Tekst jest fan fickiem dotyczącym japońskiej grupy rockowej - Dir En Grey. Ostrzeżenie: opisuje miłość homoseksualną.
***
Bał się zalegającej sypialnię, upartej ciszy. Nie zwrócił jednak uwagi na przerywający ją, krzykliwy dzwonek komórki domagający się bezzwłocznego odebrania, wpatrując się tępym wzrokiem w błękitną ścianę.
-Jak ja nienawidzę tego koloru! - prychnął, ze złością gasząc na niej wypalonego do połowy papierosa i z satysfakcją badając wzrokiem pozostawiony przez niego ciemny ślad tytoniu. Mimowolnie ujrzał w myślach dzień, w którym dał się namówić na zmianę koloru ścian; choć sam marzył o głębokiej czerwieni, to ciepły oddech basisty na jego karku był wystarczająco przekonywujący, by parę godzin później - nie bez irytacji- obserwować, jak jego ukochany z wdziękiem nastolatki smaruje pędzlem po nagich ścianach. Choć starał się na siłę odepchnąć od siebie owe myśli, to jednak uśmiechnął się z rozżewieniem na wspomnienie urażonego słodko Totchiego, gdy scałowywał z jego delikatnych kruchych policzków błękitne ślady. Jednak uśmiech szybko oddał miejsca grymasowi żalu pomieszanego ze złością, gdy wzrok po raz kolejny tego dnia opadł na ściskaną machinalnie fotografię, którą nad ranem przyniósł mu Die.
Ich spotkanie pozbawione było niepotrzebnych słów; dojrzał jednak w oczach drugiego gitarzysty błysk..smutku? Współczucia? W myślach zbyt huczało mu jednak by dokładniej się owemu blaskowi przyjrzeć. Uśmiechnął się jeszcze tylko do czerwonowłosego, gdy tamten zamykał już drzwi i usiadł na miękkim, dwuosobowym łóżku. Gdy skupił wreszcie uwagę na zdjęciu, jego twarz przestała wyrażać jakiekolwiek emocje. Spojrzał tylko na ścianę koloru bezchmurnego, rannego nieba i poczuł, jak spod okularów wypływają mu piekące łzy.
Nie czuł złości, gdy wystawiał za drzwi walizkę basisty, nie patrzył w jego oczy, zabierając mu klucze, nie słyszał jego przerażonych szlochów i blagań o wyjaśnienia. Nie musiał mu się w końcu tłumaczyć! Zresztą jego umysł był w zbyt dużym otępieniu na jakąkolwiek rozmowę. Chciał tylko zostać sam..
Gdy dzwonił do chłopaków odwołując próby, wytłumaczył się nagłą grypą. Ostatkami sil udało mu się przekonać zatroskanego Shina, ze nie potrzebuje niańki w jego postaci, podającej mu ciepły rosołek i że tak, czuje się w miarę dobrze; potrzebuje tylko ciszy i spokoju.
A teraz? Teraz chciał tylko snu i zapasu papierosów na bliską przyszłość. Jako, ze tego drugiego już nie posiadał, zadowolił się miękkością poduszki i prawie oddał cudownej, "beztotchiowej" krainie snu, gdy po raz kolejny rozległ się wściekły sygnał telefonu. Już miał cisnąć komórką o ścianę, jak zamazanym z osłupienia wzrokiem wyczytał na wyświetlaczu niewinne 'Toshiya'. Nie zastanawiając się długo nad przyczyną, dla której ten dupek miał czelność zakłócać mu jeszcze spokój, odebrał i ostawiając głośnomówiący,zaciągnął się z przyjemnością znalezionym pod poduszką papierosem.
-Kao.. - szepnął cichy głos po drugiej stronie, jednak nie słysząc reakcji, powiedział nieco odważniej:
-KaoKao odezwij się..
Kaoru odłożył do popielniczki podarowanej mu na tegoroczne urodziny przez Totchiego, nie zareagował jednak od razu na pieszczotliwe miano. Dopiero po chwili odpowiedział ze stoickim spokojem, starając się nie zdradzić przy tym obfitych łez na policzkach. Jego głos pozostawał niezależny od trzęsących się dłoni i bijącego w szybkim rytmie serca; mówił chłodno, nieco wyniośle:
-Kaoru. Mam na imię Kaoru. A ciebie nie chcę słyszeć. Nigdy więcej. Zniknij z mojego życia! Nienawidzę cię!
I, czując jak załamuje mu się glos, cisnął komórką w poduszkę, rozłączając się. Nie wiedział czy kłamał - może wciąż go kocha..? Pomyślał o delikatnych, ukochanych ustach czarnowłosego, tak cudownie przyprawiających go o dreszcze jednym delikatnym dotykiem.. By w chwilę potem widzieć je na ustach innego. Jednego był pewien: już nigdy nie chciał im dać do siebie dostępu.
