W nie tak dawnych czasach, bo przed paroma stuleciami, tratowało się przymiotnik „polityczny” jak synonim słowa „grzeczny”; uprzejmy, układny, dobrze wychowany, umiejący się znaleźć niezależnie od sytuacyj krajowych lub międzynarodowych, a zatem różnych, określenia te wypadły z użytku razem z proroczym stwierdzeniem Andrzeja Leppera o końcu wersalu w sejmie.
Od chwili owej nastał dyskusyjny kwik na Wiejskiej i politycy, zakonserwowani w głupocie, ruszyli kupą na polityków opozycyjnie totalnych. Zrazu nieśmiało, na próbę i sondażowo, by sprawdzić, czy adresat obelgi nie przywali z buta, liścia i półobrotu, ale gdy połapali się, że zaatakowany nie kwapi się do fizycznej bijatyki, tylko zadowala się odpowiadaniem na zaczepki, nabrali śmiałości. Rozpoczęła się jazda bez trzymanki. Po bandzie, nie krępując się obecnością własnych dzieci przed telewizorami, ujadali, pomstowali, robili z siebie znienawidzonych przez naród kłamców i oszczerców.
Bidna opozycja nie za bardzo wiedziała, jak rozmawiać z konserwą. Jako zdetronizowana inteligencja, nawykła do posługiwania się subtelnością i wyrafinowanymi słowy, była bezradna: hamował ją gorset bon tonu. Znalazła się w sytuacji policjanta tropiącego bandytę. Łobuz miał w dupie przepisy i gwizdał na nie w sposób widowiskowy, natomiast policjanta krępowały procedury zakazujące dać oprychowi w pysk.
*
Mawia się, że o gustach się nie rozprawia, i jest to powiedzenie jak najbardziej słuszne. Prawidłowe, dopóki zamiast gustu nie mamy do czynienia z jego brakiem. Czyli z absmakiem. Czyli z niestosownością. O czym wiedzą ludzie pamiętający, że kiedyś istniało pojęcie nazywane ogładą i że niegdyś nie wypadało pojawić się w operze w szortach.
Teraz jednak wypada. Uchodzi demonstrować, że jest się ponad zachowania rodem z kindersztuby. Reprezentant obszarowo wielkiego narodu pytany o cokolwiek, umyka przed dziennikarzem broniąc się przed nim jak ksiądz przed molestującym go dzieckiem. Czmycha, a słysząc kłopotliwe indagacje, urządza wścibskiemu zoilowi przełajowy bieg po sejmowych korytarzach.
Widok przywódcy rządzącej dziczy w rozlatujących się trepach, nie dziwi. Nikt też z dworzan pisowskiego niechluja nie zdobył się na cywilną odwagę, by ostrzec go przed nieuchronnymi komentarzami. Przeciwnie, zatriumfowała tolerancja podyktowana strachem. Obawą przed utratą stanowiska. Tak więc kurduplowi uchodzi płazem pojawianie się w publicznych miejscach w ubraniu przenicowanych łat. Tak więc przystoi mu ociężałe brylowanie w sejmie w marynarce z łupieżem.
*
Odkąd chamstwo i bezguście okrzyknięto szczytem elegancji, nie zdziwiłby mnie widok naszej delegacji na pogrzeb królowej Elżbiety. Gdyby wepchnął się do niej nasz ukochany pokurcz i błyskotliwiec w hawajskiej koszuli z napisem PRECZ Z MONARCHIĄ. Gdyby kolejnym obciachowym tuzem był Główny Wajchowy kraju nad Odrą; ten prawdomówny duet godnie by rozbawił pozostałych uczestników.