wplątany między sprawy jeziora i brzegu?
Brzeg nagrzany jeszcze słońcem, rozedrgany od słodyczy rozlanego soku.
W brzeg wdeptane dzikie jagody i na piasku odciśnięte ślady podeszw.
I mieszają się galaktyki sprzeczne i ręce się mnożą u twojego wezgłowia;
moje podłogi kipią od otarć i zapachu skóry.
Ty to nie rozumiesz Rudolfie, nic a nic nie rozumiesz-
co na sercu to daleko pod językiem, w niewypowiedzianym tunelu
z kubkami smakowymi pełnymi lepkiego jadu i ograniczoną możliwością odczuwania smaków.
Tak potwornie dużo się zebrało i z czego to, pytają małe dziewczynki zebrane pod drzwiami hotelu;
dlaczego nikt niczego nie powiedział, kiedy było trzeba?
A.. bo może ta jedna nie potrafi słuchać.
Nie ma środy bez porządnego wysłuchania płaczów i szukania najlepszych wyjść z niemożliwych sytuacji.
Ty włosy masz tycjanowskie na oko, jak ta maleńka dworcowa kotka,
która mrucząc, wciera mi w łydki swoje prążki.
Kto chce pieśni profana- ten ją otrzyma.
I niech nie wypuszcza z dłoni jej zdradzonej cielesności,
niech napawa się chwilą, kiedy rzucili mu ją pod nogi, drżącą i osamotnioną.
Ale nie ma w tym nic fałszywego, bo wszystko co mówię jest tym,
co myślę w danym momencie choć myśli moje są równie sprzeczne jak świat.
Czuję, że chcesz pieśni profana i szukasz jej pomiędzy zębami nieznanych świętych,
których kiedyś będziesz dotykał. Czuję, że chcę pieśni profana i pozwalam jej
wybrzmiewać do samego końca i zapraszam cukierki złote w moje podwoje.
Słodkie węże straszą mnie w snach. Czy wiesz, dlaczego je ukrywam?
Wgryzły się w nadgarstki i ssą. Pozwólcie, żeby dokonały swojego dzieła.
...........
czy to stukot kół jego na szynach dni moich, w przekładzie niefachowym
wplątany między sprawy jeziora i brzegu?
Brzeg nagrzany jeszcze słońcem, rozedrgany od słodyczy rozlanego soku.
W brzeg wdeptane dzikie jagody i na piasku odciśnięte ślady podeszw.
...........
Wysyłam najlżejszy z posiadanych zestaw artylerii.
Najmocniej bije moje serce i nic ani nikt nie da mu rady, choć jest małe
i czasem dziwnie kłuje mnie w boku, kiedy zbyt dużo myślę.
Wysyłam najlżejszy z posiadanych zestawów artylerii- trzy krople żywej krwi na śniadanie dla Pani Śmierci,
żeby nie zjadła dzisiaj ciebie i zajęła się czymś bardziej przystępnym.
Wysyłam pożeraczom dusz kawałek swojej, żeby dali spokój twoim miękkim częściom i zajęli się sobą.
Kto chce pieśni profana- ten ją otrzyma.
I niech nie wypuszcza z dłoni jej zdradzonej cielesności,
niech napawa się chwilą, kiedy rzucili mu ją pod nogi, drżącą i osamotnioną.
Czy to ważne jest, czy to jest zbyt rozległe żeby pojąć i zbyt bez szans, żeby zrozumieć- nieważne.
Czy to ślepe jest na moje starania, w niewłaściwych słowach pogrzebane, z psem na dnie- nieważne.
Czuję, że chcesz pieśni profana i szukasz jej pomiędzy zębami nieznanych świętych,których kiedyś będziesz dotykał.
Czuję, że chcę pieśni profana i pozwalam jej wybrzmiewać do samego końca, choć na końcu są już tylko trzy ostatnie krople, w które ktoś zaklął maleńką duszę, pozbawioną wrażliwości na powietrza i odczucia.
Śnię sny, których nigdy nie chciałyście poznać, sny do niczego niepodobne, naszpikowane płotami i głowami o mur.
W snach są węże, węże wgryzione w nadgarstki i w aksamitne powłoki na wnętrzności; obrzydliwe do granic piękna,
z granic spadające w bezgraniczną sferę szpiku kości niezgody, we włókna gordyjskiego splotu.
I mieszają się galaktyki sprzeczne i ręce się mnożą u twojego wezgłowia;moje podłogi kipią od otarć i zapachu skóry.
I może nawet rozjęczałby się tutaj erotyk, ale ściany nie zmieściłyby w sobie dźwięku upadającej niespodziewanie wiary.
Ty to nie rozumiesz Rudolfie, nic a nic nie rozumiesz. Szpik z mojego szpiku, to czego oddać się nie da, to co nie istnieje.
Co takiego umarło, kto chciał się pozbyć magnetyzmu, który przyciągając, holował do rozszeptanego wodospadu.
