Pisuję na rozmaitych forach literackich i często zdarza mi się publikować ten sam tekst. A robię to, dlatego że ciekawi mnie odbiór mojego gryzdania.
Niekiedy zauważam brak komentarzy i to też jest swoista reakcja. Zniechęcająca, ale taki los piszącego. W każdym jednak wypadku głos czytelnika jest pouczający i ważny; z uporem tetryka nawykłego do wszystkiego, co trąci logiką, stwierdzam ostatecznie i po wieki wieków, że CZYTELNIK, to dla autora – grunt. Uzasadnienie literackiej egzystencji.
*
Bardzo lubię sobie wyciągać wnioski z odbioru moich tekstów i cichcem stwierdzam, że ta sama treść na jednym portalu została uznana za taką sobie, na innym natomiast oceniono ją jako śliczności.
A znowuż na jeszcze innym przechodzi bez komentarzy. Na jednym czytelnicy uważają mnie za grafomana i proponują, bym zamknął pysk, na innych namawiają na dalsze ciągi.
Z uporem niedoszłego maniaka zadaję więc sobie pytanie: czy mając zasób wiedzy i doświadczeń porównywalny z wiedzą i doświadczeniami wyniesionymi z przedszkola lub żłobka, mam wystarczające powody do zadzierania nosa i mogę czuć się pyszałkiem, wiedząc o istnieniu Saroyana, Dostojewskiego, Bunina, Czechowa, Maupassanta?
Kiedy czytam Białoszewskiego, Faulknera, Joyce‘a, Updike‘a, Leśmiana, Balzaka, Baudelaire‘a, Słowackiego, Różewicza, Twardowskiego lub Herberta, jak mogę, z aroganckim czołem, przeciwstawiać tym ludziom niezdawkowej myśli, swoją mizerotę? Jak mam pouczać kogokolwiek, skoro nie potrafię napisać lepiej?
*
Człek decydujący się pisać na forum, nie może być mimozą; musi liczyć się z konsekwencjami. Ma obowiązek mieć skórę z żelaza, bo kiedy już coś tam napisał i opublikował, kiedy namozolił się nad tekstem liczącym pół metra, to już po trywialnym kwadransie od jego wywieszenia, znajduje pod nim jednocentymetrowy wpis: bredzicie, koleś!
Efekt jest taki, że zdezorientowany autor zachodzi w głowę, na czym bredzenie to polega. Jest rozczarowany, zniesmaczony i zastanawia się, po kiego grzyba starał się tu pisać.
Zachodzi w głowę niezadługo jednak, ponieważ następny kwadrans owocuje kolejnym komciem. Tym razem jest on poświęcony przecinkom, kropkom i literówkom. Dziwić się nie ma co, bo użytkowników tu siła i przeważnie same Bralczyki, Miodki, czy Kapuścińscy.
Komentator nonszalancko pomija problematykę i sens przesłania, ma gdzieś zamysł i ekspresję, nie pomija natomiast ortografii. Płodzi zawiły elaborat, traktat, refutację dla stylistycznych astmatyków, tworzy dogłębną analizę językowej poprawności, wytyka autorowi to, czego sam nie pojął.
Z bolesną szczerością przyznaje, że nudzi go Leśmian, o językowych wygibasach Lema pojęcia nie ma, Mickiewicz dostałby u niego pałę za słowne dokonania, Słowacki za neologizmy, Wyspiański za grafomańskie WESELE, a Norwid nie dostałby nic, bo o Norwidzie nie słyszał.
Lecz na niektórych forumach przydarzało mi się trafić na pokrewną duszę, człowieka którego poglądy na bazgranie przystawały do moich; zgodnie wyznawaliśmy zasadę, że pisanie teraźniejsze winno przebiegać innymi torami, niż wczorajsze, uprawiane przez współczesnych Żeromskich lub Sienkiewiczów ( o tym, że wyroiły się mnóstwa językowych nuworyszy, wiadomo od lat).
Wspólnie uważaliśmy, że kiedy oni tworzyli, ich utwory podobały się na ogół i pęczniały od sensu. Problem w tym jest jednak, że od chwili ich publikacji minął spory kęs czasu. Pora więc na zmianę stylistycznej warty. Na dopuszczenie do istnienia słów, skojarzeń i środków wyrazu uznawanych dotychczas za passe: zapomnianych, postponowanych, rzekomo przestarzałych.
Co do ich nieużywania, to warto zaznaczyć, że obecne czasy są odbiciem stanu naszego ducha. Naszego, bo zamiast poszukiwać nowych sposobów pisarskiej ekspresji, zamiast wzbogacać język, spoczęliśmy na laurach i nadal piszemy, jak przed stu laty. I na ten temat wiedliśmy częste dysputy.
*
Zjawiska tego nie zawężam do literatury wyłącznie; literatura stanowi tylko jedno z pól coraz szybszego rozprzestrzeniania się zarozumiałości, pychy, a także – ignorancji. Siedliskiem, coraz gwałtowniejszego atakowania świata opowiedzianego i dookreślonego językiem nieszczekliwym i bezinwektywowym,. Krainą, gdzie słowa Gombrowicza stały się ciałem.