Teatr plus (dramat)
Marek Jastrząb
Kiedy byłem mały, rodzice zabierali mnie do teatru. Miałem wtedy siedem lat, a przedstawienia należały do nudziarstw dla dużych. W tym wieku nie lubi się zabaw wymagających skupienia. Zwłaszcza tego, że pod groźbą uszczypnięcia, nie było wolno było szeleścić sreberkami. Jednak już wtedy należałem do niedojrzałych zgredów i lubiłem te sadyzmy; magia teatru, szelest sukien, aktorki, aktorzy, wszystko to działało mi na wyobraźnię.
Rodzice, a zwłaszcza mój Tata, chodzili do teatru częściej, niż sąsiad na jednego. Na dodatek był z ojca kinoman. Na filmach się znał i mógł o nich godzinami. A że pracę miał terenową i całymi tygodniami przebywał poza domem, obejrzanych przez niego, nie sposób policzyć. Z każdej podróży przywoził po dwa – trzy programy teatralne. Dzięki nim znałem obsadę, treść sztuki, nazwisko reżysera, najlepsze recenzje, a z opowiadań Taty dowiadywałem się, czy uczestniczył w WYDARZENIU, czy zbiorowej stracie czasu.
Teraz wędruję po tych oprawionych programach z Polski i odkurzam pamięć tamtych chwil, tamtego świata. Zebrane w jedną książkę, mają sens inny dla mnie i inny miały dla mojego ojca. Dla niego stanowiły zapis konkretnej rzeczywistości, konkretnych dat i miejsc, dla mnie natomiast były świadectwem istnienia, którego już nie ma. Bo nie ma już rodzinnych pójść do teatru, kina, opery, na koncert. I to nie dlatego, że ludziom się nie chce. Chciałoby im się chcieć, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, lecz mam wątpliwości, czy mieliby za co.
Zaloguj się Nie masz konta? Zarejestruj się