Statystyka jest nieubłagana: czytamy mniej niż mało. Co prawda są jeszcze w narodzie zboczeńcy zafascynowani literaturą, ale są to niedobitki ludzi mądrych. Poprzedni konsumenci słowