Literatura

Koniec Wszechświata (dramat)

jacek

Tekst w swojej pierwotnej wersji powstał gdzieś ok. 1992. Potem zaginął mi :-). Odnalazła go koleżanka w jednej z agencji literackich. Przerobiłem go trochę. Dużo tu pretekstów do gry formą. Lustro tnące scenę stwarza wieloznaczną plejadę odbić.

 

PROLOG

Bądź pozdrowiony i niechaj Chwała Cię nie opuszcza aż do śmierci. Czyń co masz czynić, kochaj to, co godne Twojego kochania i pogardzaj tym, co zasługuje na Twoją pogardę. Bądź sprawiedliwym w sądach Swoich, walecznym w boju, nieuchwytnym w ucieczce i przebiegłym w intrydze. Dobrego wyrządź ile będziesz mógł i złego ile będzie konieczne. Żyj podług mniemania Swego, abyś był szczęśliwym.

Albowiem nic Złego Cię nie spotka dopóki nie zwątpisz o słuszności Swojej. Od dnia narodzin do dnia śmierci, od dnia śmierci do dnia Zmartwychwstania, aż do dnia Sądu.

Lecz uważaj!

Jeżeli w chwili gdy nadejdzie Koniec, kiedy Kosmos dobiegnie do kresu Istnienia - i nie oczami to zobaczysz, ani uszami usłyszysz, ani węchem poczujesz, ani smakiem, ani dotykiem, ani magią, ani maszyną, a będziesz wiedział - jeżeli w Tej Ostatniej Chwili, jej ostatniej z ostatnich części zwątpisz - choćby tylko włos zaplątał się na niebie prawdy Twojej - biada Ci! To piekło. Wieczna męka.

Albowiem nie będzie więcej Czasu.

Albowiem nic już ulegnie Zmianie.

OBRAZ 0

Widać kobietę. Siedzi na krześle. Głowę ma przechyloną lekko na bok. Wygląda na wpółdrzemiącą. Cyka zegar. Skrzypi podłoga. Z głębi wchodzi chłopak. Ma około 17 lat, ubrany jest jak należy, włosy spięte w grubą kitę. Akcja dzieje się na proscenium przy opuszczonej kurtynie.

CHŁOPAK

(nuci Sweet Noise z płyty „Revolta") Z ulicy... prosto na salony... wasz nowy bóg... artysta pierdolony... z ulicy...! Prosto na salony...! Wasz nowy bóg! artysta pierdolony!!!

KOBIETA

(podnosząc zmęczoną głowę) Jesteś?

CHŁOPAK

Spałaś tu?

KOBIETA

Co w tym śmiesznego?

CHŁOPAK

Ja się śmieję? Gdzież bym śmiał! (śmieje się)

KOBIETA

Tata chciał z tobą pogadać... prosiłam, żebym ja...

CHŁOPAK

Wrócił?

KOBIETA

Nie mów tak.

CHŁOPAK

Chciał czego?

KOBIETA

Czekał.

CHŁOPAK

Kochał, to poczekał? Nie, dobra, okej - widzę, że nie jest letko. (Kobieta skrywa ręce w dłoniach) Co mam zrobić? Obudzić go?

KOBIETA

Jemu nie wolno... przecież wiesz.

CHŁOPAK

(z gestem zarzekania się = zgrywa) Nic oficjalnego!

KOBIETA

Podobno palisz narkotyki.

CHŁOPAK

(milczy chwilę, uśmiecha się) To znaczy co robię?

KOBIETA

Nie wiem właśnie. Jakoś tak pisało w gazecie.

CHŁOPAK

Ty czytasz pisma muzyczne?

KOBIETA

Tata czytał.

CHŁOPAK

Ale to zupełnie o co innego chodziło. Nie czytałaś? (Kobieta kręci przecząco) No tak, wraca temat, że nie zostałem inżynierem, nie? A artyści to nieroby i narkomani, tak?

KOBIETA

(wzdychając) Dziwisz mu się. Całe życie układa kable.

CHŁOPAK

A ty co myślisz? (Kobieta milczy) Wierzysz mi?

KOBIETA

To po co to wszystko?

CHŁOPAK

Po nic. Uważam, że wszystkiego trzeba spróbować, byle z głową. Na pewno lepsza jest moja gandzia niż ojca browary. (Kobieta jest zdruzgotana, chłopak podchodzi do niej, kuca przy niej) Mamo, naprawdę zaczynamy robić coś dobrego. Wszyscy tak mówią. To trochę chodzi o wizerunek, przełamywanie tabu. Tu jest głęboka wiocha, kościół, wóda i babskie ploty. Ojciec tego nie kuma, wiem, ale co w związku z tym? (w drzwiach staje Mężczyzna) Mam wszystko rzucić i pójść na polibudę, bo on jej nie skończył?! Ja mam 18 lat!

MĘŻCZYZNA

Jak zaczniesz na siebie zarabiać, to będziesz robił co chcesz. Moje pieniądze nie są na wydawanie.

KOBIETA

Połóż się z powrotem.

CHŁOPAK

Kupuję za swoje.

MĘŻCZYZNA

Nie podskakuj. Nie jesteś u siebie.

CHŁOPAK

A gdzie niby? W dżungli? Widzę, że miałeś dziś ciężki dzień. Dobranoc.

MĘŻCZYZNA

Dokąd?

CHŁOPAK

Spać.

MĘŻCZYZNA

Wytrzymasz. Co to jest? (pokazuje gazetę)

CHŁOPAK

Gazeta, kolorowa, papier kredowy, sztywny grzbiet, tematyka młodzieżowa jak sądzę, na okładce laska w stritstajlowych ciuchach. Prenumerujesz?

MĘŻCZYZNA

Nie prowokuj mnie.

KOBIETA

Martwimy się o ciebie. Naprawdę.

CHŁOPAK

Wkurza mnie, że odkąd pamiętam nigdy go nie ma w domu, a jak raz na ruski rok przyjedzie, to się bierze za porządki. Przestawianie butelek w barku i wtykanie nosa w moje życie. A ja akurat dzisiaj nie mam nastroju. Nie będę na stendbaju dniami i nocami, aby tato się łaskawie nade mną pochylił. (wychodzi)

KOBIETA

(po chwili) Daj mi tę gazetę.

MĘŻCZYZNA

Po co? (po chwili jej ją rzuca) A masz, czytaj! (na scenę wbiega Chłopak) Nie śpisz?

CHŁOPAK

Co zrobiliście z moim pokojem, gdzie są płyty, co jest? Wszystko leży na kupie!

MĘŻCZYZNA

Szukaliśmy narkotyków. Przy okazji wyrzucisz, co niepotrzebne.

CHŁOPAK

Grzebaliście mi w rzeczach?! Jak psy?!

KOBIETA

Co ty mówisz?

MĘŻCZYZNA

W dupie ci się przewróciło!!! Zaraz mnie cholera weźmie! I ty go jeszcze bronisz?! Gnoja śmierdzącego?!

CHŁOPAK

Nawet nie wiecie, że psy to policja! Tak się teraz mówi!

MĘŻCZYZNA

(wskazując na gazetę) Już wiemy jak się mówi! Nie chcę, żeby mówili o moim synu ćpun! Nie życzę sobie, żeby w tym domu były narkotyki, bo nogi z dupy...!

CHŁOPAK

Znalazłeś coś? Przyznaj się! Gówno znalazłeś, bo jesteś zbyt ograniczony! Stać cię tylko na grzebanie w szufladach i doniczkach, a to czytałeś? (pokazuje książkę) Trzeba było! To Nietsche, a w środku... (wyciąga zasuszone szczyty marihuany) niespodzianka!

MĘŻCZYZNA

(rusza na niego) Oddaj to!

CHŁOPAK

A może chcesz pigułę. Mama ma pół szafy relanium. Cztery sztuki, browar i pozamiatane!

KOBIETA

Przestańcie. On tak nie myśli. Zmyślasz, prawda?

CHŁOPAK

No to czas na poglądówkę. (wyciąga z kieszeni jointa, parodiuje scenę z „Odlotu" Milosa Formana) To jest joint. Ma dwa końce, oba skręcone celem niewysypywania się materiału. Przed wsadzeniem jednego końca do ust, delikatnie odrywamy nadmiar skręconej bibułki (równolegle prezentuje cały proces, Kobieta i Mężczyzna stoją oniemiali). Ujmujemy otwartą uprzednio końcówkę delikatnie zębami, a wargi wywijamy lekko do góry. Bardzo ważny w procesie zaciągania się jest tlen, którego potrzebujemy do spalania zawartego w dymie THC. Zapalamy zapałkę, zaciągamy się razem z powietrzem (dalsza część na wdechu) i tak pobraną mieszankę wstrzymujemy przez kilka chwil w płucach (wypuszcza dym i kaszle, długo się krztusząc). Niestety bardzo trudno teraz o naturkę, wszystko pędzone chemią niestety. (po chwili dochodzenia do siebie) I co jestem już Myster Hyde?

