Męczy się człowíek Natan męczy
Słowa jego podnóże gruzu góry
Właśnie czasie takiej czasowej przełęczy
Najgorsze rozkminy przychodzą i bzdury
Jan z Czarnolasu pierdyliard trenów
Napisał o dziecku co mogło nie żyć wcale
Jeśli istniało, to tych moich żalów
Za dużo, bo o zwyczajnym kohania banale
No ale skorom już zaczął to piszę
Zdania nieskładne, nierówne, choć z rymem
Zwrócę z nawiązką co w środku kiszę
Żeby kopara nie poszła z dymem
Jest coś między nami, czy miłość, to nie wiem
Żeby to ustalić czasu będzie wiele
Jednakże (kuźwa, zna ktoś rym do nie wiem?)
Jakieś odpychające odczucie się miele
Nigdy nie myślałem ile czasu trzeba
Zainicjowałem to trochę bez namysłu
Nie chcę odpuścić, bo może właśnie nieba
Dotknąłem, no i chciałbym, by to wyszło
Co to za odczucie, pytam się dzień w dzień
Gdy liczę całki, gdy w Les Paulu grzebię
W kwestii rozkmin żaden ze mnie leń
Nawet gdy wnioski głęboko są w glebie
Znam cię? Pytam nagle i już wiem, rozumiem
Zlokalizowałem źródło ambarasu
Tak jak mówiłem, rozumować umiem
Wszystko znowuż tylko kwestia czasu
Po roku znania kogoś w tak wielkiej bliskości
Wszystko inne traci żywość barw
Człowiek chce od razu do doskonałości
Płody chce zabijać, uciekać od larw
Że cię poznam i będzie dobrze, wierzę
Czy z tak wpływową przeszłością mnie bierzesz?