Świadomość istnienia (opowiadanie)
Maciej Dydo Fidomax
- No pięknie. Znów to zrobiłeś. - Aneta pokręciła tylko głową obserwując kogoś kogo kiedyś kochała. - I fajnie, że jest ci śmiesznie! - krzyknęła, trzaskając drzwiami.
Pragnęła snu, ukojenia, a ten żul tylko ją podkurwił. Kładąc się na wersalce, zamknęła oczy trochę mocniej, jakby to mogło powstrzymać ohydny nienaturalny śmiech dochodzący z dużego pokoju, w którym go zostawiła.
Siedząc przy niej w kucki, płakał. Obserwując jej dziecięcą twarz, złożoną na malutkich dłoniach, po prostu musiał dać jakieś, choćby najprymitywniejsze ujście uczuciu, które trawiło go od momentu uderzenia o twardą rzeczywistość. A rzeczywistością było to, że dla Anety, jego obcowanie ze świadomością, było tylko dziecięcą zabawą, zabawą podobno do palenia papierosów w podstawówce. Nie mogąc się opanować dotknął jej twarzy. Ta momentalnie jak wyrzucona ze snu cofnęła się pod samą ścianę. Wojtek przetarł ręką twarz i zmierzył dziewczynę wzrokiem, przekręcając zadziornie głowę już był świadom swojej kolejnej maski codzienności.
- Co robisz? - dziewczyna powoli uspokajała się zdając sobie sprawę, że to tylko jej współlokator.
- Siedzę. - odpowiedział ironicznie, chcąc jakby na przekór zranić tą która nigdy nie wierzyła w jego najświętsze prawdy.
- To idź i usiądź w innym pokoju czubku. - Aneta wstała i przeczesując włosy, spojrzała z góry na Wojtka.- Chciałbyś mnie przeprosić za to miłe przywitanie rano? - w jej głowie myślą przewodnią tego dnia postanowiła być zraniona ambicja.
- Nigdy nie przepraszałem cię, za mój odmienny stan świadomości, czemu miałbym to robić teraz? - wstał i otwierając na oścież okno, oparł rękę o zimny biały od dawna niemalowany parapet.
- Gnojek. - rzuciła jeszcze wchodząc do kuchni.
Wtopił wzrok w międzyblokowe podwórko. Kiedyś, nie tak dawno, ale dla niego jako jednostki wieki temu, biegał po podobnym temu placu zabaw. Poznał śmiech, płacz, zafascynowanie, ciekawość, zabawę i ból. Teraz te jego dziecinnie śmieszne doświadczenia spowijały każdą podobną okolicę swoistym pyłem. Pyłem szarym, brudnym, a co najważniejsze pustym. Dzieciaki goniące się na rowerach były niemniej nierealne niż dziennik telewizyjny.
- Chcesz kawy? - Aneta zapytał ironicznie, dobrze znając odpowiedź.
Wojtek nawet nie zareagował ciągle błądząc pustym wzrokiem po pobliskiej okolicy widzianej z perspektywy piątego piętra. Wiele razy zamalowywany i odmalowywany napis "Żydzi to gazu", jak zwykle przykuł jego wzrok.
Obserwował jej twarz dokładnie ją studiując. Nigdy nie przespałby się z dziewczyną, której twarzy nie akceptował. Każdy jej gest i ruch warg zdradzał mu całą tajemnicę, którą ta nastolatka próbowała ukryć dla samej siebie i może dla Kurta Cobaina. Po trzech piwach trzymała się ciągle nieźle i Wojtek zaczynał powoli, może nie doceniać, ale interesować się nią, może bardziej ciałem niż umysłem. Rozmowa przychodziła mu zawsze łatwo, szczególnie jeśli startował ze stopy doświadczonego pisarza młodego pokolenia.
- I ty naprawdę przeżyłeś to wszystko? - młoda dziewczyna oparła łokcie na stoliku robiąc pozę osoby zafascynowanej rozmową z geniuszem.
- Pół na pół. Wiesz jak to jest. Jak przedstawisz jakiegoś skurwysyna używając do tego lustra, możesz dostać porządne manto od tak, ale jeśli użyjesz trochę magii, to z danego środowiska możesz często wyciągnąć niesamowite rzeczy.
- Ja też coś piszę. - uśmiechnęła się nieśmiało, pokonując kolejny kufel piwa.
- Wiersze? - zapytał, ale tak naprawdę gówno go obchodziło co odpowie, te wszystkie kwestie to była już tradycja.