KOBIETA

(płaczliwie) Na kogo ciebie wychowałam?

CHŁOPAK

Deficyt ojca w rodzinie, ale gejem nie jestem. Resztę doczytasz w tym śmiesznym pisemku.

MĘŻCZYZNA

Mam tego dość. Masz to odwołać. Napisać do tego szmatławca i odwołać, rozumiesz! Nie chcę, żeby mnie ludzie palcami pokazywali. Masz to zrobić natychmiast. Tu jest numer redakcji, a tam telefon - jutro rano dzwonisz i wyjaśniasz sprawę. W innym wypadku masz mi się wynosić z domu! Zabrać gacie, szczoteczkę i won, bo za całą resztę zapłaciłem ja!!! Zrozumiano!!!

CHŁOPAK

Skończyłeś? To weź sobie coś na sen i lulu. Rano mnie tu już nie ma. Wyjeżdżam do Warszawy. Może was to zmartwić, ale ta laska, która pisała artykuł znalazła mi menedżera. Mam gdzieś to miejsce.

KOBIETA

Dokąd ty chcesz jechać?...

CHŁOPAK

Jak najdalej stąd. Szkoda ciebie dla niego. Zostaw go, znajdziesz kogoś, jesteś jeszcze całkiem teges.

MĘŻCZYZNA

Wara od matki!

CHŁOPAK

Bo co? Zazdrość cię bierze? A kiedy ostatni raz ją pocałowałeś? Złapałeś za piersi? Dałeś jej coś więcej niż nieświeży oddech i gacie do prania? Kiedy ją ostatni raz dotknąłeś? Co? Zatkało? Nie widzisz jak ona wysycha przy tobie. (łapie osłupiałego Mężczyzna za rękę) Masz dotknij... (ciągnie go do Kobiety i próbuje jego rękę ułożyć na jej piersi, Kobieta jest przekonana, że oszalał i nic nie robi, żeby nie prowokować) No... dawaj, co tak opornie? (Mężczyzna wyrywa rękę) Brzydzisz się tej Kobiety? Nawet nie wiesz jak dojrzałość może być podniecająca. (obejmuje Kobietę) To ciało, które dokładnie wie czego chce, ale jest gotowe oszaleć w każdej chwili. Przepaść w zmysłach. (wtula się, ale potem odpycha Kobietę i rusza do Mężczyzny) Masz przyjść zaraz  tutaj i ją przytulić, a potem ja wyjdę i macie to robić ze sobą całą noc. Słyszysz?! To jest twoja kobieta!!! Tylko się nie łap za serce! Chodź, albo cię zmuszę. (rzuca się biegiem do Mężczyzny, który zaczyna uciekać).

KOBIETA

(szlochając) Dajcie spokój, już dajcie spokój! To narkotyki.

CHŁOPAK

(bawiąc się z Mężczyzną w „kotka i myszkę") Myślisz, że ci daruję? W życiu! Albo jak wolisz po moim trupie! (skacze na stół i ze stołu na Mężczyznę, rumor, wyciemnienie, krzyk Kobiety i brzęk potłuczonego szkła)

Obraz 1

Widownia po obu stronach sceny. Scena podzielona po przekątnej ramą olbrzymiego „lustra". Po obu stronach meble, po jednej stylowe - po drugiej współczesne. Można mówić o symetrycznym ustawieniu, ale niech to będzie wrażenie niż pewność. Akcja przenosi się z jednej części do drugiej za pomocą światła. Zaczynamy od strony historycznej.

Pukanie do drzwi, długie i natrętne, słychać nawoływania. Trwa to nieznośnie długo. Po chwili znad stołu podnosi się MARKIZ - spał. Jest ubrany we francuski strój z końca XVIII wieku. Ubranie to jednak zniszczone, zaniedbane. Markiz odruchowo naciska na głowę perukę, podchodzi do biurka, wyciąga z szuflady pistolet, po namyśle go chowa, długo się waha przed podejściem do drzwi. Pukanie nie ustaje.

MARKIZ

Kto?

GŁOS KOBIECY

Proszę mnie wpuścić!

MARKIZ (po namyśłe)

Tu jest komplet!

GŁOS KOBIECY

Niech mnie obywatel wpuści!

MARKIZ (odsuwa się od drzwi, zdejmuje perukę)

Nie mogę!

GŁOS

Zaraz zapadnie noc... jestem sama!

MARKIZ (coraz bardziej rozdrażniony)

O kilometr stąd jest gospoda! Tam niech pani idzie!

GŁOS

Ja nie jestem stąd! Idę z Paryża!

MARKIZ

To nie moja sprawa!

GŁOS

Nie znam drogi!

MARKIZ

Łatwo trafić!

GŁOS

Niech mnie pan wpuści! Rano sobie pójdę!

MARKIZ

Jak Ci na imię?

GŁOS

Michelle!

MARKIZ

Idź do diabła, Michelle!

GŁOS

Żebyś zdechł, kpie parszywy! Mendo! Bydlaku! Żeby Ci ktoś do reszty spalił tę budę! Żebyś Ci..., żebyś..., łobuz! (płacze).

MARKIZ

(po chwili, podchodzi i otwiera. Odwraca się na pięcie i wraca do biurka. Siada twarzą do drzwi, w których pojawia się DZIEWCZYNA. Ma na oko mniej niż 20 lat, jest brudna i ubrana na tzw. „cebulę")

DZIEWCZYNA

Dziękuję. (Markiz milczy) Chciałbym, żeby...

MARKIZ

Łóżka nie ma, ja śpię na stole, ty będziesz musiała na podłodze.

DZIEWCZYNA

Tak. (pauza) Rozbiorę się trochę... Jakby nie patrzeć jest tu cieplej... Ładnie tu. (chce iść w głąb pokoju)

MARKIZ

Tam nie ma po co iść. Tylko tu dach jest cały. Zaryglowałem drzwi.

DZIEWCZYNA

(Chcąc nawiązać dialog) To pański dom?

MARKIZ

Nie. Albo tak. Jak pani woli.

DZIEWCZYNA

Aha. Mogę usiąść?

MARKIZ

Zależy gdzie.

DZIEWCZYNA

A gdzie nie mogę?

MARKIZ

Na biurku.

DZIEWCZYNA

Tam bym nie próbowała.

MARKIZ

Przed chwilą nazwałaś mnie mendą, nawet mnie nie widząc.

DZIEWCZYNA

Straciłam głowę. Nie wiedziałam gdzie jestem. Jak daleko do jakichś ludzi... innych ludzi... i...

MARKIZ

Nie potrzebuję przeprosin.

DZIEWCZYNA

Lepiej wyjaśnić.

MARKIZ

Lepiej, gorzej... Myślę, że najlepiej byłoby, gdybyś nie gadała tyle. Przynajmniej na początku.

DZIEWCZYNA

Tak. (pauza) Czy mogę zadać jeszcze jedno pytanie? Ostatnie.

MARKIZ

Byle krótko i prędko.

DZIEWCZYNA

Po co takie wielkie lustro?

MARKIZ

Ważne jest tylko to, co widać.

DZIEWCZYNA

Nie rozumiem.

MARKIZ

Widać cię. Ty siebie też widzisz. I to jest ważne.

DZIEWCZYNA

To tylko odbicie.

MARKIZ

Odbicie wszystkiego.

DZIEWCZYNA

To nie jest wszystko.

MARKIZ

Teraz tak.

DZIEWCZYNA

Jak?

Markiz milczy. Dziewczyna chwilę jeszcze czeka, ale daje za wygraną. Po chwili zaczyna się kręcić. Przechodzi w kąt pokoju i ukradkiem zaczyna jeść wygrzebany zza pazuchy kawałek chleba.

MARKIZ

Koło pieca jest woda.

DZIEWCZYNA

(przełykając z trudem) Dziękuję.

MARKIZ

Gdybyś się udławiła miałbym więcej kłopotu. Mimo wszystko.

DZIEWCZYNA

(łapczywie pijąc) Tak. W taki deszcz. (zaspokoiwszy pragnienie uświadamia sobie nietakt, odstawia wodę i podchodzi do Markiza z chlebem) Chce pan?. (Markiz nie reaguje. Po chwili wstaje od papierów i podchodzi do lustra)

MARKIZ

Gratuluję przyjścia na świat. (wyciemnienie)

OBRAZ 2

Druga część sceny, słychać chrobot klucza w zamku, otwierają się drzwi, słychać krzyk kobiety, scenę zalewa światło.

