Strajk!

Maciek Kapustka

Po nieudanym zebraniu młodej lewicy Janek wracał tramwajem do domu. Rozluźnił kosztowny krawat, opadł na fotel i objął teczkę. Nie otworzył jej przez całe spotkanie. Kilkakrotnie rozpoczynał wypowiedź, ale mówił tak niewyraźnie, że wkrótce deptał go silniejszy głos. Kontynuował jeszcze chwilę, ale milknął pod naciskiem ganiących spojrzeń. Własny upór, być może nadmierny, dręczył go wyrzutem sumienia, wzmacniał szczękościsk i podnosił histeryczny ton głosu.

Tramwaj wypełniał przyjemny zapach wieczornego powietrza, które gnało ponad pustymi krzesłami i owiewało nielicznych pasażerów.  Wśród nich jeden zaniedbany staruszek zwracał szczególną uwagę. Krzyczał do urojonego słuchacza.
 - Tak, tak, wszyscy odpoczywają, ale ja muszę zapierdzielać! – mężczyzna wpadł w namysł. – Mam nadzieję, że masz już na oku kogoś, do przynoszenia pieniędzy ... bo ja już nie zamierzam tego dłużej robić! – Energicznie kiwał głową, jakby tłumaczył coś ważnego. Sprawiał wrażenie, że ktoś faktycznie siedzi naprzeciw i wysłuchuje pokornie.

Janek usiadł tuż za nim.
- Przepraszam, pomyślałem, że miałbym dla pana pewną propozycję pracy.
- A co by to miało być? – odpowiedział po długiej przerwie. Był okropnie brudny i przetłuszczony, ale trzeźwy. Jeśli pomysł wypali, będzie potrzebował nowego ubrania. Ostatecznie może to być garnitur z lumpeksu.
- Chciałbym, żeby odczytał pan dwie kartki w moim imieniu.
- Mogę to zrobić, czemu nie - przesadnie wzruszył ramionami i przechylił się na bok. Gestykulacja była tak wymowna, że zrozumiałby ją nawet obcokrajowiec.
- Możemy zrobić małą próbę najpierw?
- Taką, powiedzmy, za dziesięć złotych.
- Dobrze. Niech pan zachęci mnie, abym dołączył do strajku. – poprosił Janek.
- Ale niby jak?
- Może coś o namiotach ...
- Mam nadzieję, że spakowałeś już śpiwór i namiot ... – mężczyzna zawiesił głos, po czym kiwnął głową – bo idziemy strajkować! – Rzężąca chrypa i siwe włosy porażały specyficznego rodzaju siłą. To były słowa gotowe na wszystko i absolutnie poważne. Janek wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę. Spotkał geniusza. Zatłuszczonego, brudnego geniusza.
- A czy byłby pan w stanie przeczytać to? - Otworzył teczkę i podał tekst.
- Szanowni koledzy i przyjaciele. – Miłe zwroty nie pasowały do naturalnej pretensji mężczyzny. - Na wszystko jest czas i miejsce. – Sylabizował monotonnie.
- Wystarczy. – Janek spróbował przerwać, ale mężczyzna mówił dalej.
- W jakimś sensie odwlekaliśmy ten moment. – Łatwo było pomylić jego nieudolne czytanie, z ogromnym namysłem. Wydawało się, że wymyśla na bieżąco. Że to jego słowa. Nie przerywając wstał i huczał na stojąco. - My jednak nigdy nie zapomnieliśmy po co tu jesteśmy! – Mówił coraz płynniej. Przeszedł do początku przedziału, w miejsce, gdzie mógł widzieć twarze wszystkich pasażerów. Każdy tramwaj jest sceną, a to był całkowicie jego występ. – Nie czas na pławienie się w niby luksusie! – Spojrzał z namysłem na kilka zadziwionych osób. - Mam nadzieję, że spakowaliście już śpiwór i namiot ... bo idziemy strajkować!

Janek patrzył w otępieniu jak pasażerowie wstali z miejsc. Podeszli do mężczyzny i razem wyszli na najbliższym przystanku. Odjeżdżając widział, jak podłączają się do nich kolejne osoby. Jak dochodzą do w pewnym sensie jego własnego strajku. Powietrze gnało ponad krzesłami. Janek zamknął pustą teczkę.

Maciek Kapustka
Maciek Kapustka
Opowiadanie · 28 marca 2010
anonim