Taniec (wiersz)
Bogusław Uściński
Zagrzmiała, zabrzmiała muzyka i gra,
więc chodźmy zatańczyć, dopóki noc trwa.
Wirujmy, wariujmy, pląsajmy co siły,
by kształty się świata nam w oczach rozmyły.
Przerwijmy na chwilę, wypijmy znów do dna,
niech spłynie nam w duszę ta rozkosz pogodna.
Chodź, odstaw kieliszek. Mów – nic już nie słyszę.
Gdzieś w duszy mnie tylko muzyka kołysze.
Zatracić się, zginąć, nie istnieć, rozpłynąć.
Pijani, półżywi, przez chwilę szczęśliwi,
tak skaczmy, tak tańczmy, jak dzicy szaleni,
by pamięć pogubić jak drobne z kieszeni.
Języki jak żmije niech zaczną się splatać,
aż tańcząc, zaczniemy w drzwi niebios kołatać…
I nagle u szczytu bezgrzesznej rozkoszy,
skończyło się wszystko, czar nocy ktoś spłoszył.
Gdy oczy otwarte na sufit spojrzały,
nie było już ciemno i dzień był już biały.
Pod czaszką, wśród bólu, muzyka brzmi mglisto,
zgnieciona, stłamszona przez mdłą rzeczywistość.
Jak zjawa, wśród wiatru odpływasz w nieznane,
w chocholi, rytmiczny przyziemnych nut zamęt.
A ja będę czekał, pijany nadzieją.
Akordów tajemnych nie zdradzę złodziejom.
Gdy wrócisz, ruszymy w szał, rozkosz i tan,
naleję nam w głowy niepamięć ze szklan
i tulił cię będę bluźnierczą i świętą
i sycił się chwilą spod czasu wyjętą.
Raz w życiu się trafia tak tańczyć na stołach,
trzymając w ramionach dzikiego anioła.
Nie wrócisz, zbyt nudna powrotów jest ścieżka,
a nawet cię nie znam i nie wiem gdzie mieszkasz.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się