Literatura

Na wieczne nigdy - całość już w księgarniach :) (opowiadanie)

Remigiusz Koczy

http://allegro.pl/na-wieczne-nigdy-remigiusz-koczy-i2471593148.html

1.

 

Boczna droga wiodąca do miasta wiła się w lesie wieloma zakrętami. Patrol ustawił się daleko od rogatek, tuż za zakrętem.

Sierżant wspierając się o burtę transportera, co chwilę zerkał na stojącą w pobliżu postać w czarnej, długiej szacie. Za każdym razem, kiedy tacy, jak tenże ktoś wyjeżdżali z patrolami w teren, pojawiały się kłopoty. Nie inaczej musiało być i dziś. Nie widział innej możliwości, jak tylko kłopoty...

Zanim do uszu sierżanta dotarł warkot silnika, zwalista postać Zwierzchnika naprężyła się i sierżant zobaczył jego nabrzmiałą twarz.

– To kurier! – wrzasnął.

***

Aleks wyjechał zza zakrętu i natychmiast zahamował. Błyskawicznie wrzucił wsteczny i wcisnął pedał gazu do oporu. Koła zabuksowały i z głośnym jękiem auto ruszyło do tyłu. 

– Niech to szlag! Niech to jasny szlag! – poziom adrenaliny Aleksa natychmiast podskoczył.

***

– Niech to szlag! – warknął sierżant i skoczył do włazu transportera. Po nim zrobili to pozostali żołnierze patrolu.

– Skąd ci Dozorujący wiedzą o wydarzeniach, zanim się staną? – rzucił niby do siebie, niby do kogoś i uruchomił radio. – Walter! Wal na drogę, natychmiast! Mamy kuriera! Zielony ford!

– Jasne! – usłyszał w słuchawce.

– Chcę go żywego! – wykrzyczał Zwierzchnik Dozorujący.

***

Aleks wsparty ramieniem o fotel pasażera pędził do tyłu szykując się do gwałtownego zawrócenia auta. Zdawał sobie sprawę, że o wiele wygodniej i szybciej ucieka się jadąc do przodu. Wracając za niedawno pokonany zakręt, dostrzegł jednak coś, czego zupełnie się nie spodziewał. Zza drzew wyskoczył drugi transporter. Musieli na niego czekać! Zaklął głośno, zaciągnął ręczny, gwałtownie skręcił kierownicą. Samochód obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni. W lusterku pogoni jeszcze nie widział, ale przed sobą miał zielonego kolosa na ośmiu kołach i wymierzoną w siebie lufę wystającą z obrotowej wieżyczki. W umysł wkradła się myśl o nadchodzącej zgubie. Gdyby znajdowali się w mieście, miałby nadzieję na ucieczkę, a tu? W lesie? Nie miał nawet terenowego samochodu...

Po prawej dostrzegł wąską przecinkę i natychmiast skręcił. Na jego twarzy pojawił się delikatny grymas. Miejsca tylko na osobowy samochód. Fart. Zdążył przejechać jakieś osiemdziesiąt metrów i fart się skończył. Koleina i dziura. Autem zarzuciło i gwałtownie szarpnęło. Uderzył w drzewo. Eksplozja poduszki powietrznej poraziła twarz nagłym bólem.

***

Sierżant wyskoczył ze swojego transportera ostatni. Ci z drugiego na asfalcie byli niemal wszyscy. Tę przecinkę przegapili, kiedy ustawiali blokadę. Pech! Wiedział, że będą kłopoty. Gdyby udało im się zakleszczyć uciekiniera pomiędzy transporterami, byłoby już po wszystkim, a tak? Gonitwa po lesie.

– Jest rozkaz brać go żywcem, zrozumiano? – Sierżant nie był zadowolony, mówiąc to głośno. – A to znaczy, że ostra amunicja jest wykluczona! Mam nadzieję, że każdy zabrał taser...

***

Aleks porwał z fotela pasażera plecak i zerknął w kierunku drogi. Zobaczył grupę żołnierzy. Dziesięciu? Dwunastu? Może piętnastu. Nie miało to zresztą i tak zbyt dużego znaczenia. On był jeden. Wyszarpnął z bocznej kieszeni plecaka niewielką paczkę, zarzucił plecak na plecy i pognał przed siebie. Bagaż nie był zbyt duży, ale swoje ważył. Dopiął wszystkie sprzączki, by nie obić sobie pleców. Nie miał pojęcia, co było zamknięte w kasecie, którą dźwigał w plecaku. Dla spokoju własnej duszy nigdy nie chciał wiedzieć, co dostarcza pod wskazany adres. Zleceniodawca tej przesyłki zaznaczył mu jednak wystarczająco dobitnie, by policji, wojska i Zwierzchników unikał jak ognia. Dał mocny argument: sowitą zaliczkę i mocną obietnicę potrojenia jej po wykonaniu zlecenia. Miał o co grać, więc pędził teraz co sił, by nie dać się dopaść. Kiedy jednak zobaczył przy punkcie kontrolnym Dozorującego... Dla nich tylko jeden rodzaj spraw miał tak szczególne znaczenie, że fatygowali się osobiście, więc miał prawo mieć większe przekonanie, że w taką właśnie sprawę wdepnął. Jeśli tak jest, to nie pomoże oddanie im paczki. Będą go ścigać, aż dopadną...

Obejrzał się. Biegli dobre kilkadziesiąt metrów za nim. Wytrzymałością ich nie pokona. Na pewno będzie tam choć jeden mocniejszy od niego. Teren wokół był pofałdowany i w tym upatrywał swoją szansę. Za gęstwiną rozłożystych krzewów skręcił w lewo. Wyciągniętymi przed siebie ramionami bronił się przed zderzeniem z gałęziami, ale biegł dalej, nie zwalniając tempa. Musiał uważać, by nie wypuścić zawiniątka z ręki. Zmienił nieco kierunek i zbiegł z niewielkiego pagórka. W górę było trudniej, ale na szybkości stracił niewiele. Las gęstniał. Następne zbocze okazało się niczego sobie. Poważna stromizna i mnóstwo roślinności. To może być to, czego potrzebował. Jeszcze raz zobaczył co za nim. Zielona ściana liści zasłaniała wszystko i skutecznie oddzielała od ścigających go żołnierzy. Spojrzał na ziemię. Podłoże w tym lesie dawało mu szansę na przetrwanie. Nie pozostawiał po sobie zbyt wyraźnych śladów. Gdyby za nim puścili psa, szanse byłyby żadne, ale psa nie było. Znów jakiś fart.

Rozejrzał się i bez długiego namysłu zaczął zbiegać w dół. Nie na wprost, ale na ukos. Przeskoczył powalone drzewo, potem jeszcze jedno. Tu będzie dobrze. Taką miał nadzieję. Rozpakował to, co niósł w ręce. Machnął kilka razy ramionami, by rozwijający się pled nabrał swych właściwych rozmiarów. Położył go na ziemi i od strony podłoża odwinął róg. Panel sterujący uruchomił się natychmiast, więc wcisnął właściwy przycisk. Z kurtki wyjął gogle. Założył je na oczy i włączył separator. Zadziałał jak należy. Z ładownicy przy pasie wyjął granat i paser z kabury, zaraz go odbezpieczając. Wskoczył pod leżący na ziemi pled. Nie mogło spod niego nic wystawać i nie wystawało. Teraz musiał uspokoić oddech i czekać.

***

Sierżant gestem dłoni nakazał rozproszenie i obie drużyny rozwinęły się w tyralierę. Uciekinier zniknął im z pola widzenia.

– Jasna cholera – szepnął pod nosem.

– Zgadzam się – usłyszał w słuchawce głos Waltera, który szedł z drugiego krańca. – Myślę, że powinniśmy użyć termo. Pewnie siedzi gdzieś w krzakach.

– Ok. Słyszeli wszyscy? Tylko pamiętać, że ma być żywy. – Głosy w słuchawce potwierdziły przyjęcie rozkazu.

Wszyscy włożyli tasery do kabur i zdjęli z pleców karabinki. Załączone celowniki termowizyjne pokazały w swych monoklach inny obraz lasu. Im cieplejszy obiekt, tym wyraźniejszy cel, a zasięg urządzenia większy, niż uciekinier dałby radę zwiać. Powinni go znaleźć, ale muszą się jeszcze bardziej rozproszyć. Wydał odpowiedni rozkaz i skręcił bardziej w lewo. Szedł nieco pochylony z wizjerem celownika przy oku, przeglądając okolicę na prawo i lewo. Uciekinier z całą pewnością z powodu biegu i stresu musiał się nieźle spocić, a podwyższona ciepłota ciała była sprzymierzeńcem pościgu. To tylko kwestia czasu i cierpliwości. Po chwili stanął na krawędzi pochyłego zbocza. Rozejrzał się ponad bronią. Zbiegać prosto w dół to czyste ryzyko. Sam pobiegłby na ukos. W prawo czy lewo? Raczej w lewo. W ten sposób oddalałby się od centralnego punktu pogoni. Skręcił w lewo, co rusz lekko się ześlizgując ze stromej pochyłości. Kilkadziesiąt kroków i znalazł się przed zwalonymi drzewami. Przyłożył oko do celownika i sprawdził, czy coś się za nimi schowało. Żadnych źródeł ciepła. Wskoczył na pierwsze, a potem drugie drzewo. Miał dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, ale nie potrafił tego nazwać. Z karabinkiem gotowym do strzału spojrzał wzdłuż drugiego pnia. Nic. Wrażenie było mylne.

***

Aleks niemal nie oddychał. Za nic nie mógł się poruszyć, by cała maskarada nie przepadła. Słyszał, jak ktoś chodzi po drzewie. Był bardzo blisko. Nie widział go, bo też ot tak sobie widzieć nie mógł. Aleks już od dawna wiedział, że wojskowa technologia kryje w sobie olbrzymi potencjał. Kiedy wiele lat temu zaczęto eksperymenty z załamywaniem fal świetlnych, wielu sceptycznie kręciło głowami. Dziś leżał przykryty czymś, co czyniło go nie tylko niemal niewidocznym dla ludzkiego oka, ale także całkowicie izolowało jako źródło ciepła, którym niewątpliwie był. Jeśli żołnierz podejdzie jeszcze bliżej i spojrzy pod określonym kątem, zauważy, że obraz jest nienaturalny. Jeśli tego nie zrobi, mógł jeszcze w niego niechcący kopnąć. Miał więc nadzieję, że po prostu pójdzie sobie dalej.

***

Sierżant podniósł nieco hełm i rękawem otarł pot z czoła.

– Macie coś? – szepnął do mikrofonu. Odpowiedź była taka, jakiej się spodziewał. Nikt nic nie widział i nie słyszał.

***

Aleks usłyszał ciche pytanie. Znaczyło to, że patrol porozumiewa się drogą radiową. Byli rozproszeni, a to bardzo dobrze. Czekał. Musiał wyczekać odpowiedniej chwili.

***

Sierżant dotknął tasera. W razie czego należało go błyskawicznie wyjąć i bez wahania użyć. Ruszył dalej, ale po kilku krokach jeszcze raz się obejrzał. Nic. Cisza i bezruch. Maksymalnie spięty przyłożył oko do wizjera i przeszukał najbliższą okolicę. Niedaleko, ale za krzewami i drzewami stała sarna. Gołym okiem nie było jej widać, ale przed termowizją się nie ukryła. Tak by chciał zobaczyć kuriera, cicho podejść bliżej i poczęstować ładunkiem z tasera. Potem już tylko musieliby go zataszczyć do transportera.

