"Rzeczy nie mogą powstać z niczego, a gdy zostały stworzone, nie mogą zamienić się w nicość."
Lukrecjusz
Ona: Niebo - jakie? - Szare, zwyczajnie szare. Dzień - jaki? - Pochodzący z nieba, deszczowy - jak?- Nie bardzo, ledwie kropi.- więc? - Ale kropi, więc deszczowy.Lukrecjusz
On: Dźwięki - jakie? - Różne, pomieszane, coś z ulicy, jeden szczególny - jaki? - Prawie niesłyszalny, ale obecny. -gdzie? - Z tyłu, w tle.- co to znaczy w tle?- W tle, pomiędzy innymi dźwiękami.- obecny? - Monotonny, powracający, pulsujący, czasami wybijający się ze wszystkiego i przeszywający jak ból głowy.
Ona: Światło - jakie?- Mgliste, utrudzone przez zachmurzone niebo, ale widno. - jak? - Coś około trzeciej jesienią, późną.- jak późną? - Połowa listopada. - latarnie uliczne są już włączone? - Raczej nie. Nie.
On: Wiatr - jest? - Delikatny, ale zimny i przejmujący. - jak bardzo? - Ludzie chodzą już w ciepłych płaszczach i kurtkach.
Ona: Miejsce - jakie? - Zupełnie normalne, ulica. - jaka? - Ruchliwa, idą chodnikiem. - kto? - ...
- Nie możesz zadać tego pytania, jeszcze ich nie ma. - głos Jej.
On: Wzrost - jaki? - Średni. - wszyscy? - Tak. Wygląd - jaki? - Zupełnie normalny, nie wyróżniają się.
Ona: Wygląd - jaki?- Przeciętny, ale są charakterystyczni. - przeciętny i charakterystyczny?
- Przecież wiesz o co chodzi.
- Dlaczego przerywasz, pytanie zadałem zgodnie z zasadami.
- Nie lubię jak taki jesteś.
- Dobra, nie pytałem. Charakterystyczni?
- Nie rzucają się w oczy, ale jakby ktoś ci ich opisał, nawet pobieżnie, poznałbyś bez problemów. - kogo? - Jego i ją, para. - wszystko? - Tak.
On: Ona - jaka? - Ładna. - jak bardzo? - Ładniejsza od ciebie. Włosy proste, do ramion. - kolor? - Blond. - oczy? - Niebieskie, czasami zielone, czasami szare.- co jeszcze? - Ma wspaniałe piegi.
Ona: Ona - jaka? - Tajemnicza, widać to w spojrzeniu. - jakim? - Wszystko pochłaniającym. - jaka jest? - Niezwykle delikatna i cierpliwa. - jeszcze? - Ciekawska jak mała dziewczynka.
- Podoba mi się. - głos Jego.
- Wiem.
- Czemu nie nosisz czapki? I zapnij się, chcesz rękawiczki?
- Mam swoje.
On: On - jaki? - Pasuje do niej. - to niewiele, jaki jest? - Spokojny, uparty, niezdecydowany. - jej to nie przeszkadza? - Przeszkadza, ale on taki jest.
Ona: Ona - jaka? - Wyrozumiała i cierpliwa. On. - jaki? - Leniwy, trochę szalony, inteligentny. - jak wygląda? - Rzadko kiedy dokładnie ogolony, rzadko kiedy uczesany. - włosy? - Ciemne blond, oczy podsiniałe, zmęczone, wygląda raczej na bezdomnego czy żebraka. - dlaczego? - Kiedyś gdy był w kościele, podeszła do niego jakaś kobieta i zapytała, czy nie potrzebuje pomocy, jedzenia, czy wsparcia. - aż tak źle wygląda?
- Dlaczego źle? - głos Jej.
- Złe użycie słowa. Co dalej?
- Od tamtego czasu postanowił zacząć dbać o swój wygląd. Już jest lepiej. - a ona co na to?- Śmiała się, gdy jej to opowiadał.
- Podoba ci się?
- On? tak, choć mógłby być wyższy.
- A jej?... Też się podoba, choć nie lubi, gdy jest nieogolony i dłonie ma pobrudzone w tuszu.
Ona: Oni - co lubią? - On ją, a ona koty. - tylko? - Jego też lubi. Lubi gdy pada. - ona? - Jego denerwuje jak wychodzi i wraca mokra, ale lubi słuchać gdy opowiada o deszczu, o tym jak zmokła i udaje, że się na nią złości, właśnie to w niej lubi. A ona lubi naturalność, on rzadko kiedy taki jest.
On: On. - jaki? - Naturalny, ale nie wtedy, gdy potrzeba.
- Bronisz go? - głos Jej.
- Tak.
Ona: On - co lubi? - Jeździć tramwajem. - dlaczego? - Może jechać do nikąd, wracać skądś, patrzeć się na dłonie, osoby, za szybę. Trzyma w ręku kamyk, zwykły, czarny, magicznie zaczarowany, patrzy wokół i mimo, że go trącają, nikogo nie widzi. Wtedy wie, że jest on i ona, mimo że trącają i on trąca, nikogo nie ma. Patrzy znów za szybę, ludzie wracają, wszystko znika, on i ona, wystarczy, że ktoś coś powie.- co to za kamień?- Znalazł go chwilę po tym, jak ją pierwszy raz pocałował, niby niechcący, przypadkiem, kamień leżał, czekał, wziął go i teraz nosi przy sobie. - co jeszcze? - Lubi spać, choć nigdy się nie wysypia. - ma problemy ze snem? - By usnąć bierze pigułki. - co mu się śni? - Tylko czasami miewa sny, ale prawie nigdy ich nie pamięta. Ona ma zawsze sny, ale nie mówi mu o nich nic, poza tym że są wspaniałe. - a jakie ona ma sny? - To jej sprawa.
- Zepsułbym wszystko, gdybym je stworzył?
- Nie wiem.
- Tak, zepsułbym, nie wolno tego robić.
Wiesz, że masa jest miarą bezwładności?
- Nie, nie chcę tego wiedzieć, fizyku.
- To powiedz o niej coś więcej.
Ona: Ona - co lubi? - Herbatę, malować. - dobrze maluje? - Nie wiem, nie znam się na tym. - a jemu się podoba? - Nigdy mu niczego nie pokazała.
On: On - maluje? - Nie, też się na tym nie zna, ale nie gniewa się, gdy ona niesie ze sobą swoje prace, ale nie chce mu ich pokazać. - dlaczego? - To też w niej lubi, jej upór.
Ona: Ona - co lubi? - Śmiać się, oglądać rysunki małych dzieci, on też to lubi. - czego nie lubią? - Żółtych świateł na ulicach, niedziel w mieście, szatniarza w kawiarni, tłumów ludzi. - co dziś robią? - Chodzą, oni zawsze chodzą, to tu, to tam, nigdy w celu. - idą chodnikiem? - Już nie, trzymają się za ręce i idą po torach. Chwieją się, łapiąc równowagę. - spadają? - Co chwila, ale się nie poddają. Czasami złośliwie, gdy zbyt dobrze im idzie, przeciągają się nawzajem. - co się dalej z nimi dzieje? - Muszą zejść z torów, jedzie tramwaj.
On: Motorniczy - co robi? - Klnie pod nosem, nie znosi, gdy ktoś chodzi po torach? - sam nigdy nie chodził? - Kiedyś chodził, ale teraz jest odpowiedzialny, poza tym jest już poważny. - a oni nie są? - Nie wiem.
Ona: Ona - jest poważna? - Nie, jest ymm... - a on? - Czasami jest, ale nigdy gdy jest z nią. Motorniczy też chodziłby po torach, gdyby miał iść z nią.
On: Ona - co w niej jest? - Pewna świętość, myślę, że jest kimś w rodzaju anioła, wyrzucili ją z nieba za, ciągły śmiech przy obiedzie, a przecież w tak poważnym miejscu nie należy się śmiać, tym bardziej przy obiedzie. - a on? - On jest jej ofiarą, ale nie cierpi. - dlaczego go wybrała? - To wielka misja dana od Boga, miał coś wspólnego z Mefistem, a ona dostała zadanie, w zamian za swoje zachowanie, nawrócić go, ale coś się pomieszało, została i jest. I jest jej tu dobrze, choć nie zawsze.
- O, popatrz, chodźmy tam.
- Myślisz, że ktoś taki naprawdę istnieje?
- Nie bądź niedowiarkiem, a wierzącym, Tomaszu.
- Gdzie mieszkają?
- W tym mieście, więcej takich miejsc nie ma, tylko tu.
- Widziałem ich kiedyś jak szli Krakowskim Przedmieściem.
Przeszli na drugą stronę, obeszli pomnik Kopernika i już nie było ich widać za autobusem, samochodem, tłumem ludzi na przystanku, kolejnym budynkiem, wśród mglistego światła, zza grubych chmur.
"Każdemu działaniu towarzyszy przeciwdziałanie równe co do wartości lecz przeciwnie skierowane."
Newton
- I jak?Newton
- No...
- Podoba Ci się?
- Muszę się zastanowić.
- Nad tym, czy ci się podoba?
- Tak.
*
*
*
- I co?
- Muszę teraz ci odpowiadać?
- Dobra, nie musisz.
Jechałem do ciebie tramwajem i jak jechałem, to...
- Noo...
- Jedna kobieta, wtargnęła nagle w moją tajemnicę ziewania w rękaw swym:
- Przepraszam, czy on teraz skręca w prawo?Roześmiała się.
Pozbierałem się, chwila, dwie.
- Wszystko co jeździ po torach musi teraz skręcić w prawo, proszę pani.
- Ach, tak, tak, dziękuję, przepraszam.
Wystukiwała słowa jak dzięcioł.Ta znowu wlazła w moje myśli z beztroską małego dziecka, a wyglądała co najmniej staro.
Z początku myślałem, że jest z nim, ale on oparł się o poręcz przy oknie, ona przeszła do tylnych drzwi. Nie powiedzieli do siebie ani słowa. Siadła na zwolnione miejsce. Bardzo elegancko ubrana, staranny, delikatny makijaż, zadbane włosy. On był podobny, może dlatego ta myśl, że są razem. A może wcale nie dlatego, może to ten jego wzrok, zachłanny, jakby należała do niego.
"Spóźnia się. Niedługo będzie tramwaj a jej nie ma. Cholerny świat, żeby tylko się jej nic nie stało. Nie powinieneś się tak zamartwiać, może wyjechała? Nie, w środku deszczowej jesieni. Może w delegacje? Też nie, nigdy nie jeździ w delegacje, zresztą dokąd? Mogła wyjechać na jakieś szkolenie. Owszem, mogła, ale wyczułbym coś. Przecież i tak by mi tego nie powiedziała, bo niby jak. Może, zachorowała? Jeśli tak, to powinienem jej jakoś umilić czas choroby. Może kwiaty? Nie, to zbyt ... No jakie? Romantyczne? Tak sądzisz? Tak. Słodziutkie jak cukiereczek. O ho, ho, jakie to słowa, "słodziutkie, cukiereczek", u hu, hu. Robi się pan strasznie, przeraźliwie wręcz czuły. Zamknij się, co ci do tego? Tyle samo co i tobie. Nienawidzę cię, wielkiego twardziela, prawdziwego macho, co to goli się nożem, orzechy gniecie w dłoni i wcale nie boi się grupki wyrostków stojących na rogu, popijających piwko i patrzących na niego spode łba. Starczy tych komplementów, spójrz kto idzie.
Pięknie dziś wygląda. To prawda, ale dość tego ukrywania się, choć idziemy cię przedstawić. Nie, stój, puść mnie, wcale nie chcę. Jak to? Cały się zaśliniasz myśląc o niej, a na jej widok... Dość, wiem, ale jak to będzie wyglądało, pomyślałeś? Nie, ale jakoś to będzie. Nie, nie będzie. Rozumiesz? Dobra, ale wiedz, że to nie ma sensu. Jeździmy za nią niemal codziennie, czekamy na przystanku rano, czekamy po południu, po pracy. Jeździmy z nią na basen i na aerobik, kilka razy, byliśmy z nią na zakupach. I tak od dłuższego czasu. Nie masz jeszcze dosyć? Nie, cały czas czekam na tan moment. Jaki moment? Nie wiem, w sklepie na przykład, pomóc jej nieść zakupy... Jakie zakupy, parę nowych butów, czy sukienkę? Doradzić jej w wyborze. Nie mów, że wszedłbyś do butiku ot tak, by popatrzeć jakie ciuchy wybiera, pewnie zaraz palnął byś coś w rodzaju:
"- Przepraszam, czy nie widziała może pani małej dziewczynki, blondyneczka, dwa kucyki, niebieska sukienka?"
A wszystkie baby będące w sklepie zaraz:
"- A co się stało?"
Ta ich wielka, nieogarniona ciekawość. Ale małe dziewczynki są o wiele bardziej ciekawskie, nie w ten jednak sposób:
"- Wyszedłem z nią na spacer, pobiegła przodem, uwielbia zaglądać do sklepów, patrzeć na wystawy. Na chwilę straciłem ją z oczu"
I wszystkie zaraz jedna do drugiej, oczywiście za twoimi plecami:
"- Proszę, widzi pani jak to mężczyzna potrafi się zaopiekować dzieckiem. "Straciłem ją z oczu" A na co się gapił? Pewnie na tyłek jakiejś nastolatki."
I co?, porażka. Wychodzisz ze sklepu ośmieszony, a ona, ona pewnie też brałaby udział w tej całej debacie. Wiesz co, czasami tak pieprzysz, że ciężko cię słuchać. Ale powiedz, przyznaj szczerze, czy nie tak by było? Możliwe. Więc? Więc co. Zwyczajnie podchodzisz do niej, nawet teraz, o, spójrz, kanar, a ona chyba zapomniała dokumentów. O, proszę, ale kto inny ratuje ją skasowanym biletem, nie ty. I ten który masz w kieszeni już możesz wyrzucić. Ale przewidziałem to, mogłem stać bliżej. Mogłeś, patrz, mogłeś nawet z nią rozmawiać. Nie starczy ci na dziś? Znów spóźnisz się do pracy. Dobra, wysiadamy, ale po południu znowu przychodzimy."
- Czy pan nie korzysta?
"O co ona pyta?"
- Słucham?
- Czy mogę usiąść.
- Proszę.
Nie zachowałem się jak dzięcioł, przeszedłem na koniec wagonu, na miejsce zwolnione przez pierwszą. On czasami spoglądał na nią tym wzrokiem.
- Nie słuchałaś mnie.
- Słuchałam, ale spójrz na nich.
- Na kogo?
- Matka z dzieckiem, biegną za przystanek.
- Co się stało?
- Widzisz tamto miejsce? Wsiedli na ostatnim przystanku.
- O, mamy miejsce. Usiądź, skasuje tylko bilet i wracam, siedź cierpliwie, mamusia zaraz wróci. No, mam bilet, o widzisz, tam jest kasownik.- I wysiedli.
- Acha.
- No to siedź.
- Mamusiu tu jest za gorąco.
- To możesz się rozpiąć i zdjąć czapkę, ale szalika nie zdejmuj, żebyś się nie przeziębił, poczekaj, skasuje bilet i ci pomogę.
*
*
*
- No, poradziłeś sobie. Usiądziesz mi na kolanach, będziesz wszystko lepiej widział.
- Chce mi się siusiu.
- Teraz?, nie wytrzymasz trochę?
- Bardzo mi się chce.
- A zanim wsiedliśmy nie mogłeś powiedzieć, skasowałam już bilety.
- Chce mi się siusiu
- Jeszcze trzy przystanki, nie wytrzymasz?
- Nie.
- Dobra, to ubieraj się, wysiądziemy.
- Dziwna sprawa.
- Tak uważasz?
- Nie wiem, brzmi zbyt wiarygodnie, oczywiście w zupełnie innym sensie wiarygodności, niż wielka wielorybia baba rzucająca się na jedno, chytrze przez nią wypatrzone, miejsce na końcu wagonu.
- I zawsze są obwieszone siatkami. To typ ludzi.
- Taki jak plastikowe panienki z wielkimi, nadnaturalnymi biustami? Mężowie z neseserami? Dzieci w wózkach? Policjanci?
- Policjanci nie - służbowe uniformy.
- Ale my tak.
- My?... Pewnie tak.
- A co z tamtym?
- Tamtym? Twórca jest tworzywem swojego tworzywa?
- Tak. Tworzymy?
- Tak, wysiadamy!
I wysiedli wybiegając. Koniec wagonu się zwolnił, niewiele miejsc zajętych, nie ma nikogo komu można by czytać przez ramie, podsłuchiwać, może ona, ta wsiadająca. Początek "Ulissesa", druga strona, to znaczy czwarta, wydanie, w którym druga jest czwartą:
"Wesoły głos Bucka Mulligana ciągnął dalej:Urwałem i zacząłem przyglądać się uważnie.
- Moje nazwisko też jest niedorzeczne: Malachi Mulligan, dwa daktyle. Ale ma helleńskie brzmienie, prawda? Zwinne i słoneczne jak sam jeleń. Musimy pojechać do Aten. Czy pojedziesz, jeśli uda mi się naciągnąć ciotkę na dwadzieścia funtów?
Odłożył pędzel i zawołał śmiejąc się radośnie:
- Czy pojedzie? Wynędzniały jezuita.
Urwał i zaczął golić się uważnie."
- Ewa? - specjalnie, bo to właśnie Ewa była.
- O, cześć.
- Nie poznałem cię, ale widzę, że przeszkadzam.
- Dopiero zaczęłam.
- Po co to czytasz?
- No, tak, ymm... tak sobie, kupiłam żeby poczytać Joyce'a, ty czytałeś?
- Coś tam czytałem, tydzień temu czytałem, ale nie Joyce'a, a ojciec:
- Kto ma grać Nerona?A ostatnio czytałem coś komuś przez ramię, coś jakby dwa daktyle i tyle.
- A kto to?
- "Quo vadis", wiesz kto napisał?
Naumyślnie:
- Nie.
- Zamiast czytać Joyce'a powinieneś wziąć się za Sienkiewicza.
- Dlaczego akurat Joyce'a?
- Albo Mickiewicza.
"Dzieckiem w kołysce kto łeb urwał hydrze, ten młody zdusi centaury..."
- Dlaczego Joyce'a a nie Schulza?
- Kochanowskiego...
Dał się złapać.
- Albo nie Witkacego.
- Witkacego mógłbyś, był Polakiem.
- Lubisz tak robić.
- A to jest wywiad?
- Nie, zwykła ciekawość.
- To nie bądź za ciekawa, bo tacy co to chcieli wiedzieć za dużo już nic nie
- Jak to?
- Po prostu, nic! Nie rozumiesz? Nic jak nic, N! I! C!. Są cichutko, jak robaczki spod ziemi i nie są już wścibscy, rozumiesz?
- ...
- Boisz się?
- Trochę.
- Jak też, ale nie jestem w stanie nie podsłuchiwać, nie czytać, nie kombinować. Wiec któregoś dnia...
- Zaskoczyłeś mnie.
- Jedziesz dalej?
- Tak, miałam być u koleżanki już pół godziny temu.
- No to do zobaczenia.
- No, hej.
I wysiadłem minąłem wielką tego dnia kałużę i dalej do domu.
Ewa otworzyła "Ulissesa" na drugiej stronie, to znaczy na czwartej, wydanie, w którym druga jest czwartą:
"Urwał i zaczął golić się uważnie. "Brzytwą lub nożem, jeśli jest twardzielem, cichutko jak robaczki""Klinga noża i cichutko jak robaczki spod ziemi. Wariat. Kinch."
- Powiedz mi, Mulligan, powiedział Stefan spokojnie.
- Co, moje kochanie?
- Jak długo pozostanie Haines w tej wieży?
Buck Mulligan ukazał ogolony policzek ponad prawym ramieniem.
- Boże, czy nie jest okropny? powiedział szczerze. Tępy Sakson. Sądzi, że nie jesteś gentelmanem. Boże ci przeklęci Anglicy. Pękający od pieniędzy i niestrawności. Dlatego, że przybywa z Oxfordu. Wiesz, Dedalus, to właśnie ty masz naprawdę oxfordzkie maniery. Nie może ciebie rozgryźć. O, to imię, które ci nadałem, jest najlepsze: Kinch, klinga noża."
"Cholerny wariat, idiota. Jak on się nazywa? Nigdy nie pamiętasz. Mało interesujący typ. Cichutko jak robaczki. Kretyn. Dość."
- "Boże, czy nie jest okropny? powiedział szczerze. Tępy Sakson. Sądzi, że nie jesteś gentelmanem. Boże ci przeklęci Anglicy. Pękający od pieniędzy i niestrawności. Dlatego, że przybywa z Oxfordu. Wiesz, Dedalus, to właśnie ty masz naprawdę oxfordzkie maniery. Nie może ciebie rozgryźć. O, to imię, które ci nadałem, jest najlepsze: Kinch, klinga noża.""Kinch, Kinch klinga noża, klinga noża Kinch, Kinch, Kinch. - rozwrzeszczany kibic. Koniec."
Rozejrzała się po wagonie. "Czy to nie Marcin?"
- "Stłukł szkła - rzekł ojciec Arnall - więc zwolniłem go od pisania.- Cześć Marcin.
- Stłukł? Czy ja dobrze słyszę? Jak to się nazywasz? - spytał inspektor.
- Dedal, proszę księdza.
- Na środek, Dedal! Wykrętny spryciarzu. Spryciarstwo bije ci z twarzy. Gdzie stłukłeś szkła?
Stefan chwiejnie wyszedł na środek klasy potykając się ze strachu i pośpiechu.
- Gdzie stłukłeś szkła? - powtórzył inspektor.
- Na torze kolarskim, proszę księdza.
- Ho ho! Na torze kolarskim! - zawołał inspektor - Znamy tę wymówkę"
- Hej, cześć, nie widziałem cię, dawno wsiadłaś? Gdzie jedziesz?
- Stałam na końcu, co czytasz?
- "Portret artysty z czasów młodości" Joyce'a.
- O ja też.
- "Portret"?
- Nie, Joyce'a, "Ulissesa".
- Dwóch Joyce'ów w jednym wagonie.
"I jeden morderca."
- Przed chwilą wysiadał, ten, no..., Paweł? Arek? Nigdy nie pamiętam jak on się nazywa.
- Przepraszam, muszę wysiąść, jedziesz dalej?
- Tak.
- No, to do zobaczenia.
- Cześć. "Został już tylko jeden Joyce. Morderca. A co ona czyta? Może było trzech Joyce' ów, dwóch morderców?"
Ewa podeszła do dziewczyny czytającej. Spojrzała na tablicę nad jej głową. "Jeszcze cztery, ten i jeszcze cztery"
"...warto, żebym była taka jaka jestem. Ale mimo wszystko beczę, Rocamadour, i piszę do ciebie, bo nic już nie wiem, bo może się mylę, bo może jestem niedobra albo chora, albo przygłupia, nie taka zupełnie głupia, ale trochę, to też jest okropne, na samą myśl o tym dostaję boleści i tak kurczę palce od nóg, że pękną pantofle, jeżeli ich nie zdejmę, tak strasznie cię kocham, Rocamadour, mój synku, jak ząbeczek czosnku, tak strasznie cię kocham, nosku z cukru, krzaczku, mały pluszowy koniku..."I dalej do rozdziału sto trzydziestego drugiego.
"Rocamadour, kochany syneczek, jak ząbeczek, nosek z cukru, siadł przy oknie. Mamusia poszła skasować bilety, a on zdjął czapeczkę bo pan motorniczy za duże grzanie włączył. I ułożył rymowankę: "Mamusiu ja chcę siusiu" . I wysiedli"
"To tu? Pętla, a Magda mieszka ... tam. Tam ta ram tam tam." "Dzisiejszej nocy cię zaskoczy. - Proszek? Kinch, klinga noża. Debil. Dedal. Dedalus? Debilus?" Wagon został pusty. Na pętli nawet motorniczy wysiadł. Szedł po torach, chwiał się, łapał równowagę, co chwila ściągany na ziemie.