Paweł i Pawełek
1
Pawełek był zwykłym nastolatkiem swoich czasów. Jednym z wielu, którzy tu mieszkają, uczą się. Po prostu żyją, zanim stąd wyjadą w poszukiwaniu lepszego życia.
Ubierał się jak prawie wszyscy w jego wieku. Do małych miasteczek mody przychodzą zwykle później niż w wielkich metropoliach. Już, gdy dojdą, stają się niemal wszechobecne. Tylko nieliczni nie chcą, nie potrafią lub nie mogą się im poddać-choćby z przyczyn finansowych. Każda nowa moda kosztuje. Starzy zarabiają marnie w małych miasteczkach. Tym bardziej gdzieś w zakątku kraju, którego pogardliwie określa się mianem Polską B.
Było stać na nowomodne ciuchy, choć starzy nie kupowali ich mu zbyt często. Oboje pracowali, ale zarabiali niewiele. Określenie „niewiele” – to pojęcie względne. Co w wielkich miastach jest niemal niczym, tu wydaje się całkiem dobrym. Więc starzy Pawełka zarabiali „dobrze”. Stać było na kilka dni wakacji, nad morzem lub u cioci w Bieszczadach.
Matka zatrudniona jako kasjerka w sieciówce. Czasem wpadło jej dodatkowe trzy stówki miesięcznie za pilnowanie dzieciaka sąsiadki. Pieniądze szły oczywiście dla jedynego syna, po cichu, by nie dowiedział się mąż. Ojciec ciągał felgi w fabryce traktorów, Podobno miał z tego trzy tysiaki-tak chwalił się Pawełek kiedyś kolegom. Myślał, że to dużo, nawet bardzo. Zaimponuje kolegom… lecz nie miał pojęcia lub nie docierało do niego to, że „staruszek” zarabia się po dziesięć godzin. Dopiero po jakimś czasie dotarło do synalka to, że te pieniądze tak naprawdę są nędzne. Nie interesowało go to zbytnio, skąd rodzice mają wziąć kasę na jego zachcianki. Był jedynakiem i dobrze wiedział, że zrobią dla niego wszystko bez zbędnego krakania i gadania „Ja w twoim wieku…”.
Prawie każdy nastolatek w jego wieku (miał już szesnaście lat) palił papierosy, kombinował też już z trawką, choć nie często. Piwko pod blokiem czy w klatce, w lesie – było czymś normalnym. Był tym „prawie każdym”.
To wszystko jednak, z czasem już nie wystarczało, stawało się nudne. Trzeba było wymyślić coś nowego. Dopalacze. Eksperyment z dopalaczem na pewnej imprezce niezbyt mu wyszedł. Piwo, trawka i ten nowy specyfik zlizany a jakiejś karteczki. Efekt był taki, że poza skakaniem po pokoju pełnym towarzystwa z ośki, obijaniem się o ścianę … po prostu-zesrał się w swój nowy dres. Piękny, czarny dres na gumce, z białymi lampasami trzech wstążek. Mam dała za niego trzy stówy. Dobrze, że większość towarzystwa była zalana. Była szansa, że nie zapamiętają dość wstydliwego zajścia. Niestety nie. Dziewczyny były najmniej nabuzowane z całego towarzystwa i jednak coś zapamiętały. Rozchlapały na drugi dzień ziomkom z ośki. Porażka na całego. Widział z okna mieszkania, stali pod blokiem w grupie. Mówili o czymś, na pewno o nim. Zalewali się.
Pawełek przez trzy dni nie chodził do szkoły, na blokowisko. W końcu wpadł na pomysł, trzeciego dnia siedząc w zamknięciu. Połamie palce. Pójdzie na zwolnienie lekarskie i załatwi sobie odbój od szkoły na sześć tygodni. Tato opowiadał mu, jak będąc w wojsku dwadzieścia lat temu, specjalnie połamał palce, by mieć zwolnienie ze służb. Moczył palce w occie przez kilka godzin, później wystarczyło podłożyć pod nie ołówek i walnąć pięścią. Trach, załatwione paluszki prawie bezboleśnie połamane.
Tak samo zrobił Pawełek. Niestety tatuś chyba go okłamał, bo paluchy co prawda trzasnęły, ale bolało cholernie. Zrobiły się fioletowe i spuchły. A może źle zapamiętał opowieść ojca? Mamie powiedział, że przytrzasnął drzwiami. Uwierzyła, jak to mama, nie zadawała pytań. Omal nie płakała. Ból syna-jej bólem. Dostał zwolnienie, lecz niestety tylko z pisania. Do szkoły musiał pójść. Jakoś to przeżył. Połamane palce kosztowały go więcej niż wstyd po zasraniu dresów. Powiedział sobie, że nigdy już żadnego dopalacza.
Krótka pamięć z nabranego doświadczenia u dzieciarni trwa chwilę. Pawełek postanowił zrobić coś szalonego, coś na miarę Jackasów, których filmiki oglądał kiedyś na You Tobe.
Zagrać w kości ze śmiercią. Wyzwanie dla niego.
2
Paweł wymarzył sobie być nauczycielem wf. Zawsze był dobry w sporcie, grał w piłkę nożną, uprawiał też amatorsko inne dyscypliny. Biegał po lesie, jeździł rowerem na dalekie trasy.
Skończył AWF bez trudu, z sukcesami. Niestety pracy jako trener dzieciaków w szkole podstawowej nie dostał. Nie udało mu się nigdzie pracować w swoim zawodzie. Nie miał pleców i znajomości, Nie był też…jak to się mówi – dupolizem, brązowym językiem. Nie miał zamiaru czekać na przyrost naturalny, który miał być efektem rządowego programu 500+. Nie chciał czekać, by w końcu bez łaski dostać pracę w swoim zawodzie.
Zrobił kurs na prawo jazdy dla kierowców ciężarowych aut, przeszedł dodatkowe szkolenia. Został kierowcą tira. Mówił sobie – „Chyba minąłem się z powołaniem, wybierając AWF”. Nowe doświadczenie zafascynowało. Pomimo to, że choć rzadko bywał w domu, praca ta odpowiadała mu. Jeszcze wtedy był kawalerem. Więc nawet mu to pasowało.
Rok minął, gdy się ożenił. Przyszła szansa zmienić pracę, wrócić do wyuczonego zawodu. Jednak sprawy materialne wzięły górę. Będąc tirowcem, może zarobić wiele więcej niż początkujący nauczyciel podstawówki w małym miasteczku. Na początku było go stać, by żona Alina nie pracowała. Po roku od ślubu urodziło im się dziecko. Oboje byli szczęśliwi. Dobre pieniądze, dziecko, mieszkanie … miłość, cóż trzeba więcej?
Niestety, czasem opatrzność utrudnia trochę życie ludziom. Jeżeli zaczyna się powodzić tak-jak sobie to zamarzą. Jakaż to opatrzność utrudniająca życie ? Bardzo szybko po urodzeniu Ewy – ich córeczki, okazało się, że ma ona wrodzoną wadę serca. Leżała w szpitalu. Matka była przy niej prawie non stop. Paweł w każdej wolnej chwili też tam był.
Niedzielnego popołudnia, będąc na jednej z takich wizyt …
Paweł podszedł do łóżka, na którym leżała jego córka, obok stała aparatura z naklejonym na niej czerwoną naklejką w kształcie serca.
– Kochanie, zrobiłbym wszystko, by tak nie było, oddałbym każde pieniądze. Oddałbym nawet życie- by ona wyzdrowiała. – powiedział nachylając się nad córką.
– Nie mów tak. Możesz wypowiedzieć coś w złą godzinę. – Alina położyła mu rękę na ramieniu.
– A propos, godzina, która już? Muszę niestety iść, trzeba jechać do firmy. Przygotować papiery. Jutro jadę w trasę.
Paweł spojrzał na telefon … była godzina 14; 34.
3
Kiedyś dnia widziałem Pawełka, to był na pewno on. Jechał rowerem z włączoną muzyką na uszach, w wielkich słuchawkach. Pedałował, jak to się mówi „bez trzymanki,” pisząc coś w telefonie.
Chyba był ryzykantem lub po prostu bezmyślnym dzieciakiem. Jedno i drugie, można też zrzucić na szczeniacki wiek. Raz wpadł mu do głowy, jego zdaniem świetny pomysł. Zafascynowany kilkoma filmami grozy i filmidłami na YT, postanowił zrobić coś. Miało być to jego wielkie COŚ. To był ostatni raz.
Do tego celu zakupił kamerkę, taka na rower. Dopalacz dla dodatkowej odwagi i jednego blanta. Wyruszył z rana, by wcześnie wrócić, najlepiej przed czternastą i mieć czas na wrzucenie filmu do internetu ze swoim niebywałym wyczynem. Poza tym ojciec wraca po piętnastej z pracy, lepiej by był już w domu, a nawet wcześniej.
Ta asfaltówka prowadząca przez las zupełnie nie nadje się dla rowerów. Remont „generalny” przeprowadzono dwa lata wcześniej, sytuacji rowerzystów nie poprawił. Zapomniano o ścieżce rowerowej lub przynajmniej szerszym pasie dla rowerzystów. Co prawda utwardzono pobocze, które na początku przypominało to coś jakby prymitywną ścieżkę rowerową. Przez deszcze, mróz i zjeżdżające na pobocze mijające się samochody – „ścieżka” stała się niemal przydrożnym rowem. Jazda tą trasą rowerem, to niemal igranie z losem. Pozostaje jedynie zdać się na uprzejmość i rozwagę kierowców albo liczyć na siebie. Na swoją ostrożność.
Szosa ta idealnie pasowała, do tego, co zaplanował. Wiedział dokładnie; gdzie jedzie, w którym miejscu ma zrobić coś, co ma być dobrym materiałem na popis odwagi. Film na tubie zrobi furorę, on sławę, uznanie kolegów z osiedla i szkoły. Wstawi też go na fejsie, to będzie coś… takie były założenia Pawełka.
Zakręt śmierci leżał na trzynastym kilometrze trasy od strony miasta, w którym mieszkał. Trzynastka w tej opowieści nie będzie miała żadnego symbolu i znaczenia dla jej sedna. Zakręt – dość ostry, rzeczywiście jest na trzynastym kilometrze, lecz nazywanie go „zakrętem śmierci” jest raczej górnolotne. Co prawda, był tu w przeszłości jakiś wielki wypadek, ale ofiar śmiertelnych w nim nie było. Nazwę sam dla siebie wymyślił Pawełek, dla podkręcenia swoich emocji. Nikt poza nim jej nie używał.
Droga biegnie tu przez dość strome zbocze. Miejsce to zwane „Górą” – oczywiście górą nie jest. Wzniesienie porośnięte borem świerkowym „wyłania” się nagle po prawej stronie, tuż obok ostrego „zakrętu śmierci”. Po lewej jest już bardzo lekkim zboczem, zawalonym barykadą pni suchych świerków Niejeden kierowca tu zgubił lusterko. Na szosie porozrzucane szkło i resztki plastiku karoserii.
Wiedział, że zbliża się do celu swojej wyprawy. Znał tę trasę dobrze. Włączył kamerę na kierownicy roweru. Przed zakrętem, około pięćdziesięciu metrów zwolnił. Czekał na nadjeżdżający z przeciwnej strony pojazd. Bynajmniej nie po to, by dać mu pierwszeństwa.
4
Paweł czekał na załadunek. Spal w kabinie, przebudził się, chodził dookoła samochodu. Rozglądając się, jakby to miało przyspieszyć czas oczekiwania, myślał o rodzinie. Droga i dookoła las, polana, na niej kloce świerkowe. Nic ciekawego, co mogłoby zainteresować kogoś, kto takie widoki ma prawie na co dzień. Poza tym to nie sezon na jakiekolwiek owoce leśne. Może gdyby, to nazbierałby trochę jagód czy poziomek – jak to mówią na drogę. Taka myśl mu przeleciała, choć dobrze wiedział, że bezsensowna.
W końcu przyjechał sprzęt załadunkowy. Wszystko trwało stosunkowo krótko-trzydzieści, czterdzieści minut.
Ruszając z rykiem silnika i chmurą czarnych spalin, zjechał z polany. Jego Volvo niemal unosiło się w powietrzu na leśnej, naznaczonej koleinami wyrytymi przez inne samochody, takimi jak jego. Z taką bryką jazda w każdych warunkach jest lekka jak unoszenie się w powietrzu. Cholernie dobry sprzęt.
Volvo pędziło przez zielono-szary tunel. Od czasu do czasu zaczepiało ładunkiem o zwisające gałęzie rosnących tu sosen czy świerków. Zwolnił, wiedział, że zbliża się do głównej trasy. Asfaltowej drogi puszczonej przez las. Zatrzymał się tuż przed nią. Była pusta po obu stronach, ruszył przed siebie. Kolejny raz rury spalinowe jego wozu wznieciły w powietrzu chmurę spalin. Skręcił w lewo. Do najbliższego miasta było czternaście, może piętnaście kilometrów. Miasto to nie było celem jego podróży, było tylko etapem w dalszej trasie.
Nigdy w czasie prowadzenia nie rozmyślał o sprawach rodziny. Ten temat w drodze odsuwał od siebie jak najdalej. Właśnie dziś nie bardzo mu to wychodziło. Spoglądał na drogę cały czas, trzymając ręce na kierownicy. Mimo wszystko zerkał też na ekran telefonu umocowanego na desce rozdzielczej. Czekał na wieści od żony.
Jeden dzwonek, taki w starym stylu, drugi, trzeci. Nie odbiera. Zestaw głośnomówiący padł. Pozostaje przełączyć na głośnik. Słuchawka bluetooth dziwnym trafem, właśnie dziś spadła mu za siedzenie w kabinie, zapomniał ją wyciągnąć.
Spojrzał na ekran. Wyświetlacz pokazał zarys zielonej słuchawki, poniżej napis:
ALINA DZWONI
Zielona słuchawka pojawiała się i znikała. Dzwonek był coraz donośny. Wyciągnął rękę w kierunku telefonu… nie spojrzał na drogę. Zza zakrętu, „spod ziemi”, nagle – wyłoniła się postać na rowerze. Rowerzysta jakby nagle zerwał się z siedziska i oparty stopami na samych pedałach, ruszył w jego kierunku. Kierowca starał się wyhamować. Zakręt na stromym zboczu i resztki spływającej wody z porannej mgły na asfalcie. Wszystko to właściwie nie powinno zaszkodzić tak solidnemu sprzętowi, jakim jest Volvo. To było za mało.
Paweł spojrzał w lewo. Hamulec zadziałał z taką siłą, że tył naczepy z ładunkiem zarzuciło na środek drogi i jeszcze dalej. Zadziałał, lecz na moment. Jakby jakaś siła z tyłu, pchała samochód do przodu Toczył się wprost do zwalonych pni, na poboczu stoku. Tym razem tył jeszcze bardziej zarzucony, leciał wprost na rowerzystę. Ten niczym wystrzelony ze swojego pojazdu przeleciał wolną przestrzeń między osiami mechanicznego kolosa. Przerzuciło go dalej poza asfalt drogi. Było to jego szczęście w nieszczęściu. Jeżeli zginie, to przynajmniej rodzina pozna go po całej twarzy i wszystkich kończynach na swoim miejscu.
Volvo uderzyło w dwa bliźniacze świerki, które nie zostały wycięte. Były zdrowe i oddalone od trasy o kilkanaście metrów. Akurat właśnie te ?
Chłopak na rowerze przekoziołkował z dość dużą prędkością po asfalcie. Obrazy, które w tym momencie widział, wirowały my w głowie. Jak w kalejdoskopie jak w przewijanym szybko, do przodu filmie. Na końcu tej swojej drogi uderzył plecami w pień ściętego świerka. Nie czuł bólu, choć nie stracił jeszcze świadomości. Czuł zapach trawy, a w uszach dźwięczały mu odgłosy wiosennego ptactwa. Zasypiał.
Przez szybę kabiny, jak strzała przebiła się gałąź drzewa. To było jedno z tych drzew, w które uderzyło volvo. Jedyna, złamana, ocalała na tej wysokości gałąź … właśnie ta. Niczym najostrzejszy grot przestrzeliła się w kabinę, zatrzymując w głębi tchawicy Pawła.
Jeszcze żył. W ostatnim spojrzeniu zerkną na telefon. Zielona słuchawka zmieniła się w czerwoną. Napis na ekranie:
POŁĄCZENIE NIEODEBRANE
ALINA
14:34
To był ostatni, świadomy obraz, który zobaczył. Kolejny to mgliste spojrzenie – widok żony z córeczką na rękach. Stała teraz obok szpitalnego łóżka z naklejką tego samego czerwonego serca, jakie było na aparaturze. Ewa macha do niego pluszowym żółtym królikiem, uśmiecha się, śmieje coraz głośniej. Słyszy to. Żona też ucieszona, tak jak zawsze, gdy witała go po powrocie z trasy.
Mgła przed oczami robi się coraz bardziej gęsta…ciemnieje.
Tekst jest całkiem, całkiem.
Utrzymuje w napięciu, jest jakimś odwróceniem sytuacji w której bohater jako młody chłopak szarżował po jezdni, sytuacji, która kończy się niestety tragicznie.
Jest jednak w opowiadaniu bardzo dużo niezgrabności, tekst traci płynność przez takie choćby zapisy:
"Było stać na nowomodne ciuchy, choć starzy nie kupowali ich mu zbyt często." - kogo było stać i dla kogo? Całe zdanie do przebudowy...a nawet większą część treści dotyczących "zarabiania' i " mody".
Wybacz brak mi czasu na wymienianie wszystkich niedoskonałości, ale mam nadzieję, że gdy przeczytasz kilka razy uważnie swoje opowiadanie, potrafisz je wygładzić.
Serdeczności..............................Ir
Tekst jest stary trochę, wiem że jest niedopracowany Czym częściej go czytam, tym bardziej wydaje mi się do kitu. Wstawiłem tu by poznać opinię ludzi, ktorzy nie znają mnie osobiście lub przez np. FB to najlepsza forma nauki - opinia ludzi nieznajomych.