ze świtem dnia opadają mgły z oczu
klaksony ulic zadzierają brzegi kołdry
kolejny dzień
blaszanym kapslem
otwiera sklepikarz
pierwszy łyk znajomy smak
przenika wskroś
jeży mi mózg
głodowy mulak
bez biletu
z górnej półki
kasuję kolejne
przystanki na żądanie
błyskają fleszem butelkowe denka
a rura pali martenowskim piecem
na przekór losowi
pomyślisz - i chuj
jadę do Perth
witaj australio
dżipies i simlock
stoją pod sklepem
trzęsące się dłonie -
- sponsora brak
idziemy bracia
do kiosku ruchu
wody brzozowej
butelek rząd
nie można tak tracić życia
trzeba z żywymi do przodu iść
ale czy oni wezmą nas z sobą
bo przecież -
- każdy z nas
to trup