Na koncert przyszli Popek, Alina i Szalona Masturbicha, zabrakło jedynie Świerzba i Rzerzączki choć obiecywali mi, że z pewnością ich nie zabraknie. Jak to zwykle w doborowym towarzystwie z Wesołą Marychą w rytmie pogo zakręcałyśmy piruety. Helikoptery i Wiatraki włączyły się w naszych oczach, ze zwężonymi spojówkami wyglądałyśmy jak piranie głodne i wściekłe niezaszczepione na wściekliznę. Gdy klakier klasnął barman wziął do ręki spluwę i wystrzelił, powiedział: ,, no to kur wy zaczynamy się bawić, zaczynamy ten bal’’. W niepełnym składzie wyszłam na scenę, byłam już dobrze umajona i widziałam wszystko w niepełnych pourywanych obrazkach. Szambo podawało i z kanałów wybijały fekalia, w toaletach powoli ustawiały się dziwki. Trzeba było jakoś tą imprezę rozkręcić. Wzięłam mandolinę w rękę i zaczęłam powoli wyjękiwać piosenkę. W swoim repertuarze mam wiele piosenek o transwestytach i niespełnionej miłości, ale do tego nic nie pasowało, do tej atmosfery po prostu nic nie pasowało, nie wiem czemu. Może to dlatego, że goście mieli za dużo w żyłach łyski, może dlatego, że rozdźwięk pomiędzy chaosem a chaotycznością rozpromieniał się w totalną kakofonię. Wizualne efekty spektaklu jaki mogłam obserwować wymykał mi się spod kontroli. Byłam na styku pomiędzy permanentną i wyobcowaną liszają na tyłku, a zmierzchem potłuczonych reflektorów. Wibrator w ręku udawał mikrofon. Powoli traciłam przytomność. Graniczyłam i ocierałam się o stan wegetatywny. Traciłam kontrolę z ciałem. Choć docierały do mnie dźwięki, które wydawałam. Kontrola nad świadomością wymykała się jednak. Byłam pomiędzy kleszczami, tak jakby w głowie namnażały się szarańcze i wyjadały ze mnie życiodajną energię. Sperma nie wiedzieć czemu spływała po ścianach, a grawitacja zaczęła unosić nas w przeciwnych do siebie kierunkach. Tak jakby pudełko Pandory zaczęło bezmyślnie wymiotować. Brakowało mi holu i pasów bezpieczeństwa. Zaczęłam wyć tak głośno jak nigdy, zaczęłam tak głośno skamleć jak opuszczone niemowlę w śmietniku. Upadłam na ryj. Potoczyłam się w nieznanym kierunku, gdzie było już ciemno i zimno. Chłód upinał mi się na ciele, szron sterczał na włosach i nie wiem dlaczego tak cholernie mocno zaczęłam sztywnieć. Mrowiło mnie w karku.