Zszedł na sam dół zbocza. Niczego podejrzanego nie widział. Zaczął już myśleć o tym, jak zareaguje Zwierzchnik, jeśli nie uda im się znaleźć kuriera i jego paczki. To będzie koszmar, a potem pewnie sprawa trafi do pułkownika albo i jeszcze wyżej.

Znów otarł pot z twarzy. Jeśli się wdrapie na następne wzniesienie, będzie miał dobry widok na całą nieckę. Pochyłość była trudna do pokonania i nieco potrwa, zanim znajdzie się na górze.

***

Aleks odczekał dobrą chwilę i nabrał przekonania, że teren jest bezpieczny. Wysunął głowę spod maskowania i rozejrzał się, na ile pozwalały na to okalające go drzewa. Cisza. Kucnął i pozwijał pled, po czym wcisnął go do obszernej kieszeni spodni na udzie. W razie potrzeby będzie mógł szybko go wyjąć. Postanowił na razie nie ściągać gogli i nie chować broni. Klęcząc na jednym kolanie, ostrożnie wyjrzał zza powalonego drzewa. Niczego niepokojącego nie zobaczył. Żołnierz odszedł, jak Aleks sobie tego życzył...

***

Sierżant wgramolił się na górę i zdjął hełm. Intensywna pogoń, mundur, kamizelka kuloodporna, hełm i ciężar osprzętu robiły swoje. Pot lał się z niego strumieniami. Jeśli ktoś chciałby namierzyć termowizorem właśnie jego, to z pewnością świecił gorącem na kilometr. Wyjął z kieszeni ochronną chustę i dokładnie wytarł całą głowę.

– Masz coś, sierżancie? – Ton pytania Waltera zdradzał irytację. Zwykle mówili do siebie po imieniu, a użycie służbowego stopnia było jednoznaczne: on również zaczynał się obawiać, że akcja się nie powiedzie.

– Dałbym przecież zaraz znać.

– Jasna cholera. Ten Dozorujący się wścieknie!

– To oczywiste, Walter, więc się staraj. Do wszystkich: meldować o każdym podejrzanym zdarzeniu.

Wyjął z kieszeni nawigator i odsunął pokrywę ekranu. W menu wcisnął odpowiednie okienko i zaraz zobaczył satelitarny, odpowiednio wyskalowany obraz okolicy. Każdy żołnierz nosił lokalizator, szybko mógł stwierdzić, gdzie są jego ludzie. Rozstawienie obu drużyn było wzorcowe, odległości pomiędzy poszczególnymi żołnierzami dawały możliwość ogarnięcia maksymalnie rozłożystego terenu, jednocześnie nie tworząc dziur ucieczkowych poszukiwanemu. Jeszcze chwila i go złapią albo wezwie wsparcie lotnicze.

Schował nawigator, założył hełm i przyłożył wizjer celownika do oka. Miejsce z dwoma, przewróconymi drzewami nie dawało mu spokoju. Poszedł wzdłuż niecki tak, by jeszcze trochę oddalić się od centralnej pozycji patrolu.

***

Aleks miał przeczucie, że pościg znajduje się po jego prawej stronie. Jeśli będzie szedł ciągle w lewo, powinien się od nich oddalać. Żwawo poruszał się wzdłuż dna niecki, która zaraz okazała swą następną pochyłość. Musiał wdrapać się do góry. Jakieś wewnętrzne drżenie wskazywało na zbliżające się niebezpieczeństwo. Instynkt nakazał mu największą ostrożność. Ścisnął rękojeść pasera i przyłożył palec do spustu.

***

Sierżant szedł z kolbą karabinka przyłożoną do ramienia i lufą skierowaną ku ziemi. Patrzył na teren przed stopami, by nie potknąć się o połamany przez wiatr konar.

***

Aleks przyłożył kciuk do bezpiecznika granatu i odsunął go, by mieć dostęp do zawleczki. Zza najbliższego, gęstego krzewu dosłyszał trzask łamanej gałązki.

***

Sierżant przyłożył wizjer do oka.

***

Aleks wcisnął zawleczkę i rzucił granat ponad krzewem.

***

Błysk oślepiającego światła porażał. Sierżant w ułamku sekundy stracił poczucie rzeczywistości. Zmysł równowagi zawiódł, więc zachwiał się, zupełnie gubiąc orientację.

***

Aleks skoczył za krzew razem z bezgłośną eksplozją granatu. Separator w goglach sprawił się bez zarzutu. Dokładnie widział przed sobą zupełnie zaskoczonego żołnierza. Wycelował w niego paser i nacisnął spust. Prześladowca padł bezwładnie na ziemię, nie wydawszy najcichszego jęku. Aleks uśmiechnął się. Do pasera. Po prostu świetna broń. Mięśnie i ścięgna trafionego człowieka stawały się całkowicie rozluźnione i bezwładne. Ciało zachowywało się jak szmaciana kukiełka, ale było całkowicie bezpieczne. Oczywiście warunkowo. Porażony człowiek musiał mieć gdzie upaść i najlepiej, by nie była to niebezpieczne miejsce...

Podszedł do leżącego, który był teraz całkowicie zdany na jego łaskę: nie mógł się ruszać, nie widział, ale słyszał. Musiał się spieszyć, bo nie miał pewności, czy ktoś nie dostrzegł błysku. Odsunął od niego karabinek, zdjął z jego ucha zestaw słuchawkowy radia i wyłączył nadawanie. Z kurtki wyjął samo radio i wsunął do swojej kieszeni. Włożył do ucha słuchawkę, ale nie załączył nadawania. Na razie panowała cisza. Niczego jeszcze nie wiedzą i bardzo dobrze. Obmacał kieszenie na udach i zaraz znalazł nawigator. Z kabury wyjął taser, który był starszą wersją jego broni i strzelał dwiema sondami na ograniczoną, małą odległość, rażąc wysokim napięciem o niewielkim prądzie i powodując skurcze mięśni. Człowiek padał w pozycji embrionalnej i trzepał się niemiłosiernie. Ohyda. Na dodatek taser trudno było szybko przeładować. Z paserem takich problemów nie było, bo technologia galopowała do przodu. Wyjął z tasera kartridż i rzucił w prawo, resztę w lewo. Nad karabinkiem się zastanawiał. Zabijanie ludzi nie kryło w sobie nic atrakcyjnego, ale w tej sytuacji mógł się przydać. Na pewno skorzysta z termowizora. Na wszelki wypadek zabierze jeszcze ładownicę z dodatkowymi magazynkami.

Spojrzał na twarz żołnierza. Wyglądała mało przyjemnie. Mięśnie straciły swą sprężystość i dziwnie obwisały. Całe szczęście, że serce mogło pracować...

– Sierżant... Adaukt Beni... – Przeczytał na klapie kieszeni. – Rany, kto ci tak dał na imię? – spytał, nie bardzo licząc na odpowiedź. – Ok. Masz pewnie lokalizator, więc cię znajdą, tylko cierpliwie czekaj. Paraliż minie za jakąś godzinkę albo dwie, a wzroku całkiem nie straciłeś. Nie bój się, przejrzysz na pewno, tylko dbaj o siebie. Dieta, witaminy, te rzeczy...

Poklepał go po ramieniu i już zaczął odchodzić, gdy o czymś sobie przypomniał. Rozejrzał się po ziemi i zaraz dostrzegł, czego szukał. Granat leżał całkiem blisko nóg Adaukta Beniego. Jako nowość wśród militarnych gadżetów wojska był nietypowy: częściowo przeźroczysty i wielokrotnego użytku. Bardzo przydatny. Schował go do ładownicy, więc mógł już ruszyć dalej. Wziął do rąk nawigator i otworzył. Odpowiednia ikonka i już wszystko było jasne. Sprawdził, gdzie są koledzy sierżanta. Byli dalej, niż się spodziewał. Adaukt zboczył z drogi, ale widać miał ku temu wyraźny powód. Jakieś przeczucie wiodło go we właściwą stronę, ale nie był na tyle skoncentrowany, by zachować zasady bezpieczeństwa, których pewnie od innych wymagał...

Aleks wyznaczył bezpieczny kierunek i poszedł, zdjąwszy z oczu gogle. Na razie nie będą potrzebne. I oby długo nie były...


 

2.


 

Powoli, acz wyraźnie zaczynało zmierzchać. Aleks siedział na wzgórzu pod drzewem, na skraju lasu opatulony w pled i przez lornetkę obserwował miasto. Musiał poczekać, aż się ściemni. W głowie kołatały mu się różne myśli. Od Wielkiego Przełomu minęło już sporo czasu, ale nadal nie przyzwyczaił się do zaistniałej sytuacji. Wielki Przełom! Ten dzień będzie pamiętał do końca swojej egzystencji. Zniknięcie na całej ziemi w jednej chwili tak wielu tysięcy ludzi było największą zagadką ludzkości. Niektórzy mówili, że to Bóg zabrał swoich wybranych. Inni, że ziemia pozbyła się niewygodnych ekstremistów. Dziwne, że tylko chrześcijańskich i to takich, których nigdy by tak nie nazwał, a ci prawdziwi ekstremiści od tego czasu panoszyli się na potęgę. Na dobrą sprawę nikt nie potrafił oszacować skali zniknięć. Albo nie chciał. Albo wszystko wiedział i nie chciał ujawnić... To trzecie wydawało mu się najbardziej prawdopodobne.

Po zniknięciach nastąpił nieopisany chaos. Spadające samoloty, wykolejone pociągi, porozbijane samochody, komunikacyjny bezład. Ludzkie tragedie przeplatały się ze sobą tysiącami ofiar. Sytuacja była niezwykle napięta i trudna do opanowania. Wtedy pojawił się człowiek, który zaproponował zupełnie innowacyjne rozwiązania, innowacyjne metody, innowacyjny system. Na fundamencie zjednoczonej Europy powstał nowy twór, który nazwano Cesarstwem Nowej Ery, a owego człowieka obwołano zbawcą i mesjaszem. W miejsce przewodniczącego Rady Europejskiej stanął nowy dyktator: Neocesarz.

Aleks nie potrafił pogodzić się z nowym porządkiem i za nic nie chciał być trybem w jego mega machinie. Korzystając z prawa do emerytury, natychmiast stał się wolnym człowiekiem, jeśli w ogóle o wolności można było mówić. Z całą pewnością nie musiał już słuchać rozkazów swoich przełożonych, a jako jeszcze niezbyt stary człowiek zajął się tym, co właśnie robi. Posiadając bogate doświadczenie zawodowe, przeszedł do swoistej, osobistej opozycji. Lubił podejmować się zadań, które przeczyły nowym racjom. Lubił robić rzeczy, które Cesarstwo Nowej Ery nazywało wywrotowymi, a przy tym też nieźle zarobić.