ON

Uspokój się... hej... to ja, Artur.

ONA

Jak tu wszedłeś?!

ON

Umiem parę rzeczy. Nie, nie, spoko - kiedyś dorobiłem klucz.

ONA

Przestraszyłeś mnie.

ON

Było słychać. Długo pracujesz.

ONA

Nie pracowałam. Byłam na obiedzie. (pauza) Coś się stało?

ON

Dlaczego?

ONA

Jedziesz taki kawał drogi. Nie uczysz się?

ON

Mam zwolnienie.

ONA

Buntownik na zwolnieniu?

ON

Nie jestem buntownikiem.

ONA

A jak tam kapela?

ON

Nie ma kapeli.

ONA

Dlaczego?

ON

Szukasz tematu?

ONA

Dlaczego?

ON

To po co pytasz?

ONA

O Jezu, z ciekawości.

ON

Przyjechałem, bo chcę ci coś powiedzieć.

ONA

Mogłeś zatelefonować.

ON

No mogłem, rzeczywiście. (pauza)

ONA

(wychodząc do kuchni) Napijesz się czegoś?

ON

Piwa. Genialne jest to lustro.

ONA

Przeczytałam o tym w jakiejś książce i postanowiłam mieć takie samo.

ON

Wiem.

ONA

Co?

ON

Już mi mówiłaś.

ONA

Naprawdę?

ON

Mówiłaś mi wiele rzeczy.

ONA

Dawne dzieje.

ON

Wystarczyło na reportaż.

ONA

Czytałeś to w ogóle?

ON

Tak. I nie tylko ja.

ONA

I co?

ON

Wyjechałem z domu.

ONA

Żartujesz?

ON

Na pewno nie.

ONA

(wracając z kuchni ze szklanką piwa) I co?

ON

Przez jakiś czas mieszkałem w altance.

ONA

Wkręcasz mnie.

ON

No może to był domek, ale malutki.

ONA

I?

ON

Daj spokój.

ONA

Przyzwyczajenie zawodowe. Masz rację - ja zawsze szukam tematu.

ON

Nie chciałabyś czasem odwrotnie?

ONA

W sensie?...

ON

No, żeby temat do ciebie przyszedł.

ONA

Mam odpowiedzieć?

ON

Wolna wola.

ONA

Wolę jednak szukać.

ON

Tak myślałem. Ale życie płata niezwykłe figle.

ONA

Co się stało?

ON

Nic.

ONA

A w związku z tym, że zupełnie nic się nie wydarzyło możesz mi powiedzieć co masz zamiar zrobić? Co zamierzasz?

ON

W sensie?...

ONA

Ogólnym. Tutaj, dzisiaj, jutro...

ON

Tego nie wiem.

ONA

Aha. Jeszcze piwka?

ON

Po alkoholu bywam niebezpieczny.

ONA

To ja się napiję.

ON

(dając jej swoją szklankę z niedopitym piwem) Masz tutaj. Nie zostawiaj nas samych.

ONA

Nas? (On pokazuje lustro) Rozumiem...

ON

Musisz mieć silne nerwy, albo jasną konstrukcję psychiczną. Ja bym z nim nie wytrzymał.

ONA

Lustro to lustro.

ON

Ale śpisz gdzie indziej.

ONA

Tak, bo tu zimno ciągnie. Od szkła.

ON

Jak od okna, nie?

ONA

Widzę, że chcesz we mnie obudzić metafizyczny niepokój.

ON

Nie sądziłem, że jesteś zdolna odczuć metafizyczny niepokój.

ONA

Wystarczy, że ty jesteś.

ON

Jestem zdolny do wielu rzeczy.

ONA

(po pauzie) W ogóle jesteś zdolny. (On milczy) I wrażliwy. To był żart, nie kpina.

ON

Lubisz żarty?

ONA

A ty nie?

ON

Nie sądzę. Rzeczywistość jest śmieszna i nie trzeba jej poprawiać żartami.

ONA

Ze mną żartowałeś.

ON

Dawne dzieje. Twoje słowa.

ONA

Dawne. Można zapomnieć.

ON

Można.

OBRAZ 3

Zmiana światła. Rozjaśnienie u Markiza.

DZIEWCZYNA

Słyszy pan?

MARKIZ

(po chwili, ciężko) Możesz. (ona wstaje i podchodzi do sterty połamanych mebli) Nie tam. W koszu. (Dziewczyna podchodzi do kosza i ze zdziwieniem wyciąga... książkę) Drewno trzeba oszczędzać.

DZIEWCZYNA

Mnie tam wszystko jedno.

MARKIZ

Mnie nie. Oni zasługują na to w pierwszej kolejności.

DZIEWCZYNA

Kto?

MARKIZ

Monteskiusz. Rousseau. Kartezjusz...

DZIEWCZYNA

(wzrusza ramionami, obojętnie otwiera jakąś książkę, Markiz wstaje i ze złością ją wyrywa; wrzuca do pieca) Ja i tak nie umiem czytać.

MARKIZ

(łagodnie) Jak tu trafiłaś?

DZIEWCZYNA

Zobaczyłam światło.

MARKIZ

(gwałtownie) Światło? (rzuca się do drzwi i upycha szmaty w szpary)

DZIEWCZYNA

Co pan robi?

MARKIZ

Jesteśmy tylko kilka mil od miasta. Każdy pies może tu trafić.

DZIEWCZYNA

Taki jak ja? (Markiz milcząc wraca do biurka, ona do kosza z książkami) O Boże! To Wolter!

MARKIZ

(zimno) Mówiłaś, że nie umiesz czytać.

DZIEWCZYNA

Poznaję tę książkę. Mój brat ją miał.

MARKIZ

(po chwili nasączonej nieufnością) Biedak. Co teraz robi? Nie żyje?

DZIEWCZYNA

Chciał być adwokatem

MARKIZ

Następny...

DZIEWCZYNA

A teraz jest...pracuje w Trybunale.

MARKIZ

A więc morduje. Tertium non datur.

DZIEWCZYNA

(po chwili) Kim pan jest?

MARKIZ

Królem tego pokoju. Ostatnim królem we Francji.

DZIEWCZYNA

A poważnie.

MARKIZ

Poważnie nie znam zwyczaju, żeby gospodarz przedstawiał się pierwszy.

DZIEWCZYNA

Nazywam się...

MARKIZ

Nie. Niech tak zostanie. (wyciemnienie i rozjaśnienie po drugiej stronie)

OBRAZ 4

ON

Zapalisz?

ONA

Nie palę.

ON

Pamiętam. To nie papierosy.

ONA

A co?

ON

Blanty, lolki, baki, jointy - marihuana.

ONA

Mogłam się domyślić.

ON

Nie mogłaś.

ONA

Trudno się z tobą rozmawia.

ON

To jak?

ONA

Nie. Nie mogę. (wymijająco) Oczekuję gościa.

ON

O... ja zajaram. Twój chłop?

ONA

Mąż.

ON

Masz męża?

ONA

Tak, ale od paru lat mieszkamy oddzielnie.

ON

I nadal przychodzi?

ONA

To coś dziwnego.

ON

Skoro żyjecie osobno.

ONA

Nie powiedziałam; „żyjemy" - powiedziałam „mieszkamy".

ON

To sorki. Dużo pracujesz?

ONA

Chcę tyle pracować. Kiedy wracasz?

ON

Dokąd?

ONA

Do domu.

ON

A co?

ONA

Tylko pytam.

ON

Mam wyjść?

ONA

Nie powiedziałam tego.

ON

A co mówiłaś?

ONA

Po co przyjechałeś?

ON

Ooo... książkę można by napisać.

ONA

A w dwóch słowach?

ON

Doprowadzić wszystko do końca. To cztery słowa.

ONA

Wytrzymam. Co wszystko?

ON

...

ONA

Słyszysz?

ON

Tak?

ONA

Powiedz mi.

ON

Co mam ci powiedzieć?

ONA

Nic.

ON

Ale o co ci chodzi?

ONA

Już o nic.

ON

Ale dlaczego się denerwujesz?

ONA

Przestań.

ON

Dlaczego? Przecież nic złego nie robię. (zaciąga się blantem)

ONA

Słuchaj, jeśli chcesz tutaj spać, to akurat dzisiaj nie. Ty chcesz tu nocować?

ON

Nie wiem. Powiedz - dlaczego?

ONA

Oj, nie męcz mnie.

ON

Przecież nie męczę, hej!

ONA

Odlatujesz?

ON

Nie po to palę.

ONA

Tylko dla zdrowia?

ON

Żeby doprowadzić wszystko do końca.

ONA

Coś konkretniej?

ON

Wyrównać poziom.

