Tak! Wbiegnij!

Tomasz Grodzki

Ja już nie wiem, co tu się dzieje,

malują i znikają nadzieje.

Czarna plama krzyczy,

fioletowa ryczy,

ktoś zawiśnie chyba na smyczy.


To jest wszystko z naszej winy,

kolory wokół nas fruwają

i jak ziemia znikają.


Ale to jeszcze nie już,

nie chcę tu być...


Ta miłość prawdziwa?

Czy ułuda życzliwa?


Tu się odcina twarze,

najpiękniejsi

topieni w nie swoim żarze.

Jestem za słaby,

cieszcie się wy z waszej odwagi.

Oh, tacy męczennicy!

Niech dołączę do waszego chóru,

ale to proszę, proszę...


Biegnie grupa dzieci, a tu

starzec zarabia swe śmieci,

w czarnym garniturze,

skórze i drogim futrze.


Zmuszani do rzeczy nie dla nas,

bici i tarci systemem,

samych okrutnych obrzydliwości...

Kiedy skończą się te okropności?


Pracodawca zarabia z katuszy,

ktoś komuś odcina uszy,

my robimy to -

ale innego cienia zło.


Ludzie wpadają i toczą się kamieniem,

do źródła, jak czarne, mówi: "Nie wiem."

Tarzają się w benzynie,

są też tacy, co w szafranie,

jak o blasku diamentu barwie.


Wszystko szybko, kurz się zbiera,

radości przywiewa i odwiewa.

Niezrozumiałe rzeczy...

Tylko Pan Prawda

niech się nie odwleczy.


Idea bezdomności się kłania i gości,

tak, by nie być w tym wszystkim.

Wolni i czyści.

Tam, gdzie duszy pragnienie,

rozpala ognisko - łaknienie!


Każdy coś mi przykazuje,

ale czy się w śnie ukazuje?

Tak płynę, płynę...

Wszystko powoli i inne.

Czuję się jak w lesie rozłożony,

ludzie nie rozumieją,

co skowronek mówi –

ja tak uśpiony.


Światłość się ukazała i ukazuje,

tu i w niebie...

Przytul ją do siebie.



Akt 2.


Tam, gdzie zapłakały kwiaty,

tam, gdzie zderzyły się światy,

wygrał siewca złoty,

wygrał lud z hołoty.


Dzieci biegły w szmatach,

wyżsi tonęli w swych dolarach.

Pięknie, wolno, nowe łono,

a ty, jak to drogo.


Wyjdź z nędznych rur,

w słonecznik się wtul.


Fabryk wiele, każda strzela

w małe cielę.

Chodź tu, biedny, do pasterza,

ty, oziębły.


Szafranowe me marzenie

mówi: „Czyń, a spełnię, bądź, a dotrę,

przez fiołkowe, długie pole,

zboże i słoneczników łoże,

radości schody.

Wbiegnij, wbiegnij,

kochany!”


Jadąc autostradą,

widzę tych, co jadą.

Tak w pokoju przez szybę

leci promień, dużo zdroju.

Słońce z drogi powstaje,

ja już nie czaję,

ja już nie zranie.

Świat odpada,

została w pałacu biesiada.


Teraz obudź się,

rozpyl uczucie

w tęczy -

to jest ukłucie,

tak tego świata

piękno przywróćcie.

Tomasz Grodzki
Tomasz Grodzki
Wiersz · 21 marca 2025
anonim