Poczuł lekkie drżenie podłoża. Znów gdzieś trzęsła się ziemia, znów waliły się budynki, znów ginęli ludzie. Kiedyś jedynie oglądał relacje w telewizji. Ameryka, Azja, tam trzęsła się ziemia, tam szalały tornada, tam, daleko, tsunami zalewało wybrzeża. Dziś nie było miejsca, w którym panowałby względny spokój. Częstotliwość kataklizmów nawiedzających Europę była zatrważająca. Naukowcy tłumaczyli to różnie: zmianą klimatu, magnetyzmem, wzmożoną aktywnością słoneczną i jeszcze czym tam sobie wymyślili... Dla niego ważne były rezultaty. Chwilami cieszył się, że z racji dotychczasowego życia nie zdążył się z nikim na stałe związać i nie musiał martwić się o rodzinę. Z drugiej strony... Wolał o tym nie myśleć.

Nad miastem leciał V-22 Osprey. Już trzeci raz odkąd tu siedział. Wnioski nasuwały mu się jednoznaczne: przerzucali do miasta specjalną jednostkę do zwalczania terrorystów. Po tym, co wywinął w lesie, mógł się tego spodziewać. Ba! Powinien być tego pewien! Przez radio słyszał, jak koledzy znaleźli sierżanta Adaukta Beniego. Jakieś pół godziny podsłuchiwał ich rozmowy, ale kiedy zorientowali się, że zabrał mu radio, zapanowała w eterze niczym niezmącona cisza. Skanowanie szyfrowanych częstotliwości nie przynosiło żadnych rezultatów. Dowództwo zarządziło ciszę do chwili zmiany szyfrowania.

Wirniki Ospreya zmieniały kąt natarcia. Będzie lądował gdzieś po zachodniej stronie miasta.

Spojrzał na leżącą obok skróconą wersję Beryla wzór 2013, model Commando. Dobrze znał poprzednie wersje tego karabinka z Afganistanu. Wolał amerykańskie M4, ale po wielu kolejnych modernizacjach finalna wersja, na którą patrzył, stała się narzędziem całkiem przyzwoitym. Gdyby miał zsumować ilość oddanych z tego typu broni strzałów, musiałby je liczyć chyba w dziesiątkach tysięcy. Służba to szkolenia, zadania bojowe, szkolenia, zadania. Strzał, lekki odrzut, swąd spalenizny. Nie chciał już tego doznawać.

Zdjął z szyny broni termowizor. Świetna rzecz. Jeśli nie będzie latał zbyt wysoko, miał szansę przez niego wypatrzeć niewątpliwe zagrożenie: drona. Bezzałogowe samoloty zwiadowcze były małe i ciche. Latały na tyle wysoko, by nie zwracać na siebie uwagi, a optoelektronika potrafiła odczytać numer seryjny leżącego na ziemi banknotu. Pułap chmur nie był sprzyjający dla wysokich lotów, ale dobrze znając metody zwiadowcze, był pewien, że jeśli jeszcze nie ma go w powietrzu, znajdzie się tam lada chwila. Wyobrażał sobie, jak operator wlepia ślepia w monitor i wypatruje jego „skromnej osoby”, która siedzi sobie teraz pod drzewem okryta najnowocześniejszym kamuflażem.

A jeśli tamci wpadli na ten sam pomysł i czekają? W miarę możliwości ruszy do miasta jak najszybciej, kiedy tylko zapadnie zmrok, by nie dawać im zbyt dużo czasu na rozlokowanie obserwatorów. Na szczęście miasto było na tyle duże i rozłożyste, że musieliby ściągnąć tu chyba całą brygadę.

Docelowy adres według danych GPS był niecałe trzy kilometry stąd. Wojskowy nawigator był bardzo dokładny i wielce przydatny. Jego mapy bazowały na satelitarnych zdjęciach, które z racji różnego rodzaju wydarzeń bardzo często aktualizowano. Mapy miast wizualizowano w 3D, co pomagało w ewentualnych działaniach operacyjnych między budynkami. Miał taki nawigator w plecaku, ale ten posiadał bazę lokalizatorów miejscowych pododdziałów, co niezwykle przydało mu się w lesie. Teraz pewnie nikt z lokalizatorem się nie ruszy, chyba że będą mieli nadzieję na jego indolencję w tym temacie. No albo będą go chcieli jakoś wprowadzić w błąd.

Wyznaczył trasę najszybszą. Mając do dyspozycji gogle, nie musiał się obawiać ciemności. Ich funkcjonalność była zadowalająca w każdych warunkach: separator tłumił super jasne światło, a pasywny noktowizor odsłaniał tajniki nocy.

Okrył się pledem i włączył termowizor. Do dwóch kilometrów wszystkie źródła ciepła na niebie były dobrze widoczne. Na razie nic. Spojrzał w kierunku miasta. Feeria barw. Mnóstwo ciepła.

Do głowy przyszła mu myśl, która go zaniepokoiła. Zwierzchnik. Z patrolem był Zwierzchnik i przypuszczał, że nie byle jaki. Ludzie jego pokroju wzbudzali w nim obrzydzenie. Wraz z nastaniem Nowej Ery do życia powołano Nowy Ekumenizm: wszystkie religie skupiono pod jednym sztandarem. Jak się to udało, nie miał pojęcia. Oficjalnie było to osiągnięcie Cesarza, ale jakim sposobem do tego doprowadził? Fakty były niezaprzeczalne: duchowieństwo, jakie tam sobie było, stanęło ramię w ramię pod szyldem Jedynego Kościoła ze stolicą w mieście na siedmiu pagórkach, w Rzymie. Słyszał już inną nazwę tego monstrum: Wielki Babilon! Jak zwał, tak zwał. Unia Europejska wraz z nowym systemem utraciła dotychczasowy rozdział z kościołami. Powstało coś zupełnie przeciwnego: hierarchia Jedynego Kościoła stała się integralną, zwierzchnią strukturą systemu, przez którą Cesarz sprawował kontrolę nad swym „majątkiem”. Zauważył, że wielu z tych ekumenicznych kapłanów stawało się nielichymi dziwakami, a niektórzy wręcz wzbudzali poczucie grozy. Do takich zaliczał Dozorujących, którzy w drabince kościelnej mieścili się na samej górze.

Zdjął gogle i spojrzał w niebo. Coś przecięło niebo jasno płonącą wstęgą. Spadający meteor. Ilekroć widywał podobny obrazek, wzdychał za nurkującą w ziemską atmosferę tajemnicą. Zapewne nikt nie odnajdzie tego kosmicznego wędrowcy i nigdy nie usłyszy żadnej jego opowieści...

***

Adaukt Beni czuł się bezsilny jak nigdy dotąd. Miał otwarte oczy, ale przed sobą widział tylko ciemną plamę sylwetki Zwierzchnika, który właśnie opuszczał jego szpitalny pokój. Był bardzo słaby i niewyobrażalnie wściekły. Miał ochotę rozszarpać kuriera i dobrać się do tego bufona, Dozorującego, nie mógł jednak ani jednego, ani drugiego... Zwierzchnik chciał znać każdy szczegół dotyczący pościgu, dotrzeć do każdego błędu Adaukta i tym samym zgnieść go jak śmiecia. Beni wiedział od początku, że będą problemy, ale miał nadzieję, że jakoś sobie z nimi poradzi. Nie przewidział, że człowiek, na którego polowali, okaże się najwyższej próby profesjonalistą. Z reguły ludzie sprzeciwiający się nowemu porządkowi stanowili odpad społeczny. Co bardziej inteligentni nie manifestowali swoich przekonań wiedząc, że system nadzoru i inwigilacji jest wnikliwy i bezlitosny. Tego wymagała sytuacja. Brak stabilności groził poważnymi konsekwencjami, czego doświadczyli natychmiast po zniknięciach. Opanowanie chaosu pochłonęło całe mnóstwo środków oraz wiele ofiar. Nie wolno było dopuścić do kolejnej destabilizacji tym bardziej, że postępujące klęski żywiołowe wciąż stwarzały nowe, trudne do ugaszenia ogniska ludzkich tragedii, dramatów i niezadowolenia.

Zwierzchnik chciał wiedzieć o wszystkim, co on, jako ścigający uciekiniera żołnierz i dowódca, dostrzegł przy bezpośrednim kontakcie. A co mógł zobaczyć?! Zanim cokolwiek zrobił, było po wszystkim. Oślepiający błysk, zupełna dezorientacja i ten cholerny paraliż. Czego ten kurier użył, nie miał pojęcia. Na pewno nie był to taser, bo nie odczuł żadnego ukłucia, żadnego bólu. Jego mięśnie nie skurczyły się, ale w ułamku sekundy zwiotczały. Obłęd. Strach, który go wtedy ogarnął... Napastnik mógł zrobić z nim, co tylko chciał. Był bezgranicznie zdany na jego łaskę. Coś, co wryło mu się w pamięć, to jego głos. Był spokojny i rzeczowy. Nieco się z niego naigrawał, ale jednocześnie może nawet współczuł. Z całą pewnością w oczach Zwierzchnika kurier pozbawił go godności. Czuł się skompromitowany, zelżony. Miał nadzieję, że towarzysze broni dadzą mu jakieś wsparcie i nie chciał się na nich zawieść... W lesie wyrażali współczucie, troskę, oferowali pomoc. Miał wrażenie, że są przerażeni jak on sam.

***

Aleks szedł wąską uliczką bacznie, acz dyskretnie się rozglądając. Odkąd nastały tak trudne czasy, ludzie niechętnie ruszali się z domów, a wieczorami miasta pustoszały. Szedł, stwarzając pozory niechlujności. Mijani przechodnie nie mogli dostrzec w nim osaczonej ofiary, ale kogoś tutejszego. Na szczęście paczka nie była zbyt duża, więc i plecak nie rzucał się w oczy. Mieścił się tam cały sprzęt, jaki miał przy sobie. Resztę drobnicy zawierały kieszenie spodni oraz kurtka. Żywił nadzieję, że wygląda pospolicie. Jeszcze przed wejściem do miasta przewrócił kurtkę na lewą stronę, by zmienić jej kolor. Żołnierze w lesie nie widzieli go z bliska, więc rysopis pewnie bazował na kolorze jego ubrania i plecaka. Na wszelki wypadek ubierał się tak, by móc szybko, choć powierzchownie, zmienić wygląd.

Zaczęło padać. Założył na głowę czapkę z obszernym daszkiem i spojrzał w czarne już niebo. Deszcz może zniechęci operatorów do patrolowania miasta za pomocą drona, jeśli tu jest, a pewnie tej możliwości sobie nie odmówili.

Na rogu każdej ulicy sprawdzał, czy teren jest czysty. Na razie nie widział żadnego patrolu, ale z całą pewnością było ich w mieście sporo. Najbardziej obawiał się obserwatorów, którzy w cywilnych ubraniach typowali przechodniów do wylegitymowania i sprawdzenia. Na razie fart.

Starał się nie iść zbyt szybko, ale nie mógł też się nie spieszyć. Chciał dostarczyć przesyłkę i zaszyć się w miejscu, które sobie wcześniej przygotował. Przez internet nawiązał znajomość z kimś, kto dzięki jego zgrabnej dyplomacji zaprosił go do siebie. Tam miał zamiar spędzić noc, a jutro pojechać dalej.