- Opowiadania, wiersze. - schowała twarz w swoich długich kruczoczarnych włosach.
"Ciekawe czy jest dziewicą?" pomyślał uśmiechając się pod nosem, bo przecież to był jeden z jego tekstów z książki, książki która zapewniła mu czasową chwałę i jako takie życie.
Nie dochodziła jeszcze szósta po południu, kiedy wędrując przez park podśpiewywał pod nosem tekst "Rape Me" Nirvany. Czy to pedofilia, że pociągały go takie głupie grungenastki? Przypomniał sobie, że pierwsze opowiadanie napisał właśnie dla jednej z tych młodych szalonych głupich dziewczyn, sam był zresztą wtedy młody i głupi. Jebana Aneta, zawsze musiała mu swoim wspomnieniem psuć humor. Usiadł pod drzewem, a jego największym rozterką stał się dylemat - zapalić jointa tu i teraz, czy tam i potem. Pozwolił nachodzącemu kwadransowi rozstrzygnąć ten problem, sam wtulając się w naturę, w promyki słońca, w bujną zieloną trawę i w drzewo pod którym leżał. Takie proste rzeczy, które kiedyś bezwstydnie wyśmiewał, ukazały mu się w swojej okazałości dopiero w końcowej fazie poszukiwania piękna.
Film oglądał z typowego zamiłowania do masochizmu. To był drugi, trzeci a może siódmy raz kiedy widział te same twarze, te same gesty i te same bezsensowne akcje. Bawił się bardziej widownią, która go otaczała. Widzowie jak baranki szukali w ciemnej sali zbawienia i przygody wpatrując się w tak olbrzymią pozę, która przewijała przed nimi wyuczone zimno wykalkulowane sytuację, które wcześniej zapisał jakiś życiowy niedorajda nazywając to scenariuszem. Kiedy olbrzymiej wielkości nóż spadał w dół filmowany na tyle różnych sposobów, a publiczność siedziała w skupieniu widząc osobę przywiązaną do krzesła będącą pewną ofiarą wspomnianego noża, on wstał rozkładając ręce niczym mesjasz i krzyknął:
- Nóż wbiję się w stół!
Ludzie to raz zerkając na niego, to na ekran na którym nóż spadał w zwolnionym tępię, przeżyli jakby strach, tak jakby ktoś powiedział im, że za pięć minut umrą. W sztucznym strachu stali się niewolnikami tego jeszcze nie dokonanego faktu. Czuli jakąś dziwną ulgę, gdy nóż rzeczywiście wbił się w stół.
- Ty skurwysynu! Wypierdalaj z sali! - to jakiś nastolatek z trzeciego rzędu zbulwersowany zachowaniem Wojtka, postanowił walczyć o swoje społeczne prawo oglądania tego tandetnego filmu.
Wojtek machnął tylko ręką i z kamienną twarzą opuścił sale kinową, czując że spełnił swoje egocentryczne ośmieszanie w stopniu zadawalającym.
Dochodziła dwudziesta druga kiedy trzeźwym lecz wałęsającym się krokiem gubił się w tym swoim blokowisku na własne życzenie. Na ławce przy placu zabaw, siedziało siedmiu kolesi słuchając kolejnego hip-hopu.
- Wodzu! - krzyknął najniższy z nich, który właśnie kończył przeliczać pieniądze. - Co tam u ciebie? - zapytał po przyjacielsku wymieniając swoisty blokowy uścisk dłoni.
- U mnie? Ni chuja.- odpowiedział siadając na jednej z drabinek.
- To tak jak u nas. - uśmiechnął się koleś o przezwisku Robol.
Na jakiś czas Wojtek prawie się wyłączył słuchając prymitywnej gadki młodych pełnych agresji i frustracji ludzi. Odpoczywał siedząc na tym placu zabaw, który był pokryty dla niego pyłem wspomnień, bo wspomnienia tak naprawdę i to co przeżył kształtowały jego odmienny stan świadomości, krainę na wyciągniecie ręki do której tak często uciekał, a jego celem życia już od dawna była samodzielność w spokojnym balansowaniu między jednym, a drugim stanem. Wydawało mu się, że jest coraz bliżej przekroczenia tej cienkiej czerwonej linii, lecz być może było to tylko fałszem i ta świętość, którą tak cenił była jedną wielką pułapką, pozą, która zabija wszystko. Bojąc się tej hipotezy, czuł podskórnie, że to prawda.
- Broń wodzu! - krzyknął niższy wymachując niewielkim pistoletem.
