Fruwasz, wraz z gąszczem stada kruków i wron.
Obleczona w czarny płaszcz metafizycznej aury.
W eterze stoisz jak nimfa, której serce pękło.
Zostałaś sama, odrzucona przez swoistego Narcyza.
Wlokąca się powoli przez ciemny las zgrozy i piekącego cierpienia.
W mgle mijasz sosny, dęby i krzewy, z których krwawe owoce sączą Ci jad do uszu.
Jak schizofrenik, słyszysz głosy z oddali.
Nieobecne.
Trwające w niepokoju i nadrealistycznej postaci bytu.
Ciemne twe serce, o zgrozo!
Kto go dotknie, momentalnie spowiję się w pożodze wysublimowanej trwogi.
Mijasz dalej nieobecne kwiaty Twojego łona.
Mkniesz, nie bacząc na przeciwności.
Nic już nie naprawi, nic nie pomoże.
Ty jednak suniesz dalej, szatą krwawiąc nokturnowe runo.