Wiecie jak to jest walczyć z samą sobą? Ty tam pewnie wiesz, nie? O, a ty? Może ty?
[kobieta pokazuje kolejno na ludzi z widowni]
Gówno wiecie! Macie tak poukładane życie! [śmieje się histerycznie] Praca, dom, praca, dom! O! I cała w tym filozofia! A ja? O, nie! Ja nie chciałam. Ja chciałam to wszystko inaczej zagrać. [znowu śmieje się histerycznie] Inaczej niż wy i moi [z ironią] super rodzice! Ja chciałam do czegoś dojść. Miałam być dziennikarką! I to jaką.[z rozmarzeniem] Malowała mi się taka...[już bardziej realistycznie] No dobra, wiem, że ta praca jest trudna, ale [ z wielkim ożywieniem] mogłabym robić to co kocham! Pisać na różne tematy, odwiedzać rożne miejsca, poznawać nowych ludzi! Jeszcze jakbym została śledczym. Marzenia... [ze smutkiem] bywają złudne. Myślałam że uda mi się żyć inaczej do pewnego momentu. [siada na krzesełku i zakrywa twarz dłońmi, po pewnym czasie patrzy na widownię] Kiedy poznałam Jacka chciałam zostać jego żoną, a studia mogły być zostawione na później, takie myślenie małolaty. [z rozmarzeniem] Jacek- o dwa lata starszy facet, który właśnie miał pisać maturę, a później iść na studia. Na studia, rozumiecie?! Chciał wylecieć z tej zabitej deskami wsi, na studia! [w głosie dziewczyny daje się słyszeć coraz większe podniecenie] I to jakie! Na archeologię! Znaczy...[dziewczyna nagle jakby opada na ziemię i jej głos staje się już opanowany, a nawet trochę smutny] Miał wyjechać. Miał jechać do Warszawy, z tej mojej dziury miał jechać do Warszawy... Ale co tam! W końcu [ze słyszalną ironią] mieliśmy jeszcze trochę czasu przed sobą, nie? Jednak, Jacek... Ten to był ideał. Zabijało się o niego pół gimnazjum i liceum, w tej mojej dziurze było aż gimnazjum i liceum! Postarali się, nie? Wracając do Jacka... U niego nie wchodziło w rachubę żadne tam [przepitym głosem] „siemasz lala” jak jakiś donżuan spod monopolowego. [dodaje rozmarzona, wstaje i przewraca krzesełko] On był... Był, no! Baśka, nie rozmazuj się teraz [uderza samą siebie w policzek] A więc... [ukradkiem ociera łzy] Jacek był taki szarmancki, kochany, istny ideał! Nawet przystojny i wysportowany... Eh... Wy kobiety wiecie o czym mówię, prawda? Nieważne. Do Jacka zaczęłam zalecać się zaraz po egzaminach gimnazjalnych czyli jakieś dwa miesiące po dostrzeżeniu go przeze mnie. Oh... I w końcu ze mną rozmawiał! [piszczy jak małe dziecko] Iiiiii i wiecie co? Iiiiii on ze mną był! Spośród tylu wypudrowanych lasek, które robiły się na lalkę Barbie, wybrał mnie! Tą w tenisówkach i bermudach, w t-shirtach z przesłaniami typu „Nie toleruję nietolerancji”. Myślałam, że go nie wypuszczę. [z rozmarzeniem] On ciągle prawił komplementy. [ze wściekłością] Palant jeden. [stawia krzesełko, siada na nim i spuszcza głowę] palant jeden któregoś dnia w kinie powiedział mi, żebym tyle nie jadła, bo w końcu nie pojedziemy nad morze, a przecież obiecywał mi to trzy miesiące wcześniej! [załamującym się głosem] W końcu byliśmy ze sobą już prawie rok...[próbuje wstrzymać płacz i jednocześnie udawać złą] A wiecie czemu mi tak powiedział?! Bo byłam za gruba! Za gruba! [krzyczy i zaczyna płakać] A ja! Ja! Ja, durna idiotka! Powiedziałam potulnie [takim przesłodzonym z wyczuwalna ironią głosem] „Tak kochanie, oczywiście” Aż mi się teraz niedobrze robi. [niby spluwa na ziemię] Zaczęłam się odchudzać. Jak jakaś połamana wariatka! [śmieje się histerycznie, śmiech powoli przeradza się w płacz] Najpierw zrezygnowałam z podjadania i kolacji. Schudłam 4kg przez cztery tygodnie, oczywiście dodajmy do tego raz w tygodniu siłownię, pominę, że musiałam dojeżdżać do większego miasta i byłam obdarta ze swoich funduszy. Dla mnie to było za mało, przecież musiałam go jakoś przy sobie zatrzymać, nie? Kochałam go! Byłam na siebie wściekła, że tyle przytyłam.