Oczekiwałam, że. Ale nie należę. Spodziewałam się, że. Ale nie wierzę. Myślałam nad. Ale niezbyt o.
Znowu mnie boli pokrowiec na dzieciątko, znowu się ustawiam pod kątem ostrym, stopami obok krawędzi i już stoicka brzmi naleciałość.
Czym tłumaczyć sobie nieczułość, jeżeli nie tym, że jest ona odpowiedzią na inną nieczułość.
Tańczą we mnie tabletki i hausty herbaty, głowa kręci się gdzieś w środku tego pokoju, w którym świętuję nikczemność.
Patrzę na czerwone. Czerwone jest ze mnie, jedyne tak osobiste, pachnące jeszcze czekoladą, ale nie nie.
Niczego nie czuję. Nie czuję ironii i gnijącej warstwy spodni, pod spodniami bielizn i naskórków, do cna przegnitych!
Ciesz się z odpadającego ciała, z czekania na śmierć, z prywatnego prosektorium, w którym badasz duszę, ale nie myślisz
jak się ją wskrzesza. I cóż z tego że Mrożek popłynął ostro po dekadentach i podarował im wigilijnego indyka.
Nikt tego nie chce. Nikt nie chce w to wierzyć, że my też. Nie nie. Ja nie. Przecież nie wierzę w tą myśl.
,,Czy zjadłaś dzisiaj śniadanie? A kogo dzisiaj zjadłaś?", dzień dobry maleńka, może byś sie trochę odsunęła od tego
parapetu, bo braknie miejsca na nogi gołębia i na moje straszliwe stopy. Kogo dzisiaj zjadłaś La Muerte Mia maleńka?
Czym się bronić przed twoją niewysłowioną dobrocią, przed łaską zabierania w inne światy. Jakże cię nie kochać,
jakże nie oddawać się z nienawiści do świata twoim zbielałym dłoniom panienko od żniw, mateczko polna, no jakże?
Mam dla ciebie całe zastępy świętych niemocnych, niechcianych męczenników, Szymonów Słupników i ofiar chirurgii
plastycznej. Wszystkich tych, którzy bali się mocniej uśmiechać.
Mam dla ciebie rozbitych alkoholików o bezdennych oczach i wszystkich poetów,
którzy tak bardzo chcą cię dotykać i czuć przy sobie i nad sobą, jak ratunek,
heliotrop poszerzajacy źrenice, jak nieskończoność, całą ciepłą w swojej czerni i całą czarną w swoim cieple.
Likantropio niewyspania, lunarna kochanko przeciętego oka!
Jakże nie dać się zabić w twoim imieniu, jeżeli imię twoje jest sensem nieistnienia?
Rozdwajamy języczki, połykamy ognie i praktykujemy kaczmarskie kuglarstwo w podcieniach świadomości.
Gdy rozum śpi, śpiewają syreny, panienko od wilgotnej ziemi.
Gdy rozum umiera, budzą się demony, ciemnowłosy mistrzu pędzla, co syna nazwałbyś osłem, bo za osła królestwo,
podczas gdy dwa reale za obraz.
Nie pamiętasz Francisco co tydzień temu się działo, więc jakżeby miał o miesiącach i latach myśleć intensywnie?
I ja nie do końca pamiętam, bo po co mo taka pamięć zmęczona przemijaniem i nieustannym pulsowaniem materii.
Obrazoburcze niepamiętanie po wielokroć ratuje życie latarnianym landrynkom, które topią się w błyszczących różach
i w ramionach ludzi, którzy w życiu nie zaznali książki.
Nie pamiętać imion- dobra sprawa. Nie pamiętać ludzi- doskonała.
Och jaki jesteś Kokoschko spięty, prostytutki nie obrodziły i patrzysz na marny zwis swojego obnażonego ciała
i malujesz się pijąc do lustra i w lustrze tańcząc sam do siebie i ze sobą.
Klimt się okłada delikatnymi dłońmi, Mucha fotografuje damy w futrach i perłach i sycicie się absyntami prosto z
ukochanej swojej zielonej szklaneczki. Ssciecie kostki cukru podczas gdy Salvador nadgryza gardziołka przepiórek
i zatapia zęby w chrupiących odmętach króliczych łapek.
Zbyt wiele myślę na papierze, zbyt wiele wkładam w to swojego pokrowca na potomków przyszłych i szlachetnych i słowa
niepotrzebne cisnę w absolut przestrzeni czystej i nienaruszonej i obrazom się pozwalam okładać boleśnie ale bez
śladów, żeby obdukcja nie przyniosła nowości.
Więc jak, płakać nad tym Egiptem, nad pylonami przymierza i alejami usianymi sfinksem?
Sycić się kwiatem lukrecji i czekaniem na deszcz i tym, że wreszcie ale to wreszcie tak namieszane, że nic się
zrozumieć nie da, szczególnie, kiedy brak oczu?
Ech maleńka czarna od koszenia nie ma się co bać- ty nigdy nie umrzesz i duszy ci nie zabiorą, więc nie masz
o co dbać.