Raz, drugi, trzeci spierdoliłem przed problemem.
W końcu dopadł mnie skurwysyn i rozszarpał jak jaguar anakondę.
Stałem jak bezimienny posąg wgapiając się w istnie surrealistyczną scenerię snu.
Świdrowałaś mnie tym melancholijnym wzrokiem.
Dalej nie umiem wyczytać mimiki twojej twarzy.
Zamknęłaś się na mnie, jak odwrócona Pandora.
Kim jesteś, skarbie? Pytam, lecz słowa wiszą w eterycznej próżni.
Brałaś środki, aby się do mnie upodobnić.
Przejęłaś mój styl, aby zobaczyć jak to jest myśleć jak ja.
Przeraził Cię ten dekadencki stan rzeczy.
Chciałaś oczyścić zwaśnione syfem serce.
Zrobić z nim porządek, poskładać jak meble z instrukcją.
Mimo to, zacięłaś się na początkowym etapie.
Co o tym myślę?
W zasadzie to nic, moja Miła.
Dalej tkwię w zapętleniu pomiędzy egzystencją a transcendencją.
Uszy dawno wylały potok wysłuchanych obelg i skarg.
Drążysz dalej, a może już przestałaś?
Oglądam się za siebie, rzucając przelotnie uśmiech.