[przyciszonym głosem] Byłam dla siebie katem... Jakiś ktoś we mnie, mi podpowiadał, takim ociekającym jadem głosikiem [syczy to, jakby była żmiją] „schuudnijj, schuuudnij, no zobacz jak wyglądaasz, te boczki znad spoodni” A ja się go słuchałam! Słuchałam się tej żmii, która siedziała we mnie! Któraś z was kiedykolwiek tak miała...? Na pewno! Tylko nie chcecie się przyznać. Wezmą was wtedy za wariatki i wstawią w kaftanik, nie? A mi to już wszystko jedno! Poza tym, nie każda z was codziennie stawała przed lustrem i wyzywała się od świń, krów, wielorybów, nie każda robiła w domu po 100 brzuszków, przy zjedzonych w ciągu dnia kaloriach równych góra 100 kcal.[znowu zaczyna płakać], przepraszam, już, już koniec z płaczem! Następnie zrezygnowałam z obiadu. Mądrość moja mnie przeraża. [śmieje się] A później, przeszłam na głodówkę! Jak schudłam 15 kg to Jacusia drgnęło sumienie i wiecie co zrobił?! [śmieje się histerycznie] rzucił mnie! Powiedział, że nie chce być z wieszakiem, że jak schudłam 3kg to wyglądałam najlepiej i takie tam blablabla! To ja mu wykrzyczałam, że to przez niego, że wtedy czułam się dobrze, że on to zniszczył! Że powinien mnie wspierać i być przy mnie, że chudłam dla niego bo go kocham... [płacze] No tak... [ociera łzy] miałam nie płakać... Przestałam w ogóle jeść. Byłam taka... Rozdeptana. Moje uczucia, myśli, już nie mogły być dla niego. Były więc dla diety. Wszystko toczyło się wokół niej. To czy cieszyłam się przez pięć minut zależało od wagi, czy pokazała mniej. Jak pokazała, że schudłam jedynie pół kilograma miałam karę. Sto brzuszków więcej. Mój skatowany organizm nie wytrzymywał już tego. Często mdlałam. Kiedy nie mogłam ćwiczyć spinałam pośladki, uda, wymyślałam jakieś niewidoczne ćwiczenia. Stałam się na zmianę agresywna i apatyczna. W końcu doszło do tego, że schudłam 20 kg. Ważyłam nie mniej, nie więcej, tylko 40kg. I wcale się z tego powodu nie cieszę... Teraz, już nie. Bo ja chudłam... A żmija tyła. Po schudnięciu 16 kg widziałam w lustrze monstrum! Wielkie, obrzydłe, otyłe, z udami jak klocki monstrum, a później było jeszcze gorzej. Przyjaciółki mnie przycisnęły... [dodaje prawie szeptem] I... Zaciągnęły do psychologa... A stamtąd wysłano mnie na leczenie. Zaczęło się piekło... Byłam karmiona dożylnie i takie tam... Teraz ważę 47kg, mogłam wyjść na dwa dni przepustki do domu, bo przytyłam. Jestem za to nagradzana. Gorzej jak schudnę... Ja chcę wyzdrowieć, bo ana to żadna frajda, już mnie to nie bawi. Zrozumiałam to po trzech latach. Gorzej z tymi dziewczynami, które wylewają zupę do doniczek, albo masło wcierają we włosy... Wiecie, że niektóre uważają, że nawet pasta do zębów ma kalorie? Teraz ja sama mam to za straszne. Zapytacie się pewnie gdzie wtedy byli moi rodzice. [prawie wykrzykuje] Ano! [trochę się uspokaja] W pracy. Ciągle pracowali. [śmieje się histerycznie] Nigdy nie mieli dla mnie czasu. [ze skruchą] Wiem, że próbowali utrzymać nas na jakimś poziomie. Żebyśmy byli na powierzchni... [ze smutkiem] Jednak ja czasami chciałam im powiedzieć co u mnie. Jak się czuję. Prawda, kiedy zaczęłam się odchudzać było mi na rękę, że ich nie ma. Jednak... Mamy nie było, kiedy pierwszy raz dostałam okresu, taty kiedy nauczyłam się jeździć rowerem na dwóch kółkach, ale kiedy zaczęłam się odchudzać... Właśnie. Teraz na przestrzeni lat, wydaje mi się, że to całe odchudzanie to nie tylko przez Jacka. Owszem przez niego w większej mierze. Jednak trochę później chciałam także zauważyć reakcję rodziców. Co zrobią kiedy zauważą obiad w koszu, zupę w doniczce. A oni... [z goryczą] Nic... Zupełnie nic, jakby byli ślepi.