Nicość niewypełniona eufemizmami.
Noteba otaczają każdy oddech
Mroźną, skroploną parę wychodzącą z oziębłych płuc- zmieszana z dymem złotych Marlboro.
Wdech, wydech.
Łapie sny, ale sam nie lubię spać.
Wolę noce przytomne, bo te nieświadome są tak kruche i słabe.
Wolę siłę własnej woli, mimo iż jej nie posiadam.
Walki już dawno nie ma.
Pustka.
Placebo zjedzone, nic nie dało
Feta zjedzona, nic nie dała.
Wszystko powoli płynie, a mgła otacza kilkupiętrowy blok.
Balkon zmrożony gęstym zimnem pochmurnego listopadowego nieba.
Cisza trwa w nieskończoność, przerywana przejeżdżającym radiowozem potykającym się o pruszkowskie wyrwy.
Nicość.
Brak.