Od pierwszego celu dzieliły go już tylko dwie przecznice. Skąpo dotąd oświetlone ulice dodawały otuchy, ale teraz musiał przejść przez bardziej uczęszczaną drogę, na której latarnie dawały więcej światła. Przebiegł na drugą stronę. Wskakując na chodnik, zauważył jadące w jego stronę Tury. Nie miał czasu ich liczyć. Jak najszybciej należało zniknąć im z pola widzenia. W pobliżu dojrzał bramę. Niedomkniętą bramę. Zachowując spokój, bez zrywania się do biegu, wszedł za nią i zamknął za sobą. Basowy pomruk pojazdów był miarowy i za chwilę ucichł. Nie zwrócili na niego uwagi. Gdyby zechcieli bliżej mu się przyjrzeć, raczej nie zdołałby stąd uciec. Miał dziś wiele szczęścia, bardzo wiele...

***

Adaukt leżał na szpitalnym łóżku i co chwilę otwierał oczy. Miał nadzieję, że za kolejnym razem w końcu na nie skutecznie przejrzy, ale ta chwila ciągle nie nadchodziła. Co jakiś czas napinał też mięśnie, by odzyskały swą siłę. Wściekłość nie mijała.

***

Reszta drogi przebiegła bez zbędnych ekscesów. Stanął pod drzwiami kilkupiętrowej kamienicy i spojrzał na domofon. Znalazł właściwe nazwisko i nacisnął guzik. Reakcja z drugiej strony wydała mu się zaskakująco błyskawiczna.

– Słucham... – tembr męskiego głosu zdradzał podekscytowanie.

– Dobry wieczór. Ja od pana Krzysztofa. Z przesyłką.

– Proszę wejść na drugie piętro. – Tym razem bez wątpienia usłyszał radość.

Zamek w drzwiach zabrzęczał, wszedł więc do środka. Do drzwi mieszkania pukać nie musiał, otworzyły się, gdy tylko znalazł się na właściwym piętrze. Za nimi stał szeroko uśmiechnięty człowiek w okularach, czterdziestoparoletni, najwyraźniej bardzo szczęśliwy.


 

3.


 

Aleks zdjął plecak i wyjął pancerną kasetkę, którą dostał od nadawcy.

– Na imię mam Irek – powiedział właściciel mieszkania i wyciągnął dłoń.

– Wojtek – Aleks nie miał zamiaru podawać prawdziwego imienia, a tym bardziej nazwiska, ale uścisk odwzajemnił.

– Jak droga?

– Były komplikacje. Zastawili zasadzkę. Zupełnie, jakby na mnie czekali.

– O Panie! Ale udało się...

– Jak widać. – Aleks uśmiechnął się nieco szelmowsko.

– Modliliśmy się...– Irek spojrzał na szarą kasetę. – Bardzo gorąco modliliśmy się, żebyś dotarł.

Aleks spojrzał na niego nieco zaskoczony.

– Ponoć klucz do tej skrzynki masz... – powiedział nieco oschle.

– Tak, tak, mam.

– W porządku. To pozostało jedynie zawiadomić nadawcę, że dostarczyłem. – Aleks spojrzał mu prosto w oczy.

– Oczywiście... – Irek obrócił się na pięcie i poszedł do innego pokoju. Aleks rozejrzał się. Nic szczególnego, mieszkanie jak mieszkanie. Gospodarz wrócił.

– Zaraz zadzwonię, tylko sprawdzę, jeśli pozwolisz... – powiedział, wskazując palcem na przesyłkę.

– Jasne. – Aleks nie miał nic przeciwko temu: jak paczkę dostał, tak ją dostarczył.

Irek otworzył niewielką klapkę z boku kasety, włożył do odkrytej szczeliny kartę z czipem i zamknął klapkę. W kasecie coś stuknęło i pokrywa nieco odskoczyła. Otworzył ją powoli, z namaszczeniem, może nawet z bojaźnią.

– Jasna cholera! – żachnął się Aleks. Miał już na ustach gorsze wyrażenia, ale gospodarz wszedł mu w słowo.

– Proszę tak nie mówić. To, co przywiozłeś, jest dla mnie... dla nas... bardzo ważne... można powiedzieć: na dziś najważniejsze.

– To dlatego ten Zwierzchnik!

– Zwierzchnik? – Twarz Irka zdradziła natychmiastowe zainteresowanie.

– Nie zdziwiłbym się, gdyby to był Dozorujący... Jasny... gwint! Skąd wiedzieli?!

Irek pogłaskał kasetę.

– Dozorujący to bardzo niebezpieczni ludzie. Może nie zdajesz sobie sprawy, ale od czasu Wielkiego Przełomu bardzo dużo się zmieniło. Cesarz nie jest tym, za kogo się podaje, a jego ludzie znaleźli się pod wpływem sił, których mocy człowiek nie jest w stanie ogarnąć.

Aleks popatrzył na niego, zastanawiając się, jak sprawę ująć delikatnie.

– Słyszałem coś o tym, ale to tylko... religijne... bzdety – powiedział.

Irek uśmiechnął się bez ironii. W jego głosie zabrzmiała serdeczność.

– Tak, rozumiem. Też tak kiedyś myślałem. I wiesz do kiedy? Ludzie to nazwali Wielkim Przełomem, ale naprawdę to było coś, co przepowiedziano bardzo dawno temu: Pochwycenie. To było Pochwycenie! – Z emocji stanął na palcach, jakby sam chciał unieść się do góry.

– Że niby Bóg, tak?

– Nie „niby”, ale na pewno!

Aleks machnął ręką.

– Przed laty spotkałem człowieka, który powiedział mi, że w niedalekim czasie to nastanie. Wiesz, jak zareagowałem? – spytał Irek.

Aleks zmarszczył brwi.

– Wyśmiałem go. Takie rzeczy wydały mi się cokolwiek niedorzeczne... na moje nieszczęście. Gdybym wtedy uwierzył, dziś by mnie tu nie było. – Grymas na jego twarzy wyrażał gorycz. – Żal mogę mieć jednak tylko do siebie. Do nikogo innego, tylko do siebie...

Aleks nie miał ochoty kontynuować tej dyskusji. Spojrzał na zegarek.

– Zadzwonisz?

– Oczywiście. – Irek wyszedł z pokoju.

Żadna religia Aleksa nigdy nie interesowała. Zawsze uważał wszelkie kulty za pierdoły, którymi nie warto dać zająć głowy i to się nie zmieniło.

– Zaraz będzie potwierdzenie – zakomunikował gospodarz. – Napijesz się herbaty?

– Nie mam czasu.

– Myślałem, że przenocujesz, późno przecież.

– Jestem umówiony.

– W mieście? – spytał, wracając do pokoju.

– W mieście.

– Masz tu znajomych?

– Nie chcesz czasem zbyt wiele wiedzieć? – odpowiedział pytaniem.

– Przepraszam... To bardziej troska niż ciekawość...

– Mhm.

W telefonie Aleksa zadrżał wibrator. Wyjął telefon i sprawdził.

– Okey. Nadawca przelał należność. Sprawa zakończona.

Zapiął plecak i zarzucił na ramię.

– To powodzenia – powiedział i na pożegnanie uścisnął mu dłoń.

– Powodzenia. Niech Bóg cię prowadzi i pamiętaj: chrześcijaństwo to nie religia, bo Chrystus nie jest religią – zniżonym tonem powiedział Irek, patrząc mu głęboko w oczy.


 

4.


 

Pamiętał adres i lokalizację nowego celu, szedł więc szybko i pewnie. Na ulicy było pusto. Kiedy słyszał jakiś nadjeżdżający samochód, zaraz szukał miejsca, które dałoby schronienie przed ciekawskimi spojrzeniami, ale kiedy skręcił w następną przecznicę, Aleks stanął jak wryty. Kilkanaście metrów przed nim, wprost na niego szedł policyjny patrol. Zatrzymanie się było błędem.

– Dobry wieczór – powiedział jeden z policjantów, bacznie mu się przyglądając. – Proszę dokumenty do kontroli.

Drugi stanął dwa kroki obok. Na ramieniu miał powieszonego Mini Beryla, którego dla zaznaczenia gotowości do nagłych wypadków przesunął pod rękę.

– Dobry wieczór. Chce się panom chodzić w taką pogodę? – powiedział nieco nonszalancko, sięgając przy tym po dokumenty. Miał nadzieję, że to im wystarczy.

– Chce, nie chce, co to ma do rzeczy? – odpowiedział służbowym tonem pierwszy z policjantów. On również posiadał broń. – Co ma pan w plecaku?

– Trochę rzeczy osobistych – odpowiedział spokojnie, ale sprawy nabierały złego obrotu. Paser był pod kurtką i nie da rady błyskawicznie go wydobyć. Granat w kieszeni, ale bez gogli ryzykowałby, oślepienie samego siebie. Nie miał wyboru.

Policjant wyjmował czytnik dokumentów, kiedy Aleks, zrezygnowawszy z podania swojego dowodu, doskoczył do drugiego funkcjonariusza i ciosem w twarz ściął go z nóg. Zanim jego partner zareagował, szybkim kopnięciem tuż nad łydkę pozbawił go równowagi i przedramieniem przyłożył w grdykę. Policjant runął na plecy. Kurier nadepnął na leżący karabinek pierwszego i wyjął z kabury paser. Bez wahania strzelił dwa razy. Obaj zwiotczeli w ułamku sekundy, kiedy niespodziewanie usłyszał huk. Blisko jego głowy przeleciała kula. Schylił się po karabinek i odskoczył, kiedy tuż po sobie nastąpiły kolejne trzy wystrzały. Żaden nie trafił. Kilka kroków i wskoczył we wnękę prowadzących do najbliższej kamienicy drzwi. Jak umiał najszybciej, wyjął z plecaka termowizor, zdemontował z szyny Beryla holograficzny celownik i założył swój. Sam stał w oświetlonej części ulicy, a jego przeciwnik był gdzieś niedaleko ukryty w ciemnościach. Karabinek był odbezpieczony, w trybie jednostrzałowym. Nie miał wyboru. Musiał bronić się skutecznie.

– Nie chcę przelewu krwi! – zawołał.

– Jesteś aresztowany! – usłyszał odpowiedź, która wskazała mu orientacyjny kierunek. Przyłożył kolbę do ramienia, by szybko i minimalnie wychylić się za narożnik ściany. W wizjerze zobaczył skuloną sylwetkę, lekko przesunął broń i trzy razy nacisnął spust. Zobaczył błysk i poczuł cztery uderzenia. To czwarte było zdecydowanie mocniejsze. Kolorowa plama w celowniku zmieniła swoje położenie. Przeciwnik upadł na ziemię. Sam poczuł ból, a nogi ugięły się w kolanach.

– Jasna cholera...!

Zacisnął zęby. Trzeci policjant nie okazał się tak marnym strzelcem, jak mu się wydawało. Czwartym strzałem został trafiony w obojczyk, a miał na to tylko ułamek sekundy... Odgłosy walki musiały nieść się daleko, a i sami mieszkańcy na pewno zaraz doniosą, gdzie trzeba. Kilka chwil i będzie miał do czynienia z antyterrorystami. Pewnie tylko czekają na taką sposobność. Nie mógł marnować czasu. Musiał iść i wiedział, dokąd pójść należało. Zachowując ostrożność, dotarł na miejsce dość szybko. Drzwi do kamienicy były zamknięte. Zadzwonił. Już po pierwszym naciśnięciu guzika domofonu odezwał się znajomy głos.

– Kto tam?

– Aleks.