[z płaczem w głosie] Dopiero tam w szpitalu, kiedy byłam podłączona do tej całej aparatury, kiedy czułam do siebie obrzydzenie, bo tyłam... Dopiero wtedy się pojawili. Porozmawiali ze mną pierwszy raz od trzech lat.. Cała nasza trójka płakała. [z uśmiechem] ta cała historia nas do siebie przywiązała. Zaczęliśmy rozmawiać. Rodzice powiedzieli mi, że moja ambicja, to, że tak przejmuję się opinią innych aż tak bardzo, jest złe. [z nutką tajemniczości] Ale wiecie kiedy najbardziej mi ulżyło? [ z nieukrywaną radością] Kiedy dowiedziałam się, że mimo wszystko będę mogła mieć dzieci. Nie wiem jakim cudem! Myślałam, że to będzie niemożliwe! [śmieje się wesoło] A jednak! Los dał mi szansę, wiecie? Wyszłam z tego. Zaleczyłam anoreksję. Jestem pewniejsza siebie, muszę brać witaminy, ale wiem, że mogę mieć dzieci, jednak dopiero jak na wadze pokaże się minimum 51kg. Zresztą! Sama tego świadomość... Wygrałam! Wygrałam z samą sobą! Chociaż było ciężko. Nawet nie wyobrażacie sobie jak ciężko. Żyć w tym odosobnieniu. Mijać się na korytarzu z podobnymi cieniami ludzi jak ja... Jeść na stołówce pod czujnym okiem pielęgniarki, która na siłę wpychała [z obrzydzeniem] łyżki jakiejś mazi. To patrzenie jak dziewczyny próbują wymigać się od jedzenia... [płacze] w życiu nie widziałam czegoś podobnego! Dwie dziewczyny chciały popełnić samobójstwo. Nie mogły wytrzymać tego, że inni kazali im przytyć. Jedna podcięła sobie żyły, do tej pory zastanawiam się jakim cudem znalazła na oddziale coś ostrego... Druga... Druga chciała wziąć za dużo prochów. [płacze histerycznie] ta pierwsza nie przeżyła. A była moją przyjaciółką tam... Tam była moją bratnią duszą! [próbuje się uspokoić, jednak wciąż szlocha] Miałyśmy później więcej zajęć z terapeutką. Jednak, wiecie co było najgorsze? Co tygodniowa wyrocznia, czy wyjdziemy na przepustkę, czy będziemy mogły obejrzeć telewizję, czy będziemy mogły wyjść na spacer... [z ironią]Wiecie co było wyrocznią? Waga! Każda z nas na niej stawała... Żeby wyjść, dziewczyny robiły różne głupie rzeczy. Do staników wsypywały monety, do majtek wrzucały ciężkie kolczyki, tylko po to, żeby mieć chociaż te 50dag więcej, żeby obejrzeć telewizję.[z dezaprobatą] Niektóre wcale nie chciały przytyć. Wymieniały się sposobami jak oszukać wyrocznię. [parska] Pfy! One chodziły na zbiorowe wymiotowanie! Jedna spuszczała wodę, a druga wymiotowała. [ze smutkiem] Żadna z was, dziewczyny nie chciałaby przez to przechodzić. Uwierzcie mi... To co powiedziałam, jest tylko dla was, jak to wykorzystacie, wasza sprawa. Mam nadzieję, że rodzice też coś z tego wyniosą, żeby porozmawiać ze swoimi córkami o tym co ich gryzie, jakie mają kompleksy. Wiem, że trudno, wiem, że wiele nie będzie chciało rozmawiać. [pouczająco] Jednak na Boga! Nie pozwólcie im się stać chodzącymi szkieletami! A teraz pozwólcie... Muszę iść na kontrolę, bo od psychologa to ja się jeszcze długo nie uwolnię. Jednak lepszy psycholog, niż znajoma wielu anorektyczek – Śmierć. [wchodzi za kulisy]
zakończenie prościutkie i naiwniutkie
nie jest to mocny akcent
wydaje się, że pół kroku brakuje, by całość nabrała innego tempa i wymiaru...
didaskalia najbardziej mi się podobają :)
prawda difficul? :)