Nie stało się nic takiego.
W parku za rogiem spadł tylko liść,
jak gdyby nie ważył nic.
Jak chmura, pełna światła, lepiąca się do rąk.
Wstałem, a Ona czekała tam,
w roziskrzonej bańce przestrzeni,
pękniętym punkcie światła.
„Mamo” - kup mi chmurę”,
śmiejąc się pobiegłem za Nią,
w sam środek znikającego Ja,
pełen dziecięcej nadziei i radości.
Ten ostatni raz.