dzieją się we mnie skargi
na bezbożny wieczór
spopiela strach jakiego szukałam
od kilku wschodów słońca
przykładam płodną dłoń
do snu
usiłuję udobruchać spokój
uwolnić rzeczywistość
skazana
na kolejne westchnienie
nienasycona powszednim wiatrem
jestem dla ciebie ratunkiem
przed płonącymi spojrzeniami
tych którzy znali
urodzaj moich myśli
niedosyt
łatwopalnych wyrzutów
oddala się ciało cień nie wie
którędy do ślepej uliczki
czas spija sekundy
z tarczy zegara
nadzieja ogląda w lustrze
nienaturalnie senne łzy
obnażona do szpiku
samotności
jestem urodzajem
w którego ogrodzie napotkałam
zziębnięte kamienie
twój boleśnie bliski dotyk
wykreślona z listy obecności
odmierzam zachłanny
puls ziemi