Staraniem entuzjastów Wiedzy Chodnikowej powstała na naszym wydawniczym rykowisku wspomniana w tytule oficyna. Jej założeniem jest maksymalna popularyzacja nauki uważanej dotąd za odpadową.
To z tego podręcznika dowiedziałem się o Tąpielicach Sromotnikowych i Dreptalnicach Skrzypiących. Futrzaki te mają swoje wypadowe bazy za kaloryferami. To on otworzył mi oczy na rzeczywisty świat Makrelownic Zbrojnych żyjących pod szafami. To dzięki niemu poznałem intymne życie Beznosych Słonic zamieszkujących w każdym cnotliwym klombie. To jemu zawdzięczam, że miałem niebywałą okazję zaznajomić się z obyczajami kangura p.
*
Pierwsza pozycja jest typowym przewodnikiem po królestwie zwierząt. Ale myliłby się ten, kto chciałby znaleźć w nim opis zwierząt standardowych i trywialnych. Tego rodzaju stereotypowe organizmy są umieszczone w słownikach i encyklopediach innych wydawnictw. Autorzy omawianego koncentrują się na formach występujących z rzadka. Na formach dopiero co odkrytych. Takich, jak kangur plecakowy.
To oni, w wyniku długoletnich badań, rozszyfrowali język plecakowca i dokonali jego podziału na podpodłogowy normalny i podpodłogowy literacki. Pierwszy, używany podczas zdobywania pokarmu i wędrówek za nim, nie był znany węższemu ogółowi uczonych, drugi, będący w stadium zanikowym dodatnim, znalazł zastosowanie podczas oprawiania miłosnych gier w krzesanego i stanowi dla nich ogromne wyzwanie. Przybrał więc tak piętrową i skomplikowaną formę, iż nawet kangurom nie udaje się pojąć, co w zasadzie chcą powiedzieć. Rodzą się zatem całe zestawy interpretacyjne, będące ciągłym dopingiem do podejmowania szczegółowych badań.
*
Dziwne i jakże mało rozpowszechnione zwierzę (kangur p.) przybyło w nasze strony razem z taborami Ziemniaków Kwarcianych. Egzystuje w szparach niewypastowanych podłóg. Żeruje wyłącznie w księżycowe noce. Nie cierpi Mrówek Falistych, które ze złośliwą zajadłością niszczą mu zapasy na zimę.
Pożytku z tego kręgowca nie da się stwierdzić ani na lekarstwo, lecz wśród naukowców i na ten temat rozgorzały podziały. Jedna frakcja była przeciwna jakiemukolwiek przesądzaniu sprawy i mówiła, że użyteczność plecakowych jest przyszłościowa i uwidoczni się z czasem. Twierdziła, że tak wyprzedziły one ludzką ewolucję, że zanim Człowiek dorośnie do ich poziomu i będzie mógł należycie docenić ich pozytywy, miną miliony lat.
Frakcja druga wolała schować głowę w piasek i orzec, że skoro na razie nie można przyznać słuszności tej hipotezie, najrozsądniej będzie poczekać na rozwój wypadków.
Trzecia, radykalna, opowiadająca się za Prawami Kangura Do Walizki, Neseseru i Plecaka, była za wytępieniem całego gatunku, ale do głosu doszła Liga Obrony Plugastwa, a z nią żartów nie ma: rozprawiła się zarówno z kunktatorami, jak z radykalnymi zwolennikami torbacza.
Pod hasłem Kangur też Człowiek odbyły się liczne manifestacje. Ich natychmiastowym rezultatem było kategoryczne uznanie plecakowca za podosobę skrzywdzoną i szykanowaną niesłusznie.
Następnym, było sporządzenie memoriału uwypuklającego dotychczasowe zaniedbania i uchybienia na odcinku znajomości problemu. W memoriale tym zawarty był postulat odnośnie należytego traktowania zwierząt nieprzydatnych z winy Naczelnych.
*
Musimy to sobie jasno powiedzieć: nie kto inny, ale człowiek jest odpowiedzialny za ich wszeteczny tryb życia. Tępiony na każdym kroku, nie ma zapewnionych bezpiecznych warunków rozpłodowych i zmuszony jest do spółkowania doraźnego, przyspieszonego i powierzchownego, co prowadzi do lękliwej postawy wobec otoczenia, drgawek i nieuzasadnionych tików.
*
Jak o tym świadczą prześwietlone zdjęcia satelitarne oraz nie przeprowadzone wykopaliska, tereny podmokłe i porosłe wysokopienną trawą, zamieszkane były przez przodka obecnych plecakowych. Ale odkąd zamiast desek ze świeżo ściętego drzewa kładziemy klepkę parkietową i inne badziewie, kangur p. zmniejszył swoją występowalność.
Różnił on się od aktualnie żyjących nie tylko wielkością i owłosieniem, ale tym, że zamiast plecaka, w którym przebywały jego pociechy, nosił na brzuchu urządzenie podobne do sakwy.
