Wirus Noc - Rozdz. I Wspomnienia

Silent M.

W CB radio nastąpił krótki szum. Już od dawna długa antena na dachu furgonetki nie odbierała żadnego sygnału. Był to efekt wyludnienia praktycznie wszystkich rejonów północnego Ohio.
    Paul zdziwił się, że radio odbierało cokolwiek! Podejrzewał, że w mieście, do którego się zbliżał, znajdowała się jakaś stacja radiowa albo coś w tym rodzaju. Nie był skory wierzyć, że to sprawka drugiego samochodu z zamontowanym CB.
    Mężczyzna powoli wjechał między zabudowania. Obskurne ściany odpychały swoim wyglądem, jednocześnie napawając patrzącego niepewnością i uczuciem osamotnienia.
Szyldy reklamowe walały się po ziemi, dopełniając efektu bałaganu. Gdzieś pod murkiem leżała zakurzona lalka bez jednego oka, obok niej sterta potłuczonych talerzy, jeszcze dalej drzwiczki od szafki kuchennej i wiele innych niepotrzebnych nikomu rzeczy. Bo po co? Życia ludziom to nie uratuje, a tym bardziej nie zwróci.
    Paul zwolnił jeszcze bardziej. Jechał na tyle wolno, by móc przyjrzeć się wnętrzu mijanych właśnie sklepów. Nie miał z tym trudności, ze względu na powybijane szyby.
Kto mógł być tego sprawcą? Złodzieje, ludzie szukający zdobyczy, czy może te nocne paskudy? To nie było ważne. Nikt się nad tym nie zastanawiał, nikt tego nie roztrząsał. Priorytety życia zostały zmienione i dopasowane raczej do tych sprzed kilku tysięcy lat.
    Miasteczko ziało pustką, ale w jednym z pomieszczeń Paul zauważył niewielką paletę z puszkami.
Przyhamował.
Już miał wychodzić z auta, kiedy w radio usłyszał kolejny szum, tym razem głośniejszy. Nasłuchiwał uważnie z dłonią przy czole, jakby to miało poprawić odbiór.
Nagle dało się słyszeć wypowiadane słowa. Były niewyraźne i dość bełkotliwe, ale mimo wszystko mężczyzna zrozumiał kilka z nich.
- ...niedaleko...dawaj tę dziwkę na pakę i jedź! Jasne? Czekam na ciebie!
I na tym odbiór się zakończył. Paul jeszcze przez moment próbował ustawić radio na odpowiedni kanał, ale niestety nic to nie dało. Zrezygnowany wyłączył sprzęt i wyszedł z samochodu.
    Wchodząc do sklepu, rozmyślał o urywkach zdań, które usłyszał. Był o tyle zdziwiony, bo rzadko spotykał ludzi. Wszyscy stali się wrogami, unikali siebie nawzajem, bo tak naprawdę nikt nie był pewien, czy ta druga osoba nadchodzi z chęcią niesienia pomocy, czy żądzą mordu.
    Po pechowych wydarzeniach sprzed kilku lat, ludzie zaczęli być egoistami. Jedni bez skrępowania kierowali się chęcią zarobku, bo mimo wszystko jako taki zarobek był możliwy. Na czym? Na polowaniu. Istoty, które wyłaniały się w nocy ze swoich kryjówek, były bardzo cenne dla nieznanej nikomu korporacji o nazwie „Caninium". Ludzie z całego świata przemierzali setki kilometrów, aby dostać się do najbliższej stacji. I to tylko po to, żeby zarobić trochę grosza, zadać kilka pytań, nie otrzymać na nie odpowiedzi, odjechać i polować dalej.
    Z czasem chęć zdobycia pieniędzy przerodziła się w potrzebę otrzymania paliwa, jedzenia i ogólnie bardziej praktycznych rzeczy. Stacje przypominały „płatny wolontariat", gigantyczne automaty wyrzucające kanistry z paliwem, ale tylko wtedy, gdy w odpowiedni otwór wepchniesz zapłatę.
    Druga część społeczeństwa żyła z dnia na dzień, modląc się o szybki koniec świata albo wręcz przeciwnie - o jego odrodzenie. Do tych „drugich" należeli też ci, którzy opiekowali się swoimi ukochanymi kobietami. To właśnie oni zamykali je na dziesięć spustów w pomieszczeniach, które gwarantowały, że chore nie wydostaną się z zamknięcia. W nocy ich wolność przynosiła ofiary śmiertelne, również wśród najbliższych.
    Paul należał do tych „pierwszych", jednak rzadko polował, nie chciał stać się typowym łowcą kobiet. Zdawał sobie sprawę, że jako mężczyzna, miał marne szanse na przeżycie, dlatego unikał konfrontacji z płcią przeciwną, również ze względu na wizję swojej dziewczyny.
    Tęsknił za nią. Bardzo.
    Od tamtej pory, kiedy siedziała zapłakana w pociągu, Paul jej nie widział. Przez dłuższy czas nie miał od niej żadnej wiadomości. W końcu musiał opuścić rodzinne miasto, potem państwo, aż wreszcie kontynent. Chęć przeżycia zmuszała go do ciągłej wędrówki. Nigdzie nie mógł pozostać dłużej niż dwa dni. Zawsze istniało ryzyko, że w nocy pojawi się któraś z ludzkich samic. A jeśli tak się działo, musiał zabijać.
Przeczuwał, że stało się z nią to, co z innymi kobietami. Wolał nie myśleć o najgorszym. Wiele razy w jego głowie przewijał się obraz, że jego dziewczyna gwałcona jest za dnia przez jakiegoś zwyrodnialca, potem zostaje przykuta łańcuchami do ściany, w nocy ulega przeobrażeniu w monstrum i zostaje zabita przez tego samego zboczeńca.
    Przestał rozmyślać, podchodząc do nienaruszonej palety. Otrząsnął się z najgorszych myśli, które nie dawały mu spokoju nawet podczas snu. Nie chciał roztrząsać swoich obaw po raz kolejny. Teraz liczyła się tylko droga naprzód i przeżycie.
    Liczyła się znaleziona paleta.
„O kurwa jego mać" - pomyślał, widząc, że wypełniona jest puszkami z coca-colą.