***
Nie wiedział ile czasu spal; jednak musiało opłynąć wiele godzin, sądząc po chylącym się ku zachodowi słońcu. Pamiętał, jak niegdyś spoglądali w nie razem, obejmując się ciepło i szepcząc nawzajem słowa dozgonnej miłości..
Mechanicznym ruchem dłoni nacisnął zawiadamiający o nagranej na sekretarkę wiadomości klawisz przy telefonie stacjonarnym, i, chcąc wyzbyć się biegających za nim uparcie wspomnień, wsłuchał się w drżący głos Shina, przymykając oczy.
-Lider-sama.. Toshiya jest w szpitalu. Na intensywnej terapii. Przedawkował tabletki nasenne.. Przyjedź, proszę.. DaiDai mówi, że..
Dalsze słowa perkusisty utonęły w huku zamykanych przez Kaoru drzwi.
Biegł na oślep, nie zwracając uwagi na deszcz przyklejający mu do szczupłej sylwetki czarną koszulkę,ani uderzający w oczy, zimny wiatr. Jego łzy szybko wmieszały się w pęd lecących z nieba kropli; a krzyk rozpaczy utonął w zgiełku ulicznym. Nie wiedział kiedy i jak wsiadł do taksówki oraz znalazł się pod drzwiami szpitala. Nie zwracał uwagi na oburzone krzyki popychanych w dzikim biegu pielęgniarek; to wszystko było tak przyziemne, tak zwykłe, tak przecież niegodne uwagi..
Nie był pewien, czy drobna postać stojącego przed salą 304 Shina sama go zatrzymała, czy też po prostu wpadł na niego, nie będąc w stanie odepchnąć. Czuł tylko całkowite odrętwienie, otulające go silne ramiona i silny, acz przyjemny zapach wanilii i kokosu.
-Nie dał rady, Kao.. - szeptał perkusista, otulając pozbawioną swojej liderskiej wyniosłości i opanowania postać, wtulając twarz w blond włosy - Walczył, bardzo dzielnie. Kao, Kao, starał się.. Wziął tak dużo.. Lekarze robili co mogli, nie dało się mu pomóc, Kao! - poczuł na swoich plecach przerażone spojrzenie przybyłych Kyo i Die, gdy wyrywał się z uścisku młodszego, widział jak przechodząca młoda kobieta kreśli z po żenowaniem palcem kółko na czole, gdy krzyczał. Z bezsilnością osunął się po ścianę na posadzkę, uciekając od spojrzeń ludzi ukrył twarz w dłoniach i oparł czoło o podkulone kolana, trzęsąc się jak w agonii.
"Nienawidzę cię!" jego własne sprzed godzin słowa szumiały mu w umyśle, na wspomnienie ostatniego telefonu basisty. Przecież to nieprawda! Kochał go, tak strasznie kochał od tych trzech lat, kiedy poczuł na swoim ramieniu po raz pierwszy jego miękkie wargi. Oddałby mu cały świat, zrobiłby dla niego wszystko, począwszy od pomalowania ścian na błękitno..
Nie zwracał uwagi na krzyki reszty grupy, gdy poderwał się i w ciągu niecałej minuty opuścił placówkę szpitalną. Myśli kołatały w jego głowie jedna za drugą, przyprawiając o straszny ból, którego jednak prawie nie czuł. Choć nie skupiał się na drodze, wiedział dokładnie, gdzie wiodą go nogi. Podążał za instynktem, gdy stawał na wysokim kamiennym murze i spoglądał w dół, na rwące szybko fale. Obserwował, jak jego łzy mieszają się z kroplami wody i mając wciąż przed oczami uśmiech ukochanego, gdy poprawiał jego grę na codziennych próbach, szepnął cicho:
-Idę do Ciebie, kochany. Obiecałem, że będę zawsze przy Tobie. Zawsze, Skarbie!
EPILOG:
W ciszy cmentarza pozostały trzy sylwetki wtulonych w siebie przyjaciół. Ich spojrzenia utkwione były w dwa stojące obok siebie pomniki; Niikury Karou oraz Hary Toshimasa. Tylko jeden z trzech mężczyzn poruszył się, uwalniając z mocnego uścisku zapłakanego perkusisty. Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, gdy pochylając się nad pomnikiem Kaoru, powiedział cicho:
-Wiesz, KaoKao.. Bo ja ciebie zawsze tak bardzo kochałem. Chciałem tylko być Twój! Kao.. Błagam, wybacz mi.. To.. to był fotomontaż.
I ocierając samotną łzę, położył przy zapalonym zniczu zdjęcie basisty, splecionego w pocałunku z maleńkim Kyo, przez którego twarz przeszedł teraz delikatny spazm bólu.
-Śpij słodko, Aniołku.. - szepnął jeszcze czerwonowłosy, po czym odszedł, a wiatr zdmuchnął płomień znicza..
Love is all I have to give,
it's all I need to live,
lovers in the wind..*
*Robers Hodgson "Lovers in the Wind"