– Kto?

– Cholera... – natychmiast poprawił swój anons – Wojtek, od pana Krzysztofa.

Drzwi natychmiast zostały otworzone, więc poszedł na górę. Irek już na niego czekał.

– Wejdź – powiedział cicho i zaraz znaleźli się w pokoju. – Słyszałem strzelaninę.

Aleks usiadł przy stole, na którym nadal leżała kaseta. Wyjął spod kurtki ledwo upchniętego tam Beryla i położył obok.

– Zgadza się. Patrol policji. Widziałem dwóch, trzeci mnie postrzelił.

Irek patrzył na zakrwawioną kurtkę.

– Muszę zadzwonić – powiedział bez zastanowienia.

– Do kogo?

– Skoro przyszedłeś do mnie, to chyba dlatego, że bardziej mi ufasz, niż komuś, do kogo przedtem chciałeś pójść... Wojtku... Aleksie?

– Aleks. – Podniósłszy nieco ramię, zasyczał. – Niech będzie Aleks. Pomóż mi się najpierw rozebrać...


 

5.


 

Przebudził się, gdy było jeszcze ciemno. Drgnął. Gdzie jest? Ból. Zaraz wróciło wspomnienie minionych godzin. Fart, fart i fart się skończył. A może jednak nie całkiem. Ten... Michał, ponoć lekarz, kiedy go opatrywał, stwierdził, że szczęścia mu nie zabrakło. Kula przeszła na wylot tuż powyżej obojczyka. Trochę potrwa, zanim mięsień się zregeneruje, ale nic poważnego się nie stało. Będzie bolało. Teraz bolało. Jeśli nie będzie się ruszał, może jeszcze jakoś zaśnie. Dostał przecież zastrzyk... Zasnął.

***

Adaukt Beni stał przy łóżkach dwóch policjantów, których przywieziono z wieczornej strzelaniny, co rusz mrugając, ale wreszcie widząc. Miał przeczucie, że nadziali się na tego samego gościa, co i on. Obaj zwiotczeli jak on sam i pewnie za kilka godzin wrócą do siebie. Wtedy zada im parę pytań. Jeśli odpowiedzi wniosą nowe informacje, uczyni krok naprzód.

– Co tak stoisz?

Adaukt wzdrygnął się z powodu niespodziewanego pytania. Był tak zamyślony, że się zląkł.

– Wystraszyłeś mnie! – warknął.

– Ciebie? Żołnierza z krwi i kości?

Spojrzał na doktora z wyrzutem. Znali się od wielu lat, dlatego tak sobie z niego, wojskowego, pokpiwał już nie raz.

– Też boisz się byle czego... – Lekarz bawił się trzymanym stetoskopem. – Doktora ze słuchawkami...

– Oni z tej nocnej strzelaniny w mieście? – spytał sierżant, zmieniając niewygodny temat.

– Podobno.

– Michał, nie wygłupiaj się. Mam przeczucie, że to ten sam człowiek tak nas urządził. Wiesz coś jeszcze?

Lekarz popatrzył na niego, potem na obu leżących.

– Myślę, że powinieneś się tym postresować na inny sposób, sierżancie Adauksiu – powiedział ciepło i chwyciwszy go za łokieć, wyprowadził z sali. – Są sprawy poważniejsze. Przecież mogłoby cię tu już nie być... gdyby ten ktoś się nad tobą nie zlitował...

– Jasne...

– Powinieneś o sprawach ważniejszych pomyśleć choćby ze względu na twoją siostrę, choćby ze względu na siebie samego...

– Kazanie? – Adaukt czuł, że zaraz się zirytuje.

– Nawet jeśli to, co mówiła ci Amelka, uznawałeś za kazania, to teraz kazań już nie ma. Powinno do ciebie wreszcie dotrzeć, że twoja żona próbowała przekazać ci coś naprawdę ważnego. Super ważnego!

– To dlaczego ty nie słuchałeś swojej siostry? – Miał nadzieję, że się odgryzł.

– Z głupoty, szwagrze, z głupoty. Dlatego nie mam zamiaru kretynem być nadal. Kiedy ją wyśmiewałem, sam sobie strzelałem w kolana. Gdybym śmiał się teraz, to jakbym palnął sobie prosto w łeb.

Ta metafora była zrozumiała. Przyjrzał się Michałowi. Wyglądał na śmiertelnie poważnego.

– Więc czasy ostateczne, tak? – spytał, spodziewając się oczywistej odpowiedzi.

– Owszem – lekarz przytaknął – i kurczą się w przyspieszonym tempie. Chciałbym, żebyś wieczorem coś zobaczył i o czymś posłuchał.

– Wieczorem?

– Nic ci nie jest, więc do południa będziesz wypisany do domu. Wieczorkiem będziesz mógł wybrać się na krótki spacerek, z czego z radością skorzystasz, nieprawdaż?

***

Aleks siedział wygodnie w fotelu i sączył herbatę z cytryną. Rana pulsowała. Bolało, ale dało się wytrzymać. W końcu był ranny nie po raz pierwszy... Miał szczęście, że pomoc nadeszła szybko i okazała się profesjonalna. Znajomy Irka przyniósł ze sobą wszystko, co potrzebne, by zdezynfekować ranę, załatać i opatrzyć. Na dokładkę zaaplikował surowicę i antybiotyk oraz coś ekstra: gips na prawą rękę, który sięgał od łokcia po czubki palców. Gips wyglądał na znoszony, był brudny i fachowo przecięty. Mógł go zakładać i ściągać do woli, trzeba go było jedynie obwiązać nieco flejtuchowatym bandażem. Cała maskarada miała na celu usprawiedliwienie jego niesprawności i wykluczenie jakichkolwiek podejrzeń o związek z wieczorną strzelaniną. Kogoś z połamaną, obolałą ręką nie byłoby stać na takie ekscesy, wytłumaczył lekarz.

Aleks odpoczywał cały dzień. Był sam w mieszkaniu Irka, który rano wyszedł do pracy. Około trzynastej przyszedł do niego Michał, żeby zmienić opatrunek i za sprawą nieprzyjemnego ukłucia wcisnąć mu w pośladek porcję leku. Rokowania określił jako optymistyczne. Po wyjściu lekarza Aleks postanowił jakoś wyczyścić oraz zreperować ubrania i plecak. Później podrzemał, coś zjadł, pooglądał książki na półce i znowu podrzemał. Irek kazał czuć się swobodnie, jak u siebie. Taka gościnność w tych czasach wydawała mu się czymś osobliwym. Irek nie bał się, że zostanie okradziony, a było co kraść...

Gospodarz wrócił około osiemnastej. Wyglądał na zmęczonego. Spytał, jak minął dzień i zrobił kolację. Do tej pory nie mieli zbyt wiele czasu na rozmowy, ale Aleks za bardzo się tym nie przejmował. Cenił sobie prywatność. Przy kolacji więcej dowiedział się o Ireneuszu, który za to chętnie opowiadał o sobie. Kiedy dochodziła dziewiętnasta, posprzątał po jedzeniu i zaczął przynosić na stół kubki, talerzyki i łyżeczki.

– Będziesz miał gości? – Aleks nieco się zaniepokoił. Irek wyczuł sens pytania.

– Sami znajomi. Spotykamy się regularnie od czasu Pochwycenia.

– Aaa... – W lot domyślił się, jakie to może być towarzystwo. – Opozycjoniści wobec nowego ładu?

– Możesz tak to nazywać – zgodził się Irek.

– To prawie jak ja. – Na twarzy Aleksa zagościł zawadiacki uśmieszek.

***

Michał stał naprzeciwko Adaukta i patrzył mu głęboko w oczy.

– Mam nadzieję, Aduś, że ten adres, to miejsce i tych ludzi zachowasz dla siebie. Jeśli doniesiesz gdzieś o czymkolwiek, to automatycznie będziesz miał na sumieniu także i mnie. Sam się zgłoszę, nawet jeśli w swoim raporcie o zdrajcach nie piśniesz o mnie ani słówka.

– Nie mów do mnie Aduś – zaprotestował Beni. – Amelka tak mówiła i nikt więcej nie ma do tego prawa, jasne?

– Właśnie! Aduś! Jak zdradzisz mnie, to jakbyś własną siostrę zdradził, rozumiesz?!

– Ale jej już nie ma. – Adaukt pokręcił głową.

– Ale wróci, zapewniam cię, i skopie ci tyłek, jak zrobisz coś nie tak, rozumiesz?

– Szwagier, nie wkurzaj mnie! Nikomu nic nie powiem.

– Nawet najlepszemu koledze?

– Nawet koledze.

– Najlepszemu też nie?

– Cholera, nie! – Beni niemal krzyknął.

Michał zatkał mu dłonią usta.

– Nie wrzeszcz... rzesz – syknął i spojrzał w górę, czy ktoś aby nie wyjrzy z okna.

– To mnie nie wkurzaj! – zamienił krzyk w szept. – Przecież ci mówiłem!

– Dobra, już ci wierzę. Możemy iść.

Po kilku krokach Adaukt chwycił Michała za ramię.

– Jak to... Amelka ma wrócić? – Jego twarz przybrała taki wyraz, jakby właśnie dotarła do niego największa tajemnica wszechświata.

– Jezus Chrystus wróci na Ziemię, to i pochwyceni wrócą – odpowiedział mu z satysfakcją.

***

Aleks witał się z kolejną osobą, do każdej wyciągając lewą rękę. Wszyscy ze zrozumieniem i współczuciem spoglądali na gips. Każdemu pytającemu o powód kontuzji tłumaczył, że nieszczęśliwy upadek z roweru przyczynił się do złamania kości śródręcza i nadwyrężenia nadgarstka. Tak sobie wymyślił. Kłamstwo usprawiedliwione.

Irek otwierał drzwi dla kolejnego gościa, a Aleks patrzył na zebranych. Było już siedem osób: czterech mężczyzn i trzy kobiety. Spora rozpiętość wieku, z wyglądu oceniając, szeroki wachlarz statusu społecznego. Co ich łączy? Z wcześniejszych wypowiedzi gospodarza wynikało, że wiara. Wszyscy uwierzyli, że Wielki Przełom został zainspirowany przez samego Boga. Obok na krześle usiadł starszy mężczyzna.

– Wiesław – przedstawił się, podając mu lewą dłoń.

– Wojtek. – Aleks postanowił dla zebranych na razie nim pozostać, o czym wcześniej poinformował gospodarza przyjęcia.

– Cieszę się, że jesteś z nami – powiedział serdecznie Wiesław.

Aleks nie wiedział, co o tej dziwnej czułości myśleć. W każdym z tych ludzi wyczuwał coś niepospolitego, choć nikogo z nich nie znał.

– Mieszkasz w mieście? – spytał rozmówca.

– Nie całkiem – odpowiedział Aleks wymijająco.

– Aha.

Taka reakcja zupełnie go zaskoczyła. Spodziewał się kolejnego pytania, a tu takie sobie „aha”.

Przyszli inni goście. W drzwiach pokoju zobaczył Michała, który coś szepnął do ucha Irkowi. Sekretnych zachowań Aleks nie lubił, bo zazwyczaj coś maskowały. Wiele razy doświadczał szeptanych, niebezpiecznych tajemnic, za którymi podążały zdrady i donosicielstwo.

