Dzwony znowu dzwonią.
Kolejna śmierć człowieka,
a ty struchlałą dłonią
pod żebra mi uciekasz.
Oboje się boimy,
choć razem jednak strasznie.
Pamiętasz? Zeszłej zimy
myślałem, że mi zgaśniesz.
Szeptałaś mi, że licho
nie bierze tych do pary,
a ono gdzieś na strychu
zajęło się zegarem.
Dzwony znowu dzwonią.
Kolejny dzień odchodzi,
a ty troskliwą dłonią
pod żebrem mi się rodzisz.