ONA

Nie można się z tobą dogadać.

ON

Można. A może nie można. (pauza) Kiedy gadałem... mówiłem ci to... wszystko, to o narkotykach nie miałem pojęcia. One były gadżetem, bez którego porządny rockman nie wychodzi z domu. Owszem wiedziałem o nich dużo, ale z drugiej ręki. Czytałem książki, słuchałem muzyki. A ponieważ ty też jesteś zielona w te klocki, to napisałaś nieprawdę. Powtarzając po mnie.

ONA

Skąd pewność, że jestem zielona.

ON

Bo się nie śmiałaś.

ONA

Słuchaj, nie mam wiele czasu. Musze jeszcze kupić to i owo. Jak wrócę pogadamy.

ON

Czujesz się młodo? Młodziej? Przy mnie?

ONA

Dlaczego?

ON

Bo ja przy tobie czuję się staro. Dojrzalej.

ONA

No fajnie. Posiedź sobie. (wychodzi)

ON

(wyciąga z kieszeni małą, plastikową torebkę z białym proszkiem i chowa ją do szuflady, podchodzi do lustra, z drugiej strony podchodzi Markiz, przeglądają się) W ogóle czuję się staro. (przenosiny akcji do części Markiza)

OBRAZ 5

MARKIZ

(rześko) Co nowego w Paryżu?

DZIEWCZYNA

Dziś Danton traci swoją brzydką głowę. (Markiz zamiera). Przedtem Hebert i reszta jego bandy. Tego można się było spodziewać. Ale Danton! Tylu zdrajców umknęło spod noża dzięki jego łapówkom i protekcji. Zbił na tym fortunę...

MARKIZ

Jeździsz konno?

DZIEWCZYNA

Nie.

MARKIZ

Ale powozem umiałbyś pojechać. To proste.

DZIEWCZYNA

Chyba tak.

MARKIZ

Zrobisz dla mnie jedną rzecz. Pojedziesz gdzieś.

DZIEWCZYNA

Teraz? Jak?

MARKIZ

Mam konie i powóz. Co tak patrzysz? Weźmiesz list i zawieziesz go do gospody. Może patrole cię puszczą.

DZIEWCZYNA

Ale jest noc. Leje.

MARKIZ

To nic. To nic. Konie znają drogę. Krzykniesz im tylko „do domu!" i popędzisz. To wystarczy. W gospodzie mieszka jeden człowiek... (gorączkowo pisze) Po prostu dasz mu ten list. I możesz tam zostać, dam ci pieniądze.

DZIEWCZYNA

Nie można rano?

MARKIZ

Nie pytaj, dziecko, o nic, tylko jedź! Otworzyłem ci w środku nocy. W każdym razie było już ciemno. Przecież nie znasz tych stron. Zaufałem ci. A teraz proszę o przysługę. Weź ten list. To ważne. Nie stój tak. Ubieraj się i jedź! Tam ci będzie lepiej niż tu. Ja muszę zostać. Jeszcze jakiś czas. (ponagla ją, pomaga się jej ubrać, odryglowuje drzwi, niemal wypycha ją za drzwi, ona w zamieszaniu spogląda na list w sposób sygnalizujący, że go czyta, Markiz to spostrzega) Co ty zrobiłaś!? Co zrobiłaś?! Stój! Co zrobiłaś przed chwilą?! Mówiłaś, że nie umiesz czytać! To co zrobiłaś przed chwilą?! Kto cię tu przysłał?! (ona nawet nie może wydusić słowa) Nie kłam!!! Odpowiadaj, bo cię zabiję! (biegnie do biurka i wyrywa z szuflady pistolet)

DZIEWCZYNA

Nie! Proszę!... Powiem wszystko... To nie jest tak jak pan myśli... (Markiz celuje do niej z pistoletu) Opowiem!!! (Markiz odpuszcza) Umiem czytać - tak. Ale nigdy, nigdy się do tego nie przyznaję. To znaczy nie przyznawałam się, bo to podejrzane. Skąd taka jak ja umiałaby czytać...

MARKIZ

(zimno) Właśnie.

DZIEWCZYNA

Nauczyłam się sama...

MARKIZ

Łżesz.

DZIEWCZYNA

Naprawdę sama.

MARKIZ

Jesteś chodzącym łgarstwem.

DZIEWCZYNA

Właśnie dlatego się nie przyznaję. Wtedy jest bezpieczniej.

MARKIZ

A na dodatek jesteś za sprytna. Czułem to od początku. Oddaj list. (odbiera list, drze go i wrzuca do pieca)

DZIEWCZYNA

(cicho) Ale ja mogę jechać...

MARKIZ

To był głupi pomysł. Wystarczy, że doprowadzisz ich do mnie. (apatycznie) Powinienem cię zastrzelić.

DZIEWCZYNA

(cicho) Nie jestem szpiclem. Mogę pojechać.

MARKIZ

Nie jest dziwne, że zależy ci bardziej ode mnie?

DZIEWCZYNA

Nie zależy mi bardziej. Myślałam...

MARKIZ

Nie myśl. Straciłem na chwilę panowanie nad sobą i dlatego zapomniałem o naszej nowej Ewangelii.

DZIEWCZYNA

...?

MARKIZ

Ważne jest tylko to, co widać. Kiedyś to zrozumiesz. Myślę, że niedługo. Jutro, może za dwa dni.

DZIEWCZYNA

Dwa dni?!

MARKIZ

Na dłużej bym nie liczył.

DZIEWCZYNA

Ja muszę stąd wyruszyć o świcie!

MARKIZ

O świcie to oni wyruszą.

DZIEWCZYNA

Co to za brednie?! Proszę mnie wypuścić. Natychmiast!

MARKIZ

(niemal dobrodusznie) Nie mogę. Chcę, żebyś przy tym była. Chcę, żebyś słyszała jak walą we drzwi.

DZIEWCZYNA

Ale ja nie chcę! Niech pan otworzy!!! (chwyta pistolet ze stołu)

MARKIZ

(uśmiechając się) Nie nabity.

DZIEWCZYNA

Klucz!!! Daj mi klucz!!!

MARKIZ

Nie wcześniej niż oni przyjdą.

DZIEWCZYNA

Kto?!

MARKIZ

Jakobini.

DZIEWCZYNA

Przecież mogą nie przyjść nigdy! Po co mieliby akurat tu przychodzić?

W tym momencie wyraźnie słychać pukanie, ostre i natarczywe. Markiz i Dziewczyna patrzą na siebie, wyciemnienie, rozjaśnienie po stronie współczesnej.

OBRAZ 6

On zrywa się z fotela. Spał. Otwiera drzwi. Do pokoju wchodzi mężczyzna, około czterdziestopięcioletni, ubrany w ciemny, długi płaszcz i kapelusz.

MĘŻCZYZNA

Potrzebuję kluczy. Tych, co wisiały w szafeczce.

ON

Ja nic nie wiem. Jestem tu gościem. Która godzina?

MĘŻCZYZNA

Jest późno. Nie mogę zostawić domu bez opieki.

ON

Spałem?

MĘŻCZYZNA

Nie zdziwiłbym się.

ON

Ja też. To byłby pierwszy raz od paru dni.

MĘŻCZYZNA

Czy oddasz mi klucze?

ON

Szczerze mówiąc dziwnie się czuję.

MĘŻCZYZNA

Jestem zmęczony.

ON

Nie mam.

MĘŻCZYZNA

To wróć. Mama się martwi.

ON

Nie jesteś moim ojcem.

MĘŻCZYZNA

Już raz mi to powiedziałeś. A w zasadzie wrzeszczałeś na całe osiedle.

ON

Strasznie mi przykro.

MĘŻCZYZNA

Nie becz.

ON

Kocham cię, tato. (zaczyna szlochać, coraz bardziej i bardziej) Tak strasznie mi przykro, że się tak stało. Byłem głupi. Jestem. Nie chciałem. Nie chciałem. Nie chciałem. Nie chciałem...

MĘŻCZYZNA

Obaj uwierzyliśmy w to, czego nie ma. Nie zobaczyliśmy niczego w najwłaściwszym momencie. Myślę, że zawiodłem. Że zawiodło moje serce.

ON

Chciałbym, żeby już było po wszystkim.

MĘŻCZYZNA

Po czym?

ON

Po mnie.

MĘŻCZYZNA

Jedyne czego jeszcze chcę. A może jedyne po co przyszedłem, to prosić cię, abyś oddał mi klucze. Jestem bez nich uwiązany w domu. To dość irytujące, w mojej sytuacji.

ON

Co mam zrobić?

MĘŻCZYZNA

Nie wiem. Żyć.

Wyciemnienie, w trakcie przechodzenia światła słychać pukanie, rozjaśnia się scena historyczna.