Michał machnął porozumiewawczo ręką do swego pacjenta i wszedł dalej, ze wszystkimi ciepło się witając. Za nim pojawił się następny mężczyzna. Aleks odniósł wrażenie, że skądś go zna. Po krótkiej chwili zrozumiał skąd. Zrobiło mu się ciepło.

***

Adaukt czuł się nieswojo. Był przedstawicielem władzy, a przyszedł na nielegalne, religijne zebranie. Gdyby miał być w porządku wobec Zwierzchników, wpędziłby do więzienia własnego szwagra, wolał więc zbytnio w zaistniałą okoliczność nie wnikać.

Przywitał się zwyczajowym „dobry wieczór” i usiadł na krześle przy ścianie. Szybko się rozejrzał po siedzących, ale oprócz swojego szwagra nie znał nikogo.

***

Aleks odpiął kieszeń spodni na udzie. W środku czekał paser. Zupełnie nie wiedział, czego teraz się spodziewać, ale musiał być gotowy na każdą ewentualność. Miał wrażenie, że nie tylko on czuje się tu nieswojo.

Do Michała podeszła jedna z kobiet i coś szepnęła mu do ucha. Ten wysłuchał jej, kiwnął głową i zrobił to samo wobec swojego szwagra. Beni wzruszył ramionami, przewrócił oczami, po czym wyraźnie na coś się zgodził. Michał chrząknął znacząco.

– Niektórzy z was wiedzą o moim szwagrze – powiedział – że jest sierżantem w armii panującego nad nami reżimu, co wzbudza zrozumiały niepokój.

W pokoju nastała zupełna cisza.

– Wiem, że może to być... trudne do przyjęcia, ale... mam przekonanie... – Michał nieco zastanawiał się, wypowiadając swoją myśl – mam nadzieję... od Boga... przekonanie... że to właśnie ten moment... by oprócz tego, co Adaukt mógł usłyszeć od Amelii, jego żony, a mojej siostry... zanim nastąpiło Pochwycenie... mógł usłyszeć jeszcze raz.

Po chwili milczenia głos zabrał Wiesław.

– Oczywiście, jeśli masz przekonanie od Boga, to tak powinno być. Prawda czy nie? – Pytaniem zwrócił się do pozostałych.

Część dla aprobaty pokiwała głowami, ktoś powiedział, że się zgadza, ale Aleks miał zupełnie odmienne zdanie. Dla niego Beni był niepożądanym i niebezpiecznym intruzem, którego należało się natychmiast pozbyć. Będąc gościem, nie miał jednak prawa głosu. Chyba nie miał... tak mu się przynajmniej wydawało.

– By sprawa była jasna, doszliśmy ze szwagrem do porozumienia, że w razie czego... a wiecie czego... ryzykuje moją głową... prawda? – dodał Michał i wymownie spojrzał Adauktowi w oczy.

Aleks zerknął na sierżanta. O tak absurdalnym układzie jeszcze nie słyszał...

– Nie mam zamiaru zrobić tego mojej żonie. – Beni podniósł obie ręce, zupełnie jakby się poddawał. – I nie mam zamiaru zaszkodzić mojemu szwagrowi...

– No! – lakonicznie stwierdził Michał. – To może do rzeczy...

– Zanim zaczniemy rozmawiać, chciałbym zaśpiewać wam pieśń, którą wczoraj napisałem – powiedział jakiś młody człowiek, wyciągając z przyniesionego futerału gitarę i dziwnie zerkając w jego stronę. – Nasze doświadczenia ostatniego czasu... sami wiecie... nie mamy już czasu na uleganie złudzeniom.

Szybko nastroił gitarę, po czym zaczął cichą balladę:

Chcę widzieć, że kończy się świat,

Że to już jest zmierzch moich lat,

Że nadchodzi kres ziemskich dni,

Bym Panu nie zamknął dziś otwartych drzwi.

Aleks słuchał z lekkim zażenowaniem. Ci ludzie rzeczywiście wierzyli w koniec świata, co wydawało mu się najzwyklej idiotyczne. Po świecie chodziło całe mnóstwo nawiedzonych i właśnie pośród ich przedstawicieli musiał się znaleźć...

***

Adaukt słuchał, jak gra i śpiewa ten młody człowiek i miał odczucie, że słyszy to nie pierwszy raz, choć ponoć było ułożone wczoraj...

W Tobie, Panie, chowam się przed światem.

Sobą, Panie, proszę, zakryj mnie.

Z każdej strony świat pragnie zawładnąć mą duszą,

A ja nie chcę kierować się złem.

Już wiedział. Pieśni takiego rodzaju całymi dniami słuchała Amelka... Dlatego nie był mu obcy ten specyficzny, nostalgiczny i uduchowiony styl.

Tu, na świecie, jestem tylko na chwilę,

Każda sprawa bardzo krótko trwa.

Panie, daj mi zobaczyć, co jest ważne dla Ciebie,

Abym tego tylko pragnął, tego chciał.

***

Aleks skubał wystający spod bandaża gips. Myślał, jak się stąd urwać.

W Tobie, Panie, chcę schować się przed grzechem.

W Tobie ukryć, oddzielić się od zła.

Wszystko, co widzę wokół, ulega zagładzie,

Kiedy spada Twój sąd na ten świat.

Koniec śpiewania przyjął z ulgą. Choć melodia wpadała w ucho i z innym tekstem mogłaby być kandydatem do przeboju, to jednak cieszył się, że zapanowała cisza. Na krótko...

– O Panie Jezu...

– Panie Jezu...

– Panie Jezu...

Aleks spojrzał na zebranych, którzy w większości z zamkniętymi oczami wzywali Jezusa. Młody człowiek z gitarą co chwilę patrzył z ukosa w jego stronę. Najwyraźniej był zaciekawiony jego osobą i w żadnej mierze nie było to pożądane zachowanie.

– Panie Jezu, dziękujemy Ci – powiedział Wiesław – że choć do tej pory byliśmy głupcami, to jednak zmiłowałeś się nad nami i objawiłeś nam swoją prawdę. Ty nam pokazujesz, że jesteś bardzo blisko, że nie warto już zajmować się tym światem, bo blaskiem swego przyjścia zniweczysz wszystkie ludzkie dzieła...

– Amen... – zgodnie dołączyli się pozostali.

– Tak, Panie, Ty i tylko Ty jesteś schronieniem dla nas przed tym światem, przed jego złem, przed grzechem... – dodała jedna z kobiet.

– Amen... – znów dołączyli wszyscy.

– Proszę Cię, byś dał mi zobaczyć, co jest ważne dla Ciebie. Chcę tylko tego pragnąć... – dopowiedziała inna.

– Amen...

– Tak, Panie, chcemy pragnąć tylko tego, co jest dla Ciebie ważne – przyznał Irek. – Kiedyś było dla nas ważne nasze ja, nasze dusze, nasze pragnienia... Panie, wybacz nam nasz egoizm... Chcemy dziś być cali dla Ciebie...

Amen...

***

Adaukt powolutku zaczynał rozumieć swoją Amelkę. Od momentu, kiedy poznała takich ludzi, jak ci tutaj, jej życie uległo radykalnej przemianie. Zaczęła inaczej się zachowywać, mówić, co innego ją zadowalało... Nie potrafił wtedy tego przyjąć. Momentami drażniła go nawet jej uprzejmość wobec niego, którą traktował jak coś wymuszonego. Najpierw myślał, że to jakaś fanaberia, przelotna fascynacja, ale mylił się. Mijały lata, a Amelia była w swych poglądach coraz bardziej zdecydowana. Słuchając tych modlitw, słyszał właśnie ją... Co chwila wzywała Jezusa: to dla ratunku od codziennych problemów, to z radości, że ją wysłuchał. Na domiar wszystkiego nieustępliwie mówiła mu o Bogu, o jego łasce i nadchodzącym sądzie... Mówiła, że Jezus przelał swoją krew także za niego, a on przecież tego ani nie potrzebował, ani nie chciał... Teraz żałował. Żałował wszystkich bezpowrotnie straconych okazji, które mu dawała, by dowiedzieć się więcej i już wtedy przekonać się, że to nie fantastyka, ale rzeczywistość.

***

Dla Aleksa całe to biadolenie było żenujące. Nie znosił użalania się nad sobą, tym bardziej wobec kogoś, kogo nie widać i nie słychać. Zakrawało to na jakiś omam. Postanowił, że dłużej tu nie będzie siedział. Spojrzał na zegarek. Nie było jeszcze aż tak późno, by nie ruszać się stąd i nie spróbować znaleźć noclegu gdzie indziej. Mógł jeszcze zapukać do drzwi swej internetowej znajomej, jakoś wytłumaczyć wczorajszą nieobecność i czas spędzić o wiele przyjemniej. Czuł się lepiej, niż dobę wcześniej, lepiej, niż godzinę temu.

Wstał i nieznacznie kiwnął głową w stronę gospodarza, który w lot zrozumiał, że chce porozmawiać. Wyszli do drugiego pokoju.

***

Beni wyprostował nogi, które cofnął, by zrobić miejsce wychodzącemu mężczyźnie. Co prawda ze złamaną ręką nie jest się jeszcze inwalidą, ale w trakcie ostatnich wypadków pojął nieco lepiej, czym jest cierpienie...

***

Aleks zamknął drzwi za Irkiem i niemal szeptem zakomunikował, że musi już iść.

– Dlaczego? – Twarz Irka zdradzała niemałe rozczarowanie. – Nie powinieneś... w tym stanie...

– Nic mi nie jest. Jestem wdzięczny za waszą pomoc i chciałbym jakoś...

– Nie, nie – zaraz przerwał mu gospodarz. – To my jesteśmy dłużnikami. Jestem jednak pewien, że Michał będzie przeciwny...

– Co do Michała... – wtrącił Aleks i przez moment myślał, jak problem ubrać w słowa. – Nie mam nic przeciwko jego medycznym racjom, ale człowiek, którego przyprowadził... to jeden z tych, którzy mnie ścigali, zanim tu trafiłem.

Irek zmarszczył czoło. Był zaskoczony.

– Przecież słyszałeś, co powiedział, co obiecał...

– To żołnierz. Możecie mu ufać, jak się wam podoba, ale ja wolę być bardziej ostrożny. Poza tym... – z racji uprzejmości tych ludzi nie chciał być niegrzeczny – nie bardzo odpowiadają mi wasze przekonania...

– Aaa... rozumiem. – Zmarszczone czoło Irka wygładziło się. – Masz oczywiście do tego prawo, ale na dobrą sprawę, to naszych poglądów jeszcze wcale nie znasz...

Aleks zmieszał się nieco. Faktycznie wiedział o nich niewiele.

– Wierzycie w te dziwactwa, jak koniec świata, a takie pierdoły to mam... – Postanowił być bardziej zrozumiały. Irek dotknął go i to wystarczyło, by nie kończyć zdania.

– Nie wierzymy w taki koniec świata, o jakim powszechnie mówiło się od lat. Nigdy nie wierzyliśmy w kalendarz Majów, Nostradamusa i innych wizjonerów. Wierzymy Bożemu Słowu, a ono nam mówi, że już wkrótce wróci na Ziemię Chrystus, żeby zaprowadzić nową rzeczywistość: Królestwo Boże. W to wierzymy i mamy ku temu poważne powody...