Wojtek przekręcił głowę mierząc chłopaków wzrokiem.
- Ano broń. - potaknął tylko głową, dodając jeszcze w myślach. - Ano broń.
Kiedy zobaczył Anetę, siedzącą przy świecach i grającą na gitarze na balkonie tego m-3, broń była pierwszą rzeczą jaka przeszła mu do głowy. Zaraz potem pogoń myśli przedstawiła obraz Anety jako naprawdę piękniej dziewczyny, z tymi rozpuszczonymi włosami, tak jak ją lubił, wtedy i teraz. Lecz dlaczego instynkt krzyknął przed chwilą broń? Usiadł na poręczy balkonu. Widząc lustrujący wzrok swojej współlokatorki, wychylił się nieznacznie zza balustradę, jednocześnie rozkładając ręce.
- Nie, nie jestem piany, ani naćpany. - rzekł z wyrzutem, wchodząc z powrotem do mieszkania.
Padając na fotel złapał za pilota od telewizji. Skakał po kanałach dziwnie wytrącony z równowagi.
- Nie dziw się, że obdarzam cię takim wzrokiem. Tyle lat Wojteczku, tyle lat, zobowiązuję do takich spojrzeń, nazwij to powiedzmy troską. - jej monolog został bezczelnie zagłuszony podkładanym śmiechem z kolejnego rodzimego sitcomu.
Bez żadnego gestu, cienia emocji wróciła na balkon.
- Poczekaj, zaraz będzie notowanie disco-relax. - krzyknął za nią.
Tym razem obserwował ją w ciemności, mając pełną świadomość, że ona obserwuje także jego. Stojąc oparty o framugę drzwi pragnął, aby ta cisza jeszcze choć trochę potrwała, ale musiał to zrobić, tak często to oboje przerabiali. Lecz tym razem postanowił pieprzyć to co musi, zdał sobie naglę sprawę, że nie musi nic. Odwracając się na pięcie usłyszał jeszcze prawie jak szept czy miłosne wyznanie słowo Anety.
- Przepraszam.
Ten zjazd był mu potrzebny......dopiero o drugiej w nocy wymiar pokoju jadalnego stracił rację bytu. Przed kolejnymi hamulcami wnętrza, nawet się nie zatrzymał, pragnął dotrzeć do jądra, do istnienia porządku świata, którego tak kochał. Zwołał wspomnienia, które niosły ze sobą tylko obraz zerwanych przyjaźni, nieszczęśliwej miłości do Anety i poszukiwania centra, do którego teraz zbliżał się z niesamowitą prędkość. Jego jaźń zagłębiała się coraz bardziej, kolejne tajemnice otwierały się przed nim bez pytania, widział je, choć i tak nie rozumiał. Całe wspomnienia jak pył tworzyły swoistą plastyczną masę która teraz właśnie miała dać z jego energii to co czego tak długo szukał, tu w środku, jak i w groteskowej rzeczywistości - odpowiedzi. Światło sprawiło, powolne rozpuszczenie się sensu, który tylko przez tyle lat mu przeszkadzał. Jak w zwierciadle najgłębszych ukrytych pragnień ujrzał to czego szukał dwadzieścia lat. Ujrzał odpowiedź.
Huk otwieranych drzwi balkonowych, zbudził ją. Krótkie rozeznanie czym jest sen, a czym jawa i już była się w stanie podnieść. Pierwszy raz w życiu naprawdę się bojąc wpadła do wypełnionego ciemnością pokoju. Pierwsza chwila spokoju, że może jednak nic się nie stało, została rozwiana razem z zimnym wiatrem, który jak bicz skaleczył jej twarz. Stał tam na poręczy balkonu, gotowy do lotu, na dosłownie parę sekund przed skokiem.
- Po co skaczesz skoro i tak nie dasz rady polecieć? - zapytała, był to tekst który już wcześniej przygotowała sobie na taką ewentualność.
Wojtek trzymając się gzymsu powoli się odwrócił.
- Bo tak jest zapisane, Widzisz Aneta to co teraz robimy, jest zapisane i ja muszę skoczyć, bo tak zapisano, bo jesteśmy wykreowani w głowie idioty podobnego do mnie, bo taka jest właśnie pierdolona prawda naszego jebanego świata. Bo to jest ten porządek który tak uwielbiałem, kreacja świata według jakiegoś gówniarza.
- Wojtek błagam, nie.....
Poleciał w dół.......bo tak mu kazałem.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się