 

    Słońce raziło niemiłosiernie. Na niebie nie było ani jednej chmurki. Błękit rozlewał się bezwstydnie po sam horyzont.
    Monica uniosła głowę do góry. Przymknęła powieki i pozwoliła, by przez moment promienie ogrzewały jej twarz.
    Zbliżało się południe, a mięśnie nadal miała rozluźnione i jakby znieczulone. Przed wyjściem z nieznanego jej budynku, obejrzała dokładnie całe swoje ciało, chcąc znaleźć źródło startej z czoła krwi. Tak, jak przypuszczała na początku - nie była ranna.
    Stała przed budynkiem, który wcześniej był niewielką przychodnią. Jedynie napis nad wejściem o tym świadczył. Reszta stanowiła pustkę pokrytą grubą warstwą kurzu.
    Monica rozejrzała się. Delikatny wiatr kołysał zawieszonym na pobliskim drzewie dzwonkiem. Dziewczyna popatrzyła na niego z wyrzutem, jakby był zbrodniarzem. Zakłócał ciszę, która tak bardzo była jej potrzebna.
Obok budynku leżał przewrócony posąg przedstawiający kobietę w ciąży. Rozłupana głowa kamiennej postaci znajdowała się parę metrów dalej.
    Dziewczyna podeszła do niego niepewnie, uważając na pokruszone kamienie, które mogły zranić ją w bose stopy. Posąg nosił ślady podłużnych zadrapań. Wyglądało to tak, jakby ktoś ogromną dłonią, uzbrojoną w długie i ostre pazury, przejechał po wyrzeźbionej sylwetce. Uderzenie musiało być silne, skoro kamienna głowa wielkości piłki lekarskiej tak po prostu odleciała.
    Dziewczyna koniuszkami palców dotknęła posągu. Kiedy jej skóra zetknęła się z nagrzanym od słońca kamieniem, przez ułamek sekundy widziała groźne zamachnięcie i moment, w którym posąg ulega zniszczeniu. Wizja była tak szybka, jak mrugnięcie okiem. Monica równie szybko cofnęła rękę.
    Nie wiedziała gdzie się znajduje. Nie miała pojęcia dlaczego jest naga, jednocześnie mając świadomość, że odpowiedź na to pytanie jest prosta. Zerknęła na stopy, potem na ramiona. Nie widziała w swoim zachowaniu nic konkretnego. Nie miała żadnego celu, czy też myśli, która mogłaby ją nakierować w jakieś miejsce.
Była po prostu...pusta. Taka beznamiętna i znieczulona. Obojętność wylewała się z każdego jej ruchu. Paraliżowała umysł i ciało.
    Usiadła po turecku przy posągu, nie zważając na piach, który tylko czekał na to, aby wkraść się w najintymniejsze zakamarki jej ciała.
    Rozglądała się znużonym wzrokiem po placu przed przychodnią. Naraz poczuła się senna. Powieki stały się ciężkie niczym z ołowiu. Nie walczyła długo z tym uczuciem. Położyła się na ziemi w pozycji embrionalnej. Było jej ciepło od grzejącego mocno słońca, czuła się najedzona i spełniona. Mogła iść spać. Tylko troszeczkę, parę minut.

Silent M.
Silent M.
Opowiadanie · 11 sierpnia 2008
anonim
  • .
    szkoda tylko
    że taka posucha wśród czytających... :(

    · Zgłoś · 16 lat
  • Kuba Nowakowski
    teraz na wywrocie jest moda na czytanie forum :))

    · Zgłoś · 16 lat
  • Kuba Nowakowski
    a tekst w dechę

    · Zgłoś · 16 lat
  • Silent M.
    domnul, dzięki ;)
    a szkoda, szkoda...myślałam, że mi ktoś wytknie błędy i tak dalej, a tu cisza, szkoda. :((

    · Zgłoś · 16 lat
  • anonim
    Krzysiek Centomirski
    mi tam się podoba, a na forum nie siedzę :P

    · Zgłoś · 16 lat