– A widzisz. – Aleks ucieszył się, że dostał do ręki jakiś argument. – Moja ciocia była Świadkiem Jehowy i ciągle nawijała o nadchodzącym królestwie, bo każde jego kolejne „nadejście” się nie sprawdzało!

– Nie słyszałem o ani jednym Świadku Jehowy, który byłby zabrany w Pochwyceniu, ale to też nie argument przeciw nastaniu Królestwa Bożego. Świadkowie mylili się w swojej nauce, ale o Królestwie wiedzieli z Biblii. – Irek rozumiał, że nie tak powinna toczyć się ta rozmowa. – Proszę, wróć i posłuchaj. Jestem pewien, że te sprawy staną się dla ciebie jaśniejsze.

Aleks niecierpliwił się. Nie widział sensu tej gadki.

– Muszę iść. Nie będę wam przeszkadzał swoim niedowiarstwem.

– Panie Jezu... – Irek widział porażkę kolejnego człowieka, który nie miał zamiaru wierzyć Prawdzie. Musiał uznać jego wybór. – Dobrze, nie będę cię zatrzymywał, ale pamiętaj, że masz w nas przyjaciół.

– Oczywiście, będę pamiętał. – Aleks z ulgą uśmiechnął się i poklepał go po ramieniu. Tak było lepiej. Każdy ma prawo do decydowania o sobie, więc jeśli chcą sobie wierzyć, niech wierzą, ale jemu niech dadzą spokój.

– Może... jeśli kiedyś zmienię zdanie – powiedział dla załagodzenia „sporu” – odezwę się.

Irek wyjął z szafy jakieś ubranie.

– Weź to – powiedział, zerkając na kurtkę kuriera. – Może będzie trochę za duża, ale lepsze to, niż ta niedoprana plama na twojej.

– Dzięki bardzo.

Aleks ubrał buty i schował do plecaka swoje rzeczy, które ułożył tak, by mieć szybki dostęp do tych najpotrzebniejszych, szczególnie uwzględniając termowizor. Paser zostawił w kieszeni spodni, do drugiej chowając granat. Przez lewe ramię przewiesił małego Beryla, który ze złożoną kolbą jakoś mieścił się pod luźną kurtką Irka. Zarzucił na plecy bagaż. Bark bolał, ale musiał sobie radzić.

– Powodzenia. Pożegnaj wszystkich ode mnie i podziękuj Michałowi – powiedział i szybko przemierzywszy przedpokój, wyszedł.

– Panie, proszę, zmiłuj się nad nim... – szepnął Irek i ciężko westchnął.

***

Adaukt spojrzał w kierunku opuszczającego mieszkanie mężczyzny. Widziana z tyłu sylwetka wydała mu się jakby znajoma. Często poruszając się po mieście, spotykał mnóstwo ludzi. Niektórzy swoim zachowaniem, wyglądem i ubiorem odznaczali się na tle innych i zapadali w pamięci.

***

Aleks odwinął bandaż i wrzucił go do pierwszego napotkanego śmietnika. To samo zrobił z drażniącym go gipsem. Może to i niezły kamuflaż, ale w razie czego nie będzie w stanie szybko operować bronią. Miał nadzieję, że po wczorajszych wydarzeniach aktywność wojska w mieście nieco wygasła i bez przeszkód uda mu się dotrzeć do umówionego adresu.

***

Wracający do pokoju gospodarz zmarkotniał na twarzy. Adaukt domyślał się, że coś nie tak poszło z gościem, który właśnie wyszedł. Choć nie padło żadne słowo, Michał również wyglądał na zmartwionego.

***

Ulice jeszcze nie opustoszały. Jeździło dość sporo samochodów, a i niemało pieszych zmierzało w różnych kierunkach, dzięki czemu nie rzucał się w oczy. Szedł miarowym krokiem, dyskretnie obserwując okolicę. Do tej pory zobaczył jeden policyjny radiowóz, który przejechał na tyle daleko, by w ogóle się nim nie przejmować. By dotrzeć na miejsce, potrzebował jakieś pół godziny. Żywił nadzieję, że znajoma nieznajoma nie będzie miała do niego żalu. Trzeba było wymyślić jakąś realną przyczynę nieobecności. Może nawet jakoś powiąże ją ze strzelaniną. Nie powie prawdy, ale coś delikatnie z niej uszczknie.

Przechodząc na drugą stronę ulicy, zauważył stojącego na rogatce mężczyznę. Od razu odniósł wrażenie, że jest bacznie przez niego obserwowany. Kiedy tamten nieco odwrócił głowę, mimo mizernego światła, spostrzegł słuchawkę w jego uchu.

***

– Panie Jezu, dziękujemy, że zmiłowałeś się nad nami – głos Michała był cichy, ale zrozumiały. – Dziękujemy, że mimo naszego niedowiarstwa mogliśmy jeszcze Cię poznać. Daj nam teraz doznać Ciebie jako życie. Panie, nie chodzi nam o wiedzę, chcemy poznawać Cię przez społeczność, przez Twoją bliskość. Daj, proszę, tym, którzy do tej pory nie wierzą, uznać Twoją prawdę. Otwórz przed nimi swoją rzeczywistość... prosimy...

– Amen.

– Prosimy...

– Amen.

***

Nie zmieniając tempa, kurier szedł, dociekając, czy domniemany obserwator był nim naprawdę i czy za nim poszedł. Swego czasu jego rola w tej „zabawie”, którą roboczo sam dla siebie nazywał „co mi pokażesz” była dokładnie odwrotna. To on, śledząc obserwowanego człowieka, chadzał za nim, gdzie popadło, by dowiedzieć się, co i dlaczego knuje. Doświadczenia w tej mierze miewał różne. Wszystko zależało od spostrzegawczości obserwowanego i sprytu. Zazwyczaj ci, którzy byli pewni siebie, popełniali najwięcej błędów. Najprzyjemniej jednak śledziło się osoby, które zupełnie nie zdawały sobie sprawy z faktu prowadzonej inwigilacji. Ich zachowania były całkowicie naturalne, dzięki czemu niejedno można było zobaczyć i niejedno usłyszeć...

Sięgnął pamięcią do ćwiczeń i symulacji. Wtedy często bywał zwierzyną, za którą skradał się myśliwy...

***

Irek wyjął z szafki komody jakąś książkę i położył na stole. Była dość spora, miała bordową okładkę i napis w obcym języku. Litery nie miały nic wspólnego z łaciną. Adaukt zrobił wielkie oczy. Był zdumiony i zupełnie skonsternowany. Tego się nie spodziewał. Absolutnie się nie spodziewał.

***

Przy jednej z wystaw sklepowych Aleks przystanął. Człowiek ze słuchawką w uchu szedł chodnikiem po drugiej stronie ulicy. Nie mógł mieć wątpliwości. Znalazł się pod pieczołowitym nadzorem obserwatora.

***

Krótko po nastaniu Wielkiego Przełomu, kiedy władzę objął nowy rząd, szybko następowały po sobie wydarzenia, które w błyskawiczny sposób odmieniły dotychczasowy ład polityczny i społeczny. Jednym z takich dramatycznych faktów stało się zakazanie posiadania wszelkich świętych ksiąg i religijnych książek. Jako sierżant sił rządowych Adaukt brał udział w ogólnokrajowej konfiskacie oraz nadzorowaniu utylizacji Biblii, Koranu, Tipitaki, Wedy i wszystkich innych ksiąg związanych z jakąkolwiek religią. W ich miejsce Nowa Era i Nowy Ekumenizm wprowadził swoje, Nowe Księgi, a Cesarstwo oparło się na podwalinach Nowej Prawdy.

– Skąd to... macie? – szepnął, wskazawszy na książkę.

***

Aleks nie mógł dać poznać po sobie, że odkrył szpicla. Nie zmieniając tempa, szedł przed siebie. Postanowił, że będzie kluczył po dzielnicy, by jednoznacznie nie dać do zrozumienia, dokąd chce dotrzeć. Co chwilę spoglądał w cudem ocalałe sklepowe witryny, sprawdzając, gdzie jest jego „ogon”.

***

Irek uśmiechnął się, czując niemałą satysfakcję na widok zakłopotanego sierżanta. Wiedział, że ma szansę zrobić na nim jeszcze większe wrażenie.

– Dostaliśmy... – powiedział z namaszczeniem akcentując kolejne słowa – od kogoś... kto ma niepodważalną pozycję w Nowej Ekumenii.

– Jasna cholera – żachnął się Beni.

– Epitety nie są nam potrzebne – wtrącił Wiesław. – Jak widzisz, nie wszyscy zgadzają się z nastałymi porządkami.

Adaukta olśniło! Stąd całe to zamieszanie, stąd Zwierzchnik ze swą wściekłą zajadliwością. Ekumeniczny kontrwywiad musiał wyniuchać zdrajcę i za wszelką cenę chciał odkryć jego związki z podziemiem, a przy okazji przejąć kontrabandę. Gdyby złapali kuriera, dostaliby w ręce adres odbiorcy. Ten adres, adres mieszkania, w którym właśnie przebywał...

***

Aleks skręcał to w lewo, to w prawo. Zwarta zabudowa, gęsto poprzecinana wąskimi uliczkami dawała możliwość ucieczki. Czekał na odpowiedni moment.

***

– Oczywiście wiesz, co to jest? – spytał Michał.

– Grecki Nowy Testament... – odchrząknął – napisany w koine.

Zrobiło mu się sucho w ustach. Wiedział, że teraz będzie musiał wybrać, podjąć decyzję, którą stronę w tej wojnie uzna jako własną.

– Dokładnie tak – ucieszył się Irek. – Widzę, że nie jesteś zupełnym laikiem w tych sprawach.

– Chyba jednak jestem – pozwolił sobie nie zgodzić się z taką opinią. – Wiem nieco za sprawą mojej żony i... profesji.

– Nie mów, że ty też paliłeś Biblie! – w głosie Michała słychać było nieskrywany wyrzut.

Adaukt spojrzał na niego skonsternowany. Jedna z kobiet położyła dłoń na ramieniu Michała, który zaraz pojął bezsensowność dalszego ganienia szwagra.

– Biblia to jedyna księga, która naprawdę zasługuje na miano Bożego Słowa. To Słowo żywe, prawdziwe, które ma moc zbawienia dusz. To Słowo, które opisuje rzeczywistość i przepowiada przyszłość. Ponad dwa tysiące zapisanych w niej proroctw znalazło już swoje spełnienie, a reszta z całą pewnością także się urzeczywistni – powiedział łagodnie Wiesław.

– Zniknięcie twojej żony także było przepowiedziane – pociągnął Michał. – Aduś, ona nam to wiele razy mówiła, a my to wyśmiewaliśmy...

Irek kiwnął porozumiewawczo do Wiesława. Ten otworzył księgę, poszukał odpowiedni fragment i zaczął tłumaczyć:

– Do Tesaloniczan List Pierwszy, rozdział czwarty, od trzynastego wersu: Nie chcemy zaś, byście nie wiedzieli, bracia, o umierających, abyście nie smucili się, jak inni, ci nie mający nadziei. Jeśli bowiem wierzymy, że Jezus umarł i zmartwychwstał, tak i Bóg tych, którzy umarli dla Jezusa, poprowadzi razem z Nim. To bowiem wam mówimy w Słowie Pana, że my, żyjący, nadal pozostawiani na przybycie Pana, nie przybędziemy pierwsi niż ci, którzy zasnęli; że sam Pan na wezwanie, na głos archanioła i na trąbę Boga zejdzie z nieba i martwi w Pomazańcu wstaną z martwych najpierw. Następnie my, żyjący, nadal pozostawiani, równocześnie razem z nimi zostaniemy porwani w chmurach na spotkanie Pana w powietrze i tak każdej chwili razem z Panem będziemy. Tak zachęcajcie jedni drugich przez słowa te.

