Literatura

Berek (dramat)

Marek Jastrząb


Un

 

Pojawia się w roli narzekającego na partackie rojowisko klakierów, którzy go zawiedli, opuścili, zwalili na niego wszystkie grzechy świata tego. Zatem do czarnej listy niefartów dopisuje kamratów, którzy złośliwie i podstępnie podpowiadają mu, jak ma postąpić, by wyjść na bałwana. To ich zgubnym wpływem tłumaczy swoje wpadki. To z ich przyczyny czuje się zwolniony z udręki tłumaczenia się, dlaczego nie przeszedł na praworządną stronę mocy i ciągle nurza się w stereotypach, i staje jest, jaki był. 
                                                 
Zaraz po katastrofie, demonstruje rozpacz. Powołuje się na swoje kafkowskie dzieciństwo polegające na braku ciepłej wody. Przysięga na wszystkie bum cyk cyk tego świata, że to tym przyczynom zawdzięcza garowanie i twardy upadek z marzeń. Jest sfrustrowany przebiegiem wypadków. Udaje więc zwycięzcę gotowego do ponoszenia odpowiedzialności za porażkę, A przed tryumfatorami? Snuje koszmarne bajędy o złych duchach spod celi, które mu grożą kęsim

 

Denerwują go okoliczności przeszkadzające mu w odfajkowaniu pokuty. Jednak spręża się w sobie, zakłada na grzbiet włosiennicę z beki i od tego momentu jest gotowy do widowiskowego negowania dowodom. Odgania je od siebie, spycha w niebytową dziurę, wypiera i wtłacza jej czeluść.

 

Gdzie się da, pomstuje na temat spiskowych sił i zemsty dokonywanej na nim w zamiarach odwetowych. Marudzi, że jego następcy depczą mu po życiorysie. Un, któremu nikt nie wierzy na słowo, nie chce cierpieć w samotności, bez konferencji prasowych i współczującej asysty przydupasów. Uchem skołowanej wyobraźni, łowi zjadliwe sugestie o przejściu w stan spoczynku. Zatem postanawia nie przechodzić na polityczną emeryturę i pragnie założyć następną partię. Będzie to partia doskonalsza od dotychczasowych. A rozpocznie działania w tym kierunku, jak skończy mu się męczeństwo. W związku z czym żąda owocnego wybaczenia.

 

Sen o potędze

 

Geneza: „sprawiedliwością jest tylko to, co JA uważam za sprawiedliwe”, powiedział jako osesek i zaniósł się płaczem, bo uwierała go resztka nieobciętej pępowiny. Oczywiście, powiedział tak w myśli, albowiem nie umiał jeszcze gaworzyć językiem właściwych patriotów. W każdym razie koncepcja, by w przyszłości rozprawić się z prawem i nadać mu sensowny sens, kusiła go i kiełkowała w nim od ząbkujących lat. Miał więc powód, by szybciej osiągnąć wiek męski i dorobić się licencji na noszenie długich spodni. 

 

Start

 

Minęły cztery lata, i, jak to z geniuszami bywa, posłano go do szkoły doktoranckiej. Tam, w przerwach między prelekcjami o efektywnym robieniu na nocnik, dawano mu owsiankę i bezalkoholowe mleko. Choć starał się dołączyć do reszty klasy, to już od pierwszych godzin edukacji nie dawało się ukryć, że różni się od pozostałych mędrców. A różnił się  tym, że zamiast słuchać wykładów, lubił na nich spać. Nie interesowały go wcale, gdyż, po pierwsze, był nimi znudzony i od wsiegda wolał ziewanie od główkowania, a po drugie, był przekonany, że  zanim usłyszał, o co chodzi, już wiedział lepiej, co powinien sądzić. 

 

Z czasem doszło do tego, że albo się z nim zgadzano, albo powiększało grono jego wrogów. A propos wrogów: ukochanym nauczycielem, którego zadenuncjował na wstępie szkolnej przygody, był mężczyzna o niezweryfikowanej płci. Miał do niego pretensje o to, że osobiście nie mógł poznać, czy jest z niego gender czy chrześcijanin, gdyż dysponował głosem co najmniej mylącym, bo piskliwym i niepoważnym

 

Miłe złego początki

 

Ostatnimi czasy czuł się obrabowany, zdradzony, istny ciul i nieokrzesaniec, którego teleportowano z buszu prosto w huk rozpędzonych ulic. Stał na nich jak głupi asfalt; ogłuszony klaksonami, z włócznią w kształcie dzidy, w plugawej sukni z bambusa, z walkmanem na Irokezie, pośród mętliku skrzyżowań, zaułków i wieżowców metropolii.
                                                 
Miał dosyć upokorzeń, za cholerę nie chciał być ubogim krewnym, robić za wała na lipnej gwarancji, być branym za światowca z kurnej chaty.
 
Dręczą go wątpliwości: zastanawia się, czy po klęsce ujedzie bez narzekania, i choć z godzinę wytrzyma bez zbolałej miny. Jeszcze zostały mu w pamięci pokazowe  miny i repertuar cierpiętniczych tików. Jeszcze pamięta swoją wściekłość, szydercze fochy, spóźnione grymasy, swoje wystudiowane załamywania rąk, wznoszenie i przymykanie oczu ze sztuczną kataraktą.

 

W sejmie, gdzie był szczelnie otoczony markotną troskliwością i stale wybaczano mu nieznośne nastroje, gdzie, do woli i do przesady lubił patrzeć, podglądać, jak ich skręca, jak międlą w sobie obsceniczne wyrazy, stwierdził naraz, że stracił wszelkie specjalne przywileje i nikt mu nie schodzi z drogi, a przeciwnie, popychają go na niewinną szafę, trącają łokciem i dają sójkę w bok, że ludzie, którzy, gdy szedł, na jego widok pryskali na boki, teraz zaczynają przestawiać go po kątach, klepać po plecach i ośmielają się drwić z niego prosto w nos, ośmielają się komentować, wykpiwać i podważać każdy jego krok. Z niego, co było niesłychane, nie do przyjęcia!
                            
Na wszelki wypadek popada w depresję, a uczucie krzywdy zaczyna mu przesłaniać rzeczywistość. Do tego stopnia, że wszystko, co stawało się pożywką dla jego myśli, przetwarza przez filtr czarnowidztwa i beznadziei. Nie ustaje w ubolewaniu nad sobą; jest mu teraz z tym mazgajeniem tak landrynkowo, tak dobrze, że ani chce, ani chce, ani może wyzwolić się ze zdziwienia, iż niegdyś potrafił żyć bez załamywania rąk. 
*   
Najwyższy to czas, by powiedzieć o towarzystwie, w którym obracał się Un. Rekrutowało się ono z osobników o wieku cokolwiek spleśniałym. Przeważnie pochodzili z rodzin znanych z  tego, że były nieznane. Jako poszkodowani przez Tuska, obsiadali co lepsze apanaże i stać ich było na bywanie w środowisku podobnych sobie cieniasów. O czym możemy przeczytać w niejednym ipeenowskim dokumencie

 

Epilog

 

Nieoczekiwanie, tak jakoś w kilka miesięcy po ogłoszeniu klęski jego ugrupowania, po gromkich zapewnieniach, że zostanie ono skrupulatnie rozliczone z każdej wydanej złotówki, a sprawcy wszelkich przekrętów pójdą siedzieć, otrzymał telefon z propozycją ugody. Dotychczas nieugięty przeciwnik osłabł w atakach i nawet jeśli prowadził je nadal, to już nie były one tak zajadłe i bezkompromisowe. Przeciwnie, sprawiały na nim wrażenie ślamazarnych i najeżonych niewykonalnością prawnych kroków. Prawdopodobnie taktyka wypierania się zarzucanych im czynów, okazała się korzystna. Efekty przynosiło też pomawianie obecnego rządu o własne błędy. 

 

Skutek zaskoczył nawet jego, gdyż pomimo że sam rozpowszechniał te brednie, z trudem powstrzymywał się od śmiechu na myśl, iż są naiwni, którzy w nie wierzą. A kiedy wreszcie dotarło do niego, że nic mu nie będzie, odzyskał humor, a z twarzy poznikały mu spłoszone oznaki strachu. Prawie szczęśliwy i w pewnym sensie uspokojony, zaczął podejrzewać, że wkrótce rozpocznie się procedura wyciszania całej sprawy i za jakiś czas berek zacznie się na nowo. 
                                              

 


Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się
przysłano: 7 sierpnia 2024 (historia)

Inne teksty autora

Cześć słodziutka!
Marek Jastrząb
Pan cieć
Marek Jastrząb
Kąpiel
Marek Jastrząb
Szachy
Marek Jastrząb
Wsteczny postęp
Marek Jastrząb
Dziennikarskie hopsasa
Marek Jastrząb
więcej tekstów »

Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług zgodnie z Polityką prywatności.
Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do cookie w Twojej przeglądarce.

Zgłoś obraźliwą treść

Uzasadnij swoje zgłoszenie.

wpisz wiadomość

współpraca