Wzrostu był dwumetrowego, futro miał gęste i lśniące, a dolne kończyny ciut za duże. Z tego powodu nie nadawał się do życia na naszym terenie i siłą rzeczy uszczuplił swoją objętość.
Początkowo zamieszkiwał w lesie. Ale że las dostarczał mu pożywienia w ilościach głodowych i że po raz pierwszy pojawił się jego odwieczny wróg naturalny, mrówka faliczna, stworzonko wyjątkowo wstrętne, ledwo widoczne i wąsate przy grdyce, opuścił niegościnny las i zadomowił się w kurnych chatach naszych pradziadów. Zrazu przeszkadzał mu dym z palenisk, lecz wkrótce przystosował się i do tej niewygody.
W tym miejscu autorzy zwracają naszą uwagę na niesłychaną elastyczność kangura p. Zależnie od sytuacji, potrafi on stanąć do walki z przeszkodami.
My, ludzie, nie tylko powinniśmy się wzorować na jego umiejętnościach i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski, ale też z całą powagą winniśmy zastanowić się nad przyznaniem mu miana pierwszego zwierzęcia obdarzonego inteligencją.
Oto dowody.
Niemodną i mało praktyczną torbę na brzuchu, zastępuje eleganckim plecaczkiem, co ułatwia mu żerowanie i sprawia, że potomstwo nie dynda z przodu.
Kaliber naszego terytorium spowodował jego miniaturyzację.
Dym, że Matka Natura zaopatrzyła go w gruczoly odpowietrzaczowe.
Przykłady te, skonfrontowane z definicją braci Turbaczewskich, którzy dokonali epokowego podziału inteligencji na tymczasową czynną i tymczasowo żadną, przykłady te niezbicie dowodzą, że w swoich przystosowaniach do naszych klimatów, nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Czy znajdzie się wśród nas śmiałek, który zaryzykuje twierdzenie, że jego plecak nie zmieni się wkrótce w saszetkę? A kto zaręczy, że w swojej ewolucji nie dojdzie aż do pugilaresu? Tak, czy siak, inteligencja, której jednym z przejawów jest adaptacyjna umiejętność życia w określonym środowisku, należy nie tylko do nas i z tym faktem przyjdzie nam się pogodzić.
Niemal na naszych oczach wali się ostatni bastion naszej dumy. Nie tak dawno temu jakiś kołek podważył oficjalne stanowisko o obrotach ciał niebieskich. Bałamutna bzdura ta uzyskała posłuch, ale, mówiąc szczerze, odkrycie to podeptało nam samopoczucie, bo okazało się, że centrum nie ma, lecz w zamian za to wszędzie mamy zadupie.
Potem kolejny kołek obłupił nas z człowieczeństwa i wywiódł nasz herb od małpy. Teraz inteligentny kangur zaczyna wypierać nas z pychy. Do czego dojdziemy, gdy wszystkie zwierzęta sprężą się i zaczną nas tykać?
Na to pytanie autorzy nie udzielają odpowiedzi. Przypuszczalnie znajdzie się ona w drugim wydaniu.
*
Dzieło następne (też opublikowane przez "Zbędnologię"), które mam przed sobą, zasługuje na omówienie.
Zostały w nim szczegółowo omówione zagadnienia reanimacji profilaktycznej. Informacje na ten temat znaleźć można studiując dane zaczerpnięte z przedmowy napisanej przez profesora Szmondaka.
Wbrew potocznemu przeświadczeniu, reanimacja profilaktyczna, jest od lat stosowana i przynosi wymierne skutki; dzięki wczesnemu zapobiegalnictwu, w krajach takich jak Eutanazja Dolna czy Pampersycja, dało się zmniejszyć liczbę ludzi stetryczałych. Osoby te, jako podmioty nieużyteczne, pasożytujące na ludziach w produkcyjnym wieku, ze wszech miar zasługują na eliminację.
Nie miejsce tu na szerokie omówienie tego rewolucyjnego dzieła. Dość powiedzieć, że statystyki pochodzące z wiarygodnych źródeł wyraźnie wskazują, że leczenie starczej demencji, zapoczątkowane przed okresem wejścia w wiek schyłkowy, daje nadspodziewanie pozytywne rezultaty. Poprzestanę więc przy stwierdzeniu niezbitego faktu: metoda ta, odkryta, opracowana i ulepszona jeszcze przed ukończeniem i po opatentowaniu, a zaraz po spektakularnej ucieczce profesora Szmondaka ze szpitala, zdobyła uznanie w oczach naukowców Zachodu i zaczyna święcić pokaźne tryumfy na Niedalekim Wschodzie.
Profesor zapowiada że jeszcze w najbliższym stuleciu on i jego ferajna pójdą tym tropem dalej i wykryją sposób leczenia demencji starczej u osobników w wieku przedpłodowym.
Sądzę, że będę wyrazicielem czytelników, gdy powiem, że życzymy mu tego z całego serca.