Gardło Adaukta ściskało się.

– To właśnie się wydarzyło: okoliczność przepowiedziana przez Boga w Jego Słowie przed dwoma tysiącami lat – mówił Wiesław. – Byliśmy ślepi i głusi na to, co zapowiadało Pismo, a co wokół nas się działo. W Ewangelii Mateusza, w dwudziestym czwartym rozdziale możemy czytać, co Jezus odpowiedział, kiedy uczniowie pytali go o znaki końca, o Jego powtórne przyjście. Jezus powiedział im, żeby nie dali się zwodzić, bo wielu będzie przychodziło z twierdzeniem, że są namaszczonymi od Boga Pomazańcami, by zwodzić. Mówił, że nastaną wojny, powstaną narody przeciw narodom, królestwa przeciw królestwom, będzie głód i zarazy, a miejscami trzęsienia ziemi. Kiedy to wszystko już było, wielu mawiało, że takie rzeczy działy się od dawna, że nie warto się tym przejmować. Ale znamion nadchodzących czasów było więcej, dużo więcej. Jednocząca się Europa, wspólna waluta, która jeszcze zmieni się w obrót bezgotówkowy i pełną inwigilację społeczeństwa, rozmowy pokojowe na Bliskim Wschodzie. Od lat w Izraelu przygotowywano się do odbudowy zniszczonej w siedemdziesiątym roku po Chrystusie świątyni, co również zapowiadały proroctwa. I co? Już jest! Dlaczego? Bo podpisano pakt pokojowy! Na zawsze? Nie! Tylko na siedem lat, bo tak przepowiedział Bóg w Księdze Daniela. I ten pakt zostanie podeptany. Wiesz przez kogo? Przez jego gwaranta, waszego Cesarza, który jest nikim innym jak tylko Antychrystem. Księga Daniela w dziewiątym rozdziale mówi, że on zawrze ścisłe przymierze z wieloma na siedem lat, by w połowie tych siedmiu lat znieść ofiary krwawe i z pokarmów, a w świątyni postawić obraz obrzydliwości, który sprawi spustoszenie. Cesarz to objawiony człowiek bezprawia. Tak o nim mówi Paweł w Drugim Liście Do Tesaloniczan, w drugim rozdziale. To syn zguby, który podnosi się przeciw każdemu nazywającemu się bogiem. On usiądzie w świątyni prawdziwego Boga, pokazując siebie samego, że jest bogiem. Dziś szatan działa przez niego w całej mocy, w znakach i cudach kłamstwa wobec tych, którzy dają się gubić, bo nie przyjęli miłości Prawdy, by byli zbawieni.

Adaukt ścierpł. Przypomniał sobie, jak Amelka mówiła mu o znakach powtórnego nadejścia Chrystusa, jak przez lata śledziła wydarzenia na świecie, kataklizmy, wojny, nawet politykę. Mówiła o ludziach, którzy są coraz gorsi, coraz bardziej zuchwali i nienawidzący Boga. Mówiła mu o przygotowaniach do odbudowy świątyni w Jerozolimie, pokazała film o ludziach, którzy szukali miejsca na Wzgórzu Świątynnym, by rozpocząć budowę, którzy wyhodowali specjalną, czerwoną jałówkę, by można było składać ofiary, którzy przygotowali naczynia, stroje kapłańskie, instrumenty i wyszkolili samych kapłanów. To się działo już lata temu i czekało na ten właśnie czas, którego on, niedowiarek doczekał, a którego jego wierząca żona już nie widzi...

***

Niedaleką przecznicą przejechał ciemny bus. Aleksowi przeszło przez myśl, że ma w sobie coś złowróżbnego, ale samochód ani nie skręcił w jego stronę, ani się nie zatrzymał. Na szczęście. Gdyby tak uczynił, z pewnością zaczęłyby się kłopoty.

***

Michał przysiadł się bliżej szwagra.

– Aduś, nie ma się co dłużej zastanawiać. Nie ma już czasu, który można zmarnować. Wszyscy, którzy tutaj jesteśmy, zaprzepaściliśmy czas łaski, jaki Pan, Jezus Chrystus dał do chwili Pochwycenia swojego Kościoła, swojej Oblubienicy. Dzięki swojej łasce Bóg dał nam jednak taką możliwość, byśmy mogli zmienić swoje myślenie, upamiętać się i przyjść do Niego. Wyznaj Mu swoje grzechy. Każdy z nas popełnił ich tysiące. Wyznaj i uwierz, że Jezus przelał swoją krew także za ciebie, ze względu na twoje osobiste winy. Jeśli tego nie zrobisz, ciemność nie puści cię ze swoich szponów. Jeśli tego nie zrobisz, sam siebie skażesz na wieczne potępienie.

***

Aleks postanowił zakończyć grę. Skręcił w najbliższą uliczkę, a gdy zniknął obserwatorowi z pola widzenia, ruszył biegiem, by ukryć się w najbliższej bramie. Rana zabolała, choć starał się jak najmniej ruszać ramieniem. Poczuł się słabo, ale na szczęście bezmoc zaraz minęła. Wyjął paser z kieszeni, odbezpieczył i przyjął wygodną pozycję do ataku. Kiedy usłyszał zbliżające się, szybkie kroki, wychylił się z bramy i strzelił do śledzącego go człowieka.

***

– Nie wiem... jak się modlić. – Adaukt wypowiadał każde słowo z wielką trudnością. – Nie wiem...

– Bogu nie jest potrzebna elokwencja. On oczekuje szczerości – stwierdził Wiesław.

Beni rozejrzał się po zgromadzonych w pokoju ludziach. Na ich twarzach zobaczył wielką troskę i nadzieję.

– Panie Jezu... – szepnęła jedna z kobiet.

– Panie Jezu... – powtórzył Adaukt.

***

Strzał okazał się celny. Obserwator upadł bezwładnie. Aleks postanowił zabrać mu środek łączności, więc ruszył w jego stronę. Kątem oka dostrzegł z prawej strony ciemną postać. Odruchowo wycelował w nią paser. W odpowiedzi usłyszał basowy krzyk:

– Nie ruszaj się!

Bez zastanowienia nacisnął spust i skulony rzucił się przed siebie. Świst przelatującej obok kuli usłyszał nad wyraz dobrze. Przeciwnik mimo pierwszego zdania nie miał zamiaru negocjować. Aleks schronił się we wnęce prowadzącej do drzwi kamienicy. Nacisnął klamkę i naparł na nie całym ciałem, ale bezskutecznie. Rozpiął kurtkę, odbezpieczył karabinek i uwolnił go z paska. Nie wychylając się zza rogu, oddał strzał. Nie liczył na to, że trafi, ale na to, że powstrzyma napastnika przed lekkomyślną szarżą i utrzyma bezpieczny dystans. Rzucił okiem w przeciwną stronę. Mógł zmierzyć się z uzbrojonym wrogiem albo wycofać się w głąb ulicy i ukryć za następnym domem. Aby tam dotrzeć, musiał pokonać otwartą przestrzeń. Wyjął gogle i błyskawicznie założył. Z kieszeni wydobył granat.

***

– Panie, jeśli jesteś... jeśli mnie słyszysz... chcę wyznać... – dukał z trudem Beni – że moje życie... do tej pory nie było nic warte. Zrobiłem wiele złego... zabiłem człowieka... zdradziłem żonę... – rozpłakał się – kłamałem...

***

Aleks czuł, jak wzrasta w nim złość. Może jednak trzeba było zostać u tych... chrześcijan. Jeszcze raz popatrzył na drogę ucieczki. Serce uderzyło ze zdwojoną siłą. Zza węgła budynku wystawał fragment maski ciemnego busa. Na jego stronę ulicy przebiegało dwóch mężczyzn, a trzeciego dostrzegł klęczącego przy samym narożniku domu. Starali się go okrążyć. Trzeba było działać szybko.

***

– Panie, dziękujemy za Twoją krew, za to, że oczyszcza nas z naszych grzechów – powiedział cicho Michał.

– Proszę, by Twoja krew oczyściła mnie z tych wszystkich złych rzeczy, które zrobiłem – modlił się Adaukt. – Uwolnij mnie...

– Prosimy Cię, Panie, byś dał mu nowe życie – dodała któraś z kobiet.

– Panie, potrzebuję nowego życia... – westchnął ciężko – i odwagi...

***

Aleks stwierdził, że potrzeba mu odwagi i zdecydowania. Przekręcił podstawę granatu i ustawił jego działanie na dłuższą chwilę. Podniósł drugą, pustą dłoń do góry i wystawiając ją na widok, krzyknął:

– Wychodzę!

– Rzuć broń! – usłyszał w odpowiedzi.

– Jasne! – Ucieszył się.

Wcisnął zawleczkę i rzucił granat do góry.

***

– Panie, dziękuję Ci za Twoje miłosierdzie... – łkał Adaukt.

***

Błysk był porażający, ale separator zadziałał znakomicie. Strzelając z karabinka za siebie, wyskoczył w stronę pojedynczego przeciwnika, mierząc w jego stronę z pasera.

***

– Chwała niech Ci będzie, Panie, za Twoją miłość... – powiedział Irek. – Daj, Panie, naszemu nowemu bratu odwagę i wytrwałość...

– Amen...

– Amen...

– Amen!

***

Naciskając spust pasera, zobaczył rzecz przerażającą. Klęczący strzelec miał na oczach gogle. Wraz z drugim wystrzałem poczuł mocne uderzenie. Głowa odskoczyła mu do tyłu i w ułamku chwili okryła go ciemność...

***

I mówi mi – czytał Wiesław z ostatniego rozdziału Księgi Objawienia – Nie zapieczętuj słów proroctwa tej księgi, czas bowiem bliski jest. Czyniący nieprawość, niech nadal czyni nieprawość, a brudny, niech się brudzi nadal, a święty, niech się jeszcze uświęci. Oto nadejdę szybko i zapłata moja jest ze mną, by oddać każdemu według jego działania. Jam Alfa i Omega, pierwszy i ostatni, początek i koniec. Szczęśliwi, którzy piorą swoje szaty, aby mieli prawo do drzewa życia i by mogli wejść bramami do miasta. Na zewnątrz psy i czarownicy, i rozpustnicy, i zabójcy, i bałwochwalcy, i każdy kochający i czyniący kłamstwo...


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 21 czerwca 2012 (historia)

Inne teksty autora

Nie:-(święta
Remigiusz Koczy
Drugi raz cz.7 ostatnia
Remigiusz Koczy
Drugi raz cz.6
Remigiusz Koczy
Drugi raz cz.5
Remigiusz Koczy
Drugi raz cz.4
Remigiusz Koczy
Drugi raz cz.3
Remigiusz Koczy
Drugi raz cz. 2
Remigiusz Koczy
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca