My, Polacy, lubim najsampierw dostawać w skórę, a potem rzewnie płakać. Deliberować ziejąc naokół świętymi ogniami oburzenia. Radośnie wspominać piękne katastrofy uciesznie chlipiąc nad rozlanym mlekiem. Zachodzić w głowę, dlaczego i za jakie grzechy nas wykiwano. Dlaczego daliśmy się zwieść, omamić, kolejny raz wydymać bez mydełka Fa.
My, Polacy, lubim traktaty; słowo na papierze, okraszone zawijasowym gryzdem, złożone przez Prokurenta Ważnego Państwa, w moment po przystawieniu pieczęci, okazuje się frazesem, humbugiem, kartą niestrawnych dań; lecz my, Polacy, jak żaden inny naród, okrutnie wierzym w coniebądź podpisanego: w solenne przyrzeczenia, obietnice bez pokrycia lub huczne deklaracje składane na wiatr.