wstałam właśnie
sen niespokojny źle się czuję
do dupy z tym bez sensu
wstajesz śpisz
jesz nie jesz
mówisz nie mówisz wyrywkowo,
nieracjonalnie pracujesz nie pracujesz
chorujesz albo zdychasz powoli
po co
napisz wiersz napisz bajkę albo się powieś
walnij łbem o ścianę
zobacz świeci słońce niedługo zajdzie
tak kurwa w koło
jutro dzisiaj koniec początek
czekasz na seks sam się gwałcisz
oddychasz strach się zabić.
kiedy umierasz ratują cię i mówią masz dla kogo żyć
PATRZĘ póki jeszcze nie pragnę
drżę od świadomości że to dzieje się naprawdę
napiszę nowe słowa
od nich rozpocznie się umieranie
umieramy od narodzin wolniej
tak to cieszy jak innych bawi.
jeden korzysta z uroków drugi otwiera jej drzwi
zaprasza czeka jak niemowlę na łyk pokarmu
nie zdychasz śmierdzisz dniem wczorajszym
lub dzisiejszym
to podniecenie, orgazm pierdolą cię pigułki
odlot nareszcie!
nie zmuszasz myślenia jest dobrze
świat się kręci
pierdolisz do ekranu, słucha własne prawdy
pękają szwy w twojej torbie jak mózgu
nadal żyjesz weź oddech
powąchaj jak pachnie życie po śmierci
to uczucie kiedy inni patrzą i kiwają głowami
tacy mądrzy mają ogródki i sieją marchewkę i pomidory
kopiesz grób w kiblu
jest cichutko i kibel nie śmierdzi
wnętrze
wypływ przetrawionej wartości
poziom istnienia
co jesz jesteś tym co jesz
to cię określa
wpychaj więcej chleba albo makaronu
jeszcze jabłko papierosy
zapal może spłoniesz
twoje komórki wypłyną na ziemię
użyźnisz ziemię gównem.
wyrośnie nowe popatrzy i powącha
pachnę kurwa nawet martwa pachnę
przed śmiercią posmarowałam się balsamem
chciałam być śliska
włożyłam dłoń w swoje wnętrze
czułam od środka jak miękko i ciepło
jestem lepsza wewnętrznie
nie potrzebuję dotyku
sama się zaspokoję potem zdechnę zadowolona z
samogwałtu
jeszcze ogolę włosy będę łysa
dobrze
widzisz zrobię wszystko
jaka kurwa nędza
jak miło i wspaniale obudzić się po południu
jest niedziela palmowa
dostałam palmę własną jedyną
chyba skorzystam i się poświęcę
kwietna jestem czekam na święta
na udawanie męki Pańskiej
można dzisiaj umrzeć
niedługo zmartwychwstanie
pomaluję jajka
widziałam zajączki i własne sumienie na łące
skacze uśmiechnięte
śpisz pod moim połamanym żebrem
drżę w modlitwie na kolanach
ścięgna pękły napięte
czuć rozerwane drgania
zamrożone lodowce
powódź wizji
dotykasz końcówek moich nerwów
odgłosy pąków
strzelają jak konary martwego drzewa
w ogrodzie idzie nowe
z pyłu wybija się
pragnienie zapłodnienia
przeraża i dźwięczy rudobrązowe
miesza się z zielonym
schronienie pajęczyn świerszczy
i pełzających jaszczurek
przecięte ostro kocim zębem
porusza się w tańcu
chce żyć na wpół
nawet ślepe krecie oczy widzą tęczę
nory pełne myszy
myszek szarych zabieganych
pracują zawzięcie
matka karmi młode
nabrzmiałe piersi tryskają
ziemia w rozstępach
nagie ciała brudne
upojone głodem
koniec rozmowy na czacie
wpisz wiadomość...
Dziś mowa moim zniszczeniem się stała
I jak kłębek odmotać każdy kamień muszę.
Dylan Thomas