OBRAZ 7

DZIEWCZYNA

(tryumfująco, ale szeptem) I co teraz?

MARKIZ

(sięga po pistolet, ale wie, że nie może liczyć na jej dyskrecję, więc go chowa) Bądź cicho.

DZIEWCZYNA

Niech mnie pan zmusi. (Markiz robi krok) Hej! Tutaj! Ratunku!!! (pukanie ustaje, zalega cisza, która sprawia, że Dziewczyna traci pewność siebie, po chwili jednak drzwi wlatują do środka wraz z Mężczyzną, około czterdziestopięcioletnim, ubranym w długi, ciemny płaszcz i kapelusz. Markiz kryje się za biurkiem, a Mężczyzna zbiera się z podłogi i od razu zaczyna bić dziewczynę.)

MĘŻCZYZNA

Dawaj to!! Oddawaj to! Dziwko! Oddawaj bo cię zabiję! (Dziewczyna krzyczy, szamoce się, w szarpaninie wypada jej zawiniątko z chlebem, Mężczyzna łapczywie rzuca się na chleb i wpycha go sobie do ust, je najszybciej jak może)

MARKIZ

(unosząc pistolet) Wynoś się! (Mężczyzna zastyga na chwilkę i dalej robi swoje) Won! Bo zastrzelę jak psa!

MĘŻCZYZNA

(nie przestając żuć i połykać) To dziwka! Ja ją znam, to dziwka. Ukradła mi wszystko. Okradła mnie, dziwka!

MARKIZ

Jeszcze chwila i strzelę.

MĘŻCZYZNA

Jeszcze cię dopadnę, dziwko! Ladacznico! Nie zapominaj ile mi zawdzięczasz! (Markiz podnosi pistolet, Mężczyzna ucieka w popłochu, Markiz w milczeniu odkłada broń. Bierze młotek i gwoździe i zaczyna zabijać deskami drzwi)

OBRAZ 8

Stukanie Markiza nie ustaje. Jest teraz pukaniem do drzwi w części współczesnej. On wstaje, scena jeśli chodzi o kolejność ruchów jest podobna do poprzedniego obrazu w części współczesnej, ale On miewa momenty zawahania, jakby nad czymś myślał. Po chwili słychać, że ktoś wchodzi do mieszkania.

ON

To ty?

ONA

(wchodząc) Nie.

ON

Długo cię nie było?

ONA

Trochę.

ON

Spałem? Która godzina?

ONA

Ósma, trochę po.

ON

Gdzie byłaś?

ONA

W czytelni.

ON

Muszę zatelefonować.

ONA

Dzwoń. (On wykręca numer) Dokąd dzwonisz?

ON

Do nieba.

ONA

No tak.

ON

(po chwili) Nikogo nie ma.

ONA

Byłam w czytelni.

ON

Wierzysz, że wszystko ma granice? Wszystko? Wszystko da się zmierzyć. Nawet nasze myśli są materią, której nie można zużywać bez końca.

ONA

Przeglądałam wasz dodatek regionalny.

ON

Chciałabyś dojść do tej granicy? Do momentu, kiedy nie da się już nic wymyślić.

ONA

Uciekłeś.

ON

To też jest mierzalne. Przyjdzie moment, kiedy już nie będzie można uciekać. Ilość ucieczki się wyczerpie.

ONA

Zgrywasz się czy tylko umierasz z przerażenia?

ON

Zgrywa też się kiedyś skończy.

ONA

Wiem więcej niż ty.

ON

(zmęczonym tonem) Wiedza jest dostępna tylko nielicznym. Gdyby wszyscy mogli ją posiąść musiałby być podzielona pomiędzy wszystkich, a wtedy nikt by nie dostał więcej niż szczyptę i pozostał takim jakim był przedtem.

ONA

Dzwoniłeś do domu.

ON

(martwo) Do nieba.

ONA

Mają teraz dosyć telefonów.

ON

On nie żyje, tak?

ONA

Dziś pogrzeb.

ON

Nie boisz się.

ONA

Ja?

ON

A powinnaś.

ONA

Był chory.

ON

Ja wiedziałem.

ONA

Dlaczego przyjechałeś do mnie?

ON

A jednak. Każdy by się spietrał.

ONA

Nie mogłeś tego przewidzieć.

ON

Uderzyłem go.

ONA

Dlaczego?

ON

Przez ciebie.

OBRAZ 9

DZIEWCZYNA

Mężczyzna, mężczyzna, mężczyzna, inny, inny, jeszcze kilku innych... Jak w katarynce... te same słowa, oddechy, smród... Wymyślałam sobie inne życie. Zamykałam oczy, a obrazy przesuwały się w obłędnym takcie same przed oczami. Dopiero teraz udało mi się z tego wyrwać. Gdyby nie gilotyna, nie pozbyłabym się tamtego życia. Nie ma już ludzi, którzy znają prawdę. Wszyscy, którzy mnie mieli już nie żyją. Prawie wszyscy. (Markiz przygląda się jej, podnosi przewrócone podczas szamotaniny krzesło) Ten to jakiś wariat, nie znam go.

MARKIZ

Jest mi niewymownie przykro, ale ci nie wierzę.

DZIEWCZYNA

Nie znam. Zresztą nie chcę zapewniać. Może znam, może nie. Nawet mu się nie przyjrzałam. Oszalał z głodu. Tak. (Markiz nie reaguje, robi swoje, cokolwiek by to miało być) To było głupie. Nie powinniśmy się kłócić. Nie mamy nikogo tylko siebie. Komu zaufać? Ja panu, a pan mnie. Zgoda? (Markiz bez zmian) To był pański dom.

MARKIZ

Mój.

DZIEWCZYNA

Co tu się stało?

MARKIZ

Skończyło się. (Dziewczyna zaczyna robić sobie posłanie, kładzie się na podłodze) Będziesz spać?

DZIEWCZYNA

(nagle obojętnie) Mam dość. Jestem zmęczona.

OBRAZ 10

ON

Nieźle mnie wkręciłaś. Nawe nie wiem... Nie mam pewności czy się ze mnie teraz nie nabijasz...

ONA

Teraz ja jestem winna?

ON

Czemu teraz?

ONA

A przedtem?

ON

Jak ja się jarałem tym, że o mnie piszesz. Że taka laska, wszystkich zna, jeździ, widzi i słucha. I nagle znajduje mnie. Trafiłaś w punkt. Potrzebowałem tego jak krwi.

ONA

Przecież lojalnie cię uprzedziłam.

ON

Jasne.

ONA

Od początku mówiłam, że chcę napisać o tobie wszystko. Taki był projekt.

ON

Jasne.

ONA

To przykre co się stało, ale wybacz...

ON

Albo jesteś ślepa, albo znowu mnie wkręcasz. Chodziliśmy na koncerty, zloty. Spaliśmy ze sobą. Chociaż nie, dawałaś mi dupy jak sądzę...

ONA

Masz skłonność do przesady.

ON

Tak napisałaś, to mam. Mam kilka innych skłonności. Dragi, browary... Co tam jeszcze było? Aha, lubię poezję, tak? Chciałem, żeby kapela nazywała się „Gołębie w podziemiach", ale nie zgodzili się ziomale...

ONA

Tak mówiłeś...

ON

Czy kiedykolwiek zapytałaś mnie o dom?...

ONA

Mogłeś opowiedzieć...

ON

Jak nie przestaniesz mi przerywać, to stracisz kolejną życiową okazję... (staje się chaotyczny nieco) Ale pamiętasz? Mówiłem, że najważniejsze to umieć zająć stanowisko, zdecydować się?

ONA

Chodzi o fakt czy o czas?

ON

Teraz już zawsze będzie chodziło o wszystko. Znasz „Modlitwę Złego"?

ONA

Coś z Tyrmanda?

ON

Sryrmanda. Nie pajacuj.

"Panie

Nie pozwól, aby mnożyli się niedowiarkowie

I aby bezkarnie krzyczeli swoje tezy

Przeciwnie

Niech wiara w Ciebie nie ustaje

Niech Kościół Twój

Niech sługi Twoje

Niech Słowo Twoje

Rośnie, kwitną , nie zamiera

Pozwól dotrzeć swym Kapłanom

Do najdalszych krańców Ziemi

Niech nawrócą niewiernego

Niech podniosą upadłego

Pokaż człowiekowi Swą Moc

I udziel mu Swej Łaski

On musi pokochać, żeby być zdradzonym

On musi zaufać, żeby być sprzedanym

Musi chcieć napoić, aby być wepchniętym do studni

Albowiem Ty Wszechmocny jesteś

A mnie bym istniał potrzeba Wiary."

ONA

Czyje to?

ON

Nie uwierzysz.

ONA

Twoje.

ON

Nie.

ONA

A czyje?

ON

(podchodzi do „lustra", po przeciwnej stronie staje MARKIZ, ON wskazuje na swoje „odbicie") Jego.

ONA

Jasne. (wyciemnienie po stronie współczesnej, rozjaśnienie po historycznej)

OBRAZ 11

DZIEWCZYNA

(przypatrując się MARKIZOWI stojącemu przed lustrem) Pan nie jest taki. W środku jest pan inny.

MARKIZ

Skąd ten wniosek?

DZIEWCZYNA

Ciekawe jaki był pan przedtem? Kiedyś? W pierwszym momencie myślałam, ze jest pan duchem.

MARKIZ

(odwracając się) Ty też jesteś inna. Tylko nie w środku, a pod spodem. Ukrywasz coś.

DZIEWCZYNA

Nieprawda. Nigdy nie mówię o sobie wszystkiego, ale kłamię tylko ze strachu. Chciałam tu zostać.

MARKIZ

Musisz często kłamać.

DZIEWCZYNA

Pana się nie boję. Mógłby pan być moim ojcem.

MARKIZ

Jestem młodszy niż ci się zdaje. To (wskazuje na siwiznę) dla Francji. I (patrząc na swoje ręce) to.

DZIEWCZYNA

A pan się kiedyś bał?

MARKIZ

I skłamałem. Tylko raz. Podałem się za kogoś innego niż jestem. Wtedy... wydało mi się, że jestem tego wart... aby przeżyć. Za dużo lektur. Za dużo. (milczy chwilę) Nie chciałem być taki jak oni, Georges, Brissot, Marat. Chciałem być lepszy. Iść dalej, przekroczyć, unicestwić Condorceta z jego cherlawą „matematyką społeczną." I trafiłem do więzienia Abbaye, a potem do La Force. We wrześniu. Stosy nagich ciał, tysiące zakłutych bagnetami, albo po prostu zatłuczonych pałkami na śmierć. Oszczędzaliśmy proch. Byliśmy dumni, że mamy sądy. Że je mamy.

DZIEWCZYNA

Długo pan tu jest?

MARKIZ

Rok, trzy miesiące i piętnaście dni.

DZIEWCZYNA

Pan bardzo potrzebuje kogoś bliskiego.

MARKIZ

Całe życie byłem sam. (patrzy na nią uważniej) Nie waż się mi schlebiać.

DZIEWCZYNA

Nie muszę. I tak jest pan przerażony. Jestem młoda, ale potrafię to zrozumieć. Kiedy straciłam rodziców, została spora część majątku, ale pojawił się młody adwokat z kupionym dyplomem i zabrał wszystko. Rzekomo skonfiskowali, bo ojciec był złodziejem. Dopiero teraz zdobyłam dowód oszustwa. Wracam do domu i rzucę im to w twarz.

MARKIZ

(chłodno) Nie wiem jak ci pomóc.

DZIEWCZYNA

To ja mogłabym panu pomóc. Pojedźmy tam razem. Jeszcze dziś w nocy. Po prostu zniknie pan znowu.

MARKIZ

Nie dam ci koni.

DZIEWCZYNA

Musi pan uwierzyć. To jedyna szansa. Dla nas.

MARKIZ

Nie mam dokąd uciekać.

DZIEWCZYNA

Mój brat nam pomoże. On... nie pracuje w Trybunale, jest ochotnikiem, ale zna wielu ludzi... Mam rodzinę w Bretanii...

MARKIZ

Ziemia to paskudne miejsce. W całości. Nie ma sensu zmieniać jednego miejsca na inne.

DZIEWCZYNA

Musi pan po prostu odetchnąć świeżym powietrzem. Tutaj czuć swąd jak w piekle.

MARKIZ

Dla wszystkich spłonąłem razem z tym domem.

DZIEWCZYNA

Nie dla wszystkich.

MARKIZ

Słucham?

DZIEWCZYNA

Sam pan mówił coś o listach i szczurach...

MARKIZ

Pokaż te papiery.

DZIEWCZYNA

Jakie papiery.

MARKIZ

Wiesz jakie, te co wieziesz ze sobą. Jako dowód.

DZIEWCZYNA

Po co? Nie chce mi się teraz po nie sięgać. Mam je schowane bardzo głęboko. Musiałabym się rozebrać.

MARKIZ

To zrób to.

DZIEWCZYNA

Tutaj? Teraz?

MARKIZ

Tak.

DZIEWCZYNA

Przy panu? Nie mogę.

MARKIZ

Nie udawaj świętej, robiłaś to nieraz. Rozbieraj się albo ja cię rozbiorę...

DZIEWCZYNA

(coraz niespokojniej, chaotycznie i arogancko na przemian) Robiłam to za pieniądze. Tylko kilka razy. Jeśli pan mnie dotknie, będę się bronić, będę krzyczeć!

MARKIZ

Raz...

DZIEWCZYNA

(cofając się, nieproporcjonalnie przerażona) To szaleństwo! Ma pan w oczach szaleństwo!

MARKIZ

Dwa...

DZIEWCZYNA

(w panice, z pozoru racjonalnie) Rozbiorę się dla pana. Za darmo. Ale listów nie można tknąć. Mają pieczęcie z samego Paryża.

MARKIZ

Trzy... (chwyta ją za ręce, szarpią się, ona broni listów, ale MARKIZ jest górą, odpycha ją niemal roznegliżowaną, łamie pieczęcie)

DZIEWCZYNA

(szlochając poturbowana) Proszę mi je oddać. Ja nawet do końca nie wiem co w nich jest.

MARKIZ

(patrząc na nią) Nazwiska. (wyciemnienie)

OBRAZ 12

ON

Wróciłem do domu. Otwiera matka. Oczy zapłakane. „Ojciec chce z tobą rozmawiać." - chlipie. Czuję, że to coś grubego i wcale mi się nie chce ujawniać. Nigdy go nie interesowało co myślę i czuję. Zawsze musiało być tak jak on chciał, żeby było. Już, teraz, zaraz i na zawsze. Nie jestem dzieckiem i kable mi wychodzą ze złości. Ostatni raz - mówię sobie i ruszam do dużego pokoju. Siedzi. Przed nim gazeta. Kolega mu pokazał. „Jak mam to rozumieć?" - pyta. „Co?". „Co, co? Nie rozumiesz? A może jesteś zaćpany?" Dostałem spięcia i poszedłem sobie. Do siebie. A tam burdel jak po jedenastym września. Wszędzie leżą książki, płyty, nawet ziemia w doniczkach rozgrzebana. W progu zawracam i idę w długą. Zrobiłem się - trochę mi odpuściło to wracam - pierwszy raz na fleku. A on od progu macha mi gazetą i marga, że mam to odwołać, napisać, że to nie ja, nie to nazwisko - rozumiesz? O to mu chodziło. Tego chciał, żeby nie gadali. I że ja mam to załatwić w tej sekundzie. Kiwam głową i mówię, że zadzwonię do ciebie. „Do kogo?". „Do tej, co napisała ten artykuł". „Ty ją znasz?!". I tu pojechałem. „Tak - mówię - spaliśmy ze sobą". Matka zapaść, katatonia. Ojciec wręcz przeciwnie. „Nie dość, że kłamie co drugie zdanie, to jeszcze kurwa?! Ty się z kurwą zadajesz?! Z kurwą?!" Zaczynam drzeć ryja - coś o przeginaniu pały i takie tam. A on mnie w pysk. I chce drugi raz. To go odepchnąłem. Nawet śmiesznie fiknął. Tyle, że zrobiło się cicho. Od razu wiedziałem, że nie ma żartów, ale uciekłem... Byłem zrobiony jointami, nie miałem siły... no... i... Ależ mnie wkurwia to lustro!!!

OBRAZ 13

MARKIZ

(nuci coś z „Don Juana" Mozarta, DZIEWCZYNA płacze) Co?

DZIEWCZYNA

(szlochając) Nic nie mówiłam.

MARKIZ

Słuszna postawa.

DZIEWCZYNA

Chciałabym wyjaśnić... powiedzieć... wytłumaczyć...

MARKIZ

Jednym słowem skłamać.

DZIEWCZYNA

To nie ma sensu. Będziemy milczeć do samego końca? Aż oni przyjdą. Przecież to nic nie zmieni, że coś powiem.

MARKIZ

(uśmiecha się) No widzisz. (nuci, wyciemnienie)

OBRAZ 14

ONA

Wszyscy jesteście tacy sami. Mali, złośliwi, przedwcześnie zgorzkniali. Gapicie się na rówieśników szczerzących protezy z okładek i cholera was bierze, że to nie wy. Ale taka cicha, pokątna cholera. Bo na zewnątrz słychać tylko szyderstwa i mocne, rockowe okrzyki. Artykuł miał być o tobie, a wyszedł o was. Sorry. I ja w tym wszystkim. Nie zakochałam się, ale było miło. Ucisk w dołku na twój widok. Drżenie kiedy zamykaliśmy się w namiocie. Radość z tego, czego cię uczyłam.

ON

Laskę robisz zawodowo, to fakt.

ONA

Jesteś nijaki. To jest podstawowy fakt. Ambitny i nijaki. Chodząca katastrofa. Boję się ciebie bardziej niż myślisz, bo inaczej niż myślisz. I jak by to miało być? My we dwoje? Ile jeszcze mogłabym słuchać o imprezach, ziomkach, dragach i sprzęcie muzycznym. Teraz mi wciskasz, że połowę zmyślałeś. A skąd do jasnej cholery miałam to wiedzieć, skąd do jasnej, ciężkiej cholery?... Ok., nie rozklejam się, było fajnie. Szkoda, że nie zadzwoniłeś...

ON

Miałem swoje sprawy.

ONA

(wybucha) Gówno tam miałeś! Słyszysz, gówno! Nie, nawet nie czułam się oszukana. Tylko szybciutko musiałam wytłumaczyć sobie, że tak to jest i głupio sobie roiłam, że mogę jeszcze znaczyć coś więcej dla kogoś młodego, takiego jak ty, który nie jest przy tym tak beznadziejnie durny jak reszta rówieśników. Może nie jest geniuszem, ale jest uroczy i ma słodkiego, ciepłego kutasa, na którym mi szaleńczo zależało. Tak w ramach edukacji - za trzy lata kończę 40 lat, to trudny wiek dla kobiety. Siedziałam i gapiłam się w jezioro, kiedy oblewaliście artykuł i wszystko, co wam się zdawało, że nastąpi. Dwie godziny sama jak palec. Musiałam uciec. Kilka szybkich koleżeńskich razy w kilka kolejnych wieczorów i dałam radę. Z małymi stosunkowo stratami dla duszy. Ot, cała historia. Chcesz więcej?

ON

(chojrakując) Zaczynasz poetyzować, to źle...

ONA

Wiesz, co? Spierdalaj stąd. Bądź łaskaw zniknąć. Zabij się jeśli nie znajdziesz wytłumaczenia przed matką, ale niech cię nie widzę.

ON

Wstrzymaj konie! Wstrzymaj konie!... (ONA zamierza się na niego popielniczką) Uwaga na lustro! (ONA opada na fotel skrywa twarz w dłoniach, w tym momencie gaśnie światło) Chyba korki padły.

ONA

(opanowując się z trudem) Pójdę po latarkę.

ON

Świeczek nie masz?

ONA

W szufladzie, tam, obok lustra.

ON

(zapala zapałkę i chodzi po pokoju, parzy sobie palce, grzebie po kieszeniach klnąc pod nosem, znajduje zapalniczkę, niestety nie działającą, po rozbłyskach kamienia poznajemy, że przechodzi na teren części „historycznej", krąży zdezorientowany, szumy, chroboty, drobne stuki wypełniają przestrzeń dźwiękową, czasem jakieś wyszeptane słowo, ON w końcu zapala zapalniczkę i w miarę sprawnie powraca na teren akcji „współczesnej" - rozjaśnienie po obu stronach sceny.)

OBRAZ 15

(akcja po obu stronach, ONA wraca w milczeniu, ocierając ręce z kurzu, ON nie może uporządkować sobie topografii i wielkości pokoju. Po drugiej stronie MARKIZ budzi się niespokojnie jakby coś usłyszał, DZIEWCZYNA w najwyższym przerażeniu wpatruje się w... telefon komórkowy leżący na środku pokoju)

MARKIZ

Co jest?

DZIEWCZYNA

(niepewnie) Nie wiem. Spał pan?.

MARKIZ

Prawie.

DZIEWCZYNA

Ja... coś słyszałam... głos...

MARKIZ

I co mówiłem?

DZIEWCZYNA

Nie pański...

MARKIZ

Winszuję. Stosy wyszły z mody, ale świat nie znosi próżni... (spostrzega telefon) Co  to jest?

DZIEWCZYNA

(z jękiem) Nie, nie! Nie wiem, ale niech pan tego nie rusza, niech pan... ten głos...

MARKIZ

Co mówił?

DZIEWCZYNA

To nie było po francusku...

MARKIZ

Anglicy? Już?

DZIEWCZYNA

Nie, dziwnie... niewyraźnie, złowrogo...

MARKIZ

Duchy? To mój dom. Wybudowałem go, spaliłem i jeszcze żyję. Skąd duchy?

DZIEWCZYNA

Stamtąd (wskazuje na lustro)

MARKIZ

(biorąc do ręki telefon) Ty nigdy nie ustajesz.

DZIEWCZYNA

Boję się.

MARKIZ

I chcesz wyjść prawda? (ostrożnie kładzie telefon na stole, wyjmuje z szuflady pistolet)

ON

(odrzucając spekulacje, które go pochłonęły) Okej, za dużo blantów.

ONA

Wszystkiego za dużo. Wróć do domu.

ON

Pozostały fakty.

ONA

Dlaczego nie chcesz? Nie masz wyjścia. Pomogę ci nawiązać kontakt. Na pewno cię szukają.

ON

Trzeba wyrównać rachunki. Nie mamy wyjścia. (wyciąga plastikową torebkę z białym proszkiem, taką samą jak ta, którą wcześniej włożył do szuflady) To amfetamina

ONA

Po co to przyniosłeś?

ON

Jedna tak torba to na rok dla dwóch ćpunów. Zamknijmy się u ciebie w domu. Po tym niewiele się je.

ONA

Jedź już. Po co to ciągnąć?

ON

Pomyśl. (ONA bierze torebkę i wychodzi, ON podchodzi do lustra) Dziwne to, mógłbym przysiąc...

DZIEWCZYNA

(rzuca się do MARKIZA chcąc porwać ze stołu znalezisko, ale MARKIZ jest szybszy) Trzeba to zniszczyć.

MARKIZ

To już obsesja. Po co ci to? Do czego? Czym to jest?

DZIEWCZYNA

To nieczysta sprawa, przysięgam!

MARKIZ

W sam raz dla tego miejsca i dla nas.

DZIEWCZYNA

Nie wierzy mi pan.

MARKIZ

Wierzę.

DZIEWCZYNA

Ja tego nie przyniosłam.

MARKIZ

A kto?

ON

(gdy ONA wraca) Jak było?

ONA

Wyrzuciłam wszystko do sedesu.

ON

Zapcha się.

ONA

Rozerwałam torebkę. Nie będzie tu narkotyków.

ON

Blanty paliłem.

ONA

Okej, ale to nie to samo.

ON

Co racja, to racja. (wyciąga jeszcze jedną plastikową torebkę) Wiesz co to jest?

ONA

Ile tego masz?

ON

Jedną. Tamto to był gips. Mówiłem, że się zapcha. (śmieje się)

DZIEWCZYNA

Słyszy pan? (histerycznie) Słyszy pan?!

MARKIZ

Nie.

DZIEWCZYNA

Cicho!!! Teraz... już nie... (podbiega do lustra) Co tam jest?

MARKIZ

Metrowy mur. Las. Droga do Paryża. Mam jeszcze trochę wina i czosnek, a ty masz gorączkę.

DZIEWCZYNA

Dlaczego mi pan to robi?!

MARKIZ

Musimy sobie pomagać. Gryź i pij. To cię uleczy. (wciska jej w rękę gąsiorek i zmusza ją aby ugryzła główkę czosnku)

ONA

(zrezygnowana) Zmuszasz mnie do tego. Dzwonię na policję.

ON

I co zeznasz?

ONA

Prawdę. Że się praktycznie włamałeś i przyniosłeś to z sobą.

ON

Ciekawe czy opiszą to w twojej gazecie. Będę mówił chętnie i dużo.

ONA

Jak myślisz komu uwierzą?

ON

Nasze losy się splątały już dawno. Prawda zdechła. Daje czosnkiem, nie sądzisz?

ONA

I tak zadzwonię.

ON

Nawet dam ci komórę. Przy okazji (szukając po kieszeniach) zadzwoń do mojej matki. Choć nie sądzę, że cię polubi. No kurwa, gdzie jest? Musisz ją zrozumieć. Zabrałaś dwóch mężczyzn z jej życia. Jedynych, jakich miała. Zaraz, szedłem jakoś tak (rozgląda się) ze dwa - trzy kroki i... (staje z nosem przy lustrze) Daj mi swój telefon. Na chwilę. Wydzwonię swój. (ONA niechętnie podaje mu swój telefon. ON wybija numer)

MARKIZ

Nie powiesz mi co to jest? (DZIEWCZYNA milczy żując zawzięcie czosnek, w tym momencie rozlega się dzwonek telefonu, MARKIZ błyskawicznie wrzuca znalezisko w ogień, muzyczka gra chwilę i gaśnie)

DZIEWCZYNA

(skrajnie przerażona) I co teraz?

MARKIZ

Cokolwiek to było i ktokolwiek to przyniósł, to nie ma już znaczenia. Czym mnie jeszcze zaskoczysz?

DZIEWCZYNA

Uciekajmy.

MARKIZ

Naprawdę budzisz mój podziw. Ledwo opieram się wątpliwościom.

DZIEWCZYNA

To chociaż lustro. Rozbijmy lustro. Ja je potłukę. (łapie ze stołu pistolet i zamierza się rękojeścią)

MARKIZ

Stój!!! (łapie ją za rękę)

ON

(na krzyk gwałtownie się odwraca do lustra) Cholera!

ONA

(prosząco) Artur...

ON

(potrząsa głową) Nie jest dobrze... Nie chciałbym aby mi brakło czasu...

DZIEWCZYNA

Wierzy pan w duchy?

MARKIZ

Wierzę w nieskończone okrucieństwo. Wiara w duchy to wiara w nieśmiertelną duszę, a za tym idzie wiara w Niego. Połowa tych tam (wskazuje na kosz z książkami) zmarnowała swe życie na dowodzenie istnienia duszy, a druga połowa nawołuje do rewolucji, marnując życie innym. Jak widzisz nie staram się ich rozdzielić.

DZIEWCZYNA

Pójdzie pan do piekła.

MARKIZ

Piekło jest dla wierzących. Dla ciebie.

ONA

Chcę zadzwonić.

ON

(wyciąga kartę SIM z telefonu) Dzwoń. (ONA chce wyjść) Dokąd?

ONA

Tam jest telefon...

ON

Poczekaj. (wychodzi, ONA zostaje)

DZIEWCZYNA

Ja nie mam nic na sumieniu.

MARKIZ

Kwestia światopoglądu.

DZIEWCZYNA

Mam błogosławieństwo.

MARKIZ

Od (wskazuje do góry) Niego?

DZIEWCZYNA

Tak mi powiedział ksiądz..

ON

(wracając wyrwanym telefonem) Teraz oba są tutaj. Dzwoń.

ONA

Jesteś świnią.

ON

Mam to w dupie. Chcę być z tobą ile się da.

ONA

To oddaj kartę.(ON daje jej kartę SIM, ONA usiłuje ją założyć)

DZIEWCZYNA

Ile do świtu?

MARKIZ

Cała noc.

ONA

(po uporaniu się z aparatem) Nie zrobię tego jeśli sobie pójdziesz.

ON

Czemu nie dzwonisz?

ONA

Wyjedź.

ON

Odczep się. (ONA wybija numer)

DZIEWCZYNA

Ja naprawdę je słyszę.

MARKIZ

Głosy? Zły czas dla takich zdolności.

DZIEWCZYNA

Nic pana nie przekona?! A tamto?! (wskazuje na kominek)

MARKIZ

Przekonać może człowiek, kobieta rzadziej, a ty w ogóle.

DZIEWCZYNA

Ja naprawdę je słyszę!!!

ONA

Halo!

ON

(nasłuchując) Zamknij się!

ONA

(szybko) To ja. Przyjedź najszybciej jak możesz> kiedy tylko odsłuchasz...

ON

Cicho bądź!!!

ONA

Nie wiem czy to się nagrywa, ale jest u mnie wariat... Artur (ON wyrywa jej telefon)

ON

Zamknij ryj!!!

DZIEWCZYNA

(struchlała) A teraz?

MARKIZ

(zaniepokojony) Wiatr.

DZIECZYNA

A sobie pan teraz wierzy?

ONA

No to się pogrążyłeś zupełnie.

ON

Ale nasram ci w życiorys.

ONA

Miałeś ciężki okres. To wszystko... musisz coś z sobą zrobić... sam nie dasz rady. Ja też ci już nie pomogę...

ON

Cichutko...

DZIEWCZYNA

Niech pan zastuka.

MARKIZ

Bzdury.

DZIEWCZYNA

To niech pan krzyknie! Niech pan mnie wypuści (chwyta cokolwiek i zaczyna walić w drzwi, starając się odbić deski)

ON

Słyszysz pukanie?

ONA

Zostaw mnie.

ON

Pukanie... (słychać dzwonek do drzwi, potem pukanie i jakieś okrzyki)

ONA

Ratunku!!! (ON chwyta ją i zakrywa jej usta dłonią)

MARKIZ

Cicho! (DZIEWCZYNA przestaje walić, ale pukanie nie ustaje) Już są. Zanim otworzysz weź to, chociaż tyle... Oni spalą, zniszczą. To kilka wierszy, a zresztą...

ON

No widzisz. (ONA osuwa się, ON układa ciało na ziemi, pukanie, ON podchodzi do lustra, po przeciwnej stronie staje MARKIZ i celuje w niego z pistoletu. PAUZA. Strzał, nagła ciemność, zwielokrotniony brzęk tłuczonego szkła)

KONIEC

(tekst  resurexit 14.06.2004 godz. 01.12)

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
jacek
jacek 22 sierpnia 2008, 01:54
Powiedzcie coś.
.
. 22 sierpnia 2008, 03:46
no to mówię:
wstawiłeś sześciostronicowy tekst wczoraj
i chcesz natychmiast odzewu?
cierpliwości
tu nie mięsny
towar się nie popsuje...
o!boscy przeczytają
przemyślą
i napiszą

ja jeszcze nie przeczytałem ;)
.
. 22 sierpnia 2008, 05:21
'Ma około 17-tu lat'
Ma około 17 lat

'laska w streetstyle'owych ciuchach'
okropnie to wygląda
już lepiej całkowicie po polsku:
laska w stritstylowych ciuchach

'bo nogi z dupy!...'
bo nogi z dupy...!

'Tylku tu dach jest cały'
Tylko tu dach jest cały

'Wystarczy, ze ty jesteś.'
Wystarczy, że ty jesteś.

'Markiz wstaje i ze złością ją wyrywa wrzuca do pieca'
Markiz wstaje i ze złością ją wyrywa; wrzuca do pieca

'Kim pan jest.'
Kim pan jest?

5 kwietnia (dzień stracenia Dantona) mróz we Francji?
dalej odechciało mi się czytać...
Kuba Nowakowski
Kuba Nowakowski 22 sierpnia 2008, 17:09
weekend się zaczyna - postaram się przez to przebrnąć
ataraksja
ataraksja 24 sierpnia 2008, 22:22
`Tylku tu dach jest cały.` - (tylko), str. 2,
"Dziewczyna podchodzi do kosz i ze zdziwieniem..." (kosza), str. 2,
"MARKI" - (Z), końcówka str. 2,
"I (patrząc na soje ręce) to." (swoje), str. 4,
"robiłaś to nie raz." - w znaczeniu `wielokrotnie` - `nieraz`, str. 5,
"chlipi." (-e), str. 5,
"(biorąc do ręki elefon) Ty nigdy nie ustajesz.
poprzednia strona" - `telefon`, str. 5

Ciekawy tekst, a właściwie powinnam napisać - scenopis. Symbolika lustra trochę jak z "Alicji...", po drugiej stronie wcale nie ma lepszego świata, nie ma bajki - jest pełen okrucieństwa, strachu i absurdów świat. Ten przeszły nie różni się niczym od teraźniejszego. Jest tak samo zakłamany.

Czekamy na poprawienie usterek i damy na pierwszą stronę.
jacek
jacek 26 sierpnia 2008, 08:38
Sorki za literówki, ale wklejałem ze starego pliku i nie zauważyłem. Muszę sprawdzić tego 5-go kwietnia, kiedyś Rewolucja była mi bliska. Pomyłka byłaby kompromitująca. Potrzebuję paru dni.
ataraksja
ataraksja 26 sierpnia 2008, 13:40
Poczekamy do końca tygodnia. Mam nadzieję, że tyle czasu na poprawki wystarczy Ci.
jacek
jacek 27 sierpnia 2008, 08:15
OK. Zrobiłem.
ataraksja
ataraksja 27 sierpnia 2008, 08:37
Więc płyń po morzach i oceanach. Bez wywrotki ;)
przysłano: 21 sierpnia 2008 (historia)

Inne teksty autora

przeddech
jacek
czasem
jacek
nurt
jacek
Potoki
jacek
Piotrkowska
jacek
to tyl
jacek
Samobójstwo
jacek
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca