[Wyste(ę)pują] straszliwym stepem stopień stopienia stępiałych stuporem starych
stryczków: (znaczeniowo malejąco)
Panie z Dziekanatu (PzD)
Profesor N.
Doktor I.
Adiunkt. H.
Magister I.
Głos ze Studni (GzS)
Słuchacz L.
Inni Słuchacze (IS)
Akt powiedzmy pierwszy
Scena prawdopodobnie szósta albo coś koło tego [pierwsze pięć obejmuje różnorakie
kierunki w sztuce i kulturze, kolejno: dyskusję nad kwestiami transcendentalnymi (intelektualizm), rytualną libację w pobliskim barze (abstrakcjonizm ekspresyjny), trzeźwienie (realizm), pokrywanie szkód (pornografizm) oraz odsypianie straconej nocy (surrealizm)], które są zbyt pospolicie nudne, by zaczynać, kończyć, a nawet wstydu
oszczędzić.
(Rzecz dzieje się w sali wykładowej Uniwersytetu Jakiegośtam (UJ, czyt. uj), podczas perorowania na tematy wszelakie szacownego gremium, wymienionego w podpunkcie "[Wyste(ę)pują]")
Profesor N.: Wielbłęd, jak powszechnie wiadomo, moi drodzy państwo, to odmiana Wielkiego Błędu, posiadająca znaczniejszą liczbę garbów, niźli dwa, więcej nóg aniżeli cztery, a na dodatek humanożerna i diablo ciężka do okiełznania. Jest on stworzeniem niezwykle dumnym, tudzież, charakternym; to jedyny widzialny, mało tego - głaskalny ! - objaw istnienia konsekwencji, której młode żywią się mlekiem matki. Nie ze względu na niebyt takowego, powodem jest raczej słaby wzrok ludzi...
Magister I.: "Zaś dnia szóstego Bóg stworzył Krótkowidza..."
Profesor N.: (kontynuuje) ...Z tego oto ważkiego powodu, wielbłęd ma prawo do różnych ekscentryczności: nie bez kozery wszystkimi atutami, posiadanymi przez normalnego wielbłąda, wielbłęd dysponuje również, w liczbie, będącej n-krotnością pierwotnej i przyrodzonej. (gdzie 'n' zależy od daty narodzin podmiotu zsumowanego z liczbą spółgłosek w
słowie 'apocolocynthosis', podzielonego przez liczbę osi symetrii okręgu i jest w cholerę długie, to znaczy tak długie, że nawet Salomon z tego nie naleje, tylko sam wpadnie w pochyłe na drzewo, na które nawet koza wodę nosi, dopóki jej się ucho nie urwie) (Profesor N. posiada zdumiewającą zdolność wypowiadania nawiasów)
Adiunkt. H.: Wielbłęd jest zakaźny, a to znaczy, że stoi za Kaziem. Rada prewencyjna:
Unikać Kazimierzy.
Słuchacz L.: (tonem, wyrażającym konsternację) Ale...
Profesor N.: Sądzisz, że nie jedziesz na niczyim grzbiecie ? Doprawdy, zaskakująca naiwność, mój Drogi. Każdy z nas, jak tu istniejemy, czytamy, spożywamy kanapki lub leżymy na nich, nieprzerwanie może wyczuć delikatne łomotanie w przestrzeni pomiędzy płucami. Wielbłędy żywią się naszą krwią i nie ma w tym nic nadzwyczajnego, to po prostu stwierdzenie faktu; niemniej przykro jest być świadomym tego, że wszystkie nasze pomyłki i doświadczenia z nich płynące są dziełem czegoś, przypominającego kotlet z wieloma wypustkami, nieprawdaż ?
Słuchacz L.: Jednak...
Profesor N.: Dlaczego zakaźny, zapytujesz ? Nie jesteśmy zgodni co do tego, jak wygląda zdobywanie Wielkiego, Pierwotnego Wielbłędu...
Doktor I.: Rozmnaża się przez pączkowanie !
Magister I.: Wiatropylny ! Koniecznie wiatropylny !
Adiunkt H.: Narodził się podczas Stu Dni Napoleona !
(zapada cisza, zebrani są ogólnie skonfudowani)
Doktor I.: (szeptem) Kurka, co to jest "studnia Napoleona"?
GzS.: Jam Ci, jam Ci !
Profesor N.: Boże, to Studnia !
GzS.: Nie Studnia, tylko głos ze Studni, ograniczony wykształceńcu!
Doktor I.: Głos ze Stu Dni?
GzS.: (klaszcze) Nareszcie oddzielasz słowa!
Profesor N.: Ty klaszczesz! Klaszczesz!
GzS.: Dwa razy użyłeś słowa "klaszczesz", pseudointeligencie. Nie odpowiadam na pytania z błędami powtórzeniowymi.
(GzS., mówiąc kolokwialnie, "strzela focha")
Adiunkt H.: Przecież nie masz rąk, więc w jaki sposób?
GzS.: (uroczyście) Ja klaszczę metafizycznie.
(Adiunkt H. z wrażenia pada zemdlony, gdzie z namaszczeniem zadeptują go kolektywnie PzD, pojawiające się nie wiadomo skąd i takoż znikające)
Profesor N.: Zadeptały nam Adiunkta, przeklęte pomioty Szatana!
IS.: Och!
Doktor I.: W didaskaliach już było, że zadeptały, po cholerę powtarzasz?
Profesor N.: Bo lubię powtarzać!
GzS.: Nie chcę być natrętny, ale to niegramatycznie.
Doktor I.: Dobra, przestań, on i tak umrze.
Profesor N.: Umrę?
Doktor I.: Ano.
Profesor N.: Kiedy?
Doktor I.: W przeciągu siedmiu dni roboczych, w godzinach od 16 do 22.
Profesor N.: Dlaczego? Dlaczego ja?
GzS.: Wybacz, taka tradycja. Przetasowania kadry i tak dalej.
Profesor N.: (płacze) Nie, nie, nie, nie, nie !
GzS.: Musisz. Wymogi Unii.
(w tym momencie do sali wpadają ponownie PzD, by porwać Profesora, w wyniku czego
wywiązuje się...)
IS.: Och!
(...dość długa wymiana zdań i argumentów siłowych, z przeważającą liczbą okrzyków na "k", której nie będę opisywać, gdyż...)
IS.: Ach!
(...z powodu ogromnej ilości onomatopei...)
IS.: Uuuuu...
(...byłoby to bezcelowe)
Doktor I.: Co za chamstwo! Zabrały nam Profesora, a przecież dzisiaj jest sobota! To pogwałcenie warunków umowy!
GzS.: Chwila, moment. Sobota? Co wy tu robicie w sobotę?
Doktor I.: Zaoczne.
GzS.: I większość kadry tutaj?
Doktor I.: Mamy dziwne preferencje.
GzS.: Proszę mi wybaczyć nagłą zmianę tematu, jednakowoż wydaje mi się, iż budynek zaczyna się walić.
Doktor I.: Faktycznie.
GzS.: Obawiam się, że zaraz zabije Cię cegłówka.
Doktor I.: Możliwe.
GzS.: Uwaga !
(Doktor I. otrzymuje od Boga i Losu uderzenie w głowę, które prawopodobnie fragmentuje mu czaszkę, przez co pada martwy z okrzykiem "Cholerne Nostradamusy!")
GzS.: Tak to jest, gdy się nie słucha Głosu ze Studni.
(GzS milknie)
Kurtyna.
Wielbłędy zakaźne - charakterystyka gatunku czyli to, co wzrusza Linneusza
Aleksandra Lubińska
Aleksandra Lubińska
Dramat
·
31 stycznia 2010
Zastanawia mnie tylko kolejność [wyste(ę)pujących], a raczej pozycja GzS. Czy nie powinien być wyżej?