Osiem lat

Szymon Pękalski

Cisza w klasie — okna zatrzaśnięte przed zaduchem,

abecadło straszące na tablicy, liczydła na stoliku,

sekretariat z niedopalonym papierosem na stole,

sklepik z przegrzaną mikrofalą;

to wszystko dudni mi teraz w myślach jak jakiś huragan,

gdy wspominam ówczesne lata i wypadki,

myśląc tylko, jak w ogóle to wszystko przetrwałem.


Skórka od banana błyszczy na międzywojennej podłodze,

nauczycielka fizyki tłumaczy znużonym głosem prawa dynamiki,

Saint-Exupéry straszy asteroidami i latarniami,

żarciki o toaletach ciągną się jak oszalałe,

milczenie wędruje obolałe po ścianach,

łza ścieka mi po policzku,

śmiech przez płacz — i to nie z nostalgii.


Wciąż pamiętam swe osamotnienie w majestacie klasy,

wyśmiewanie i zarzuty o przeintelektualizowanie

i bycie nerdem zakutym w antyczne księgi;

nieraz spadająca gwiazda spalała się w cieniu Galaktyki

wśród gwiazd jarzących się nadludzkim splendorem,

trawy sączącej zielenią wszelkie ubrania

i myślałem bliski załamania, czy kiedykolwiek mnie tam zrozumieją,

nawet nauczyciele nie byli w stanie tego załagodzić,

mimo uczciwych osobowości, najszczerszych serc;

uciekałem myślami w pozaziemską otchłań literatury,

historii, kultury ojczystej, światowej,

nie było tam ani jednej osoby, którą mógłbym nazwać przyjacielem,

zimne figury ociosane ze szkła

gorejące w duszach ogniem mdłym jak ostudzona kawa

w przeciągłym wrzasku gwizdka,

przeciągłym krzyku nauczyciela,

przeciągłym szeleście telefonów i butów;

samotność —

nie jest to wbrew pozorom czczy farmazon,

rozumiem to już wyjątkowo boleśnie.


Święta edukacjo od kształtowania przyszłych obywateli,

chcę tobie ufać, bo inaczej chyba zupełnie bym już zwariował;

może to moje subiektywne odczucie, być może fanaberia,

ale sam wątpiłem nieraz czy warto — czy te osiem lat mają w ogóle jakiś wyższy cel,

jestem już jedną nogą w krainie dorosłości,

pojedyncze wiązki zaślepiają mi od ciężkości źrenice,

mam rozwinąć skrzydła, wzlecieć jak Ikar ku słońcu,

i nie runąć przy tym prosto w morze;

obym podołał w tej tak wyboistej pielgrzymce,

gdzie nic nie jest ani czarno-białe ani różowe,

gdzie światowe kamienie tylko nas wzmocnią, a nie osłabią,

gdzie może się ostatecznie okazać,

że do stracenia nie mamy nic a do zyskania — cały świat —


— 31 X 2025r.

Szymon Pękalski
Szymon Pękalski
Wiersz · 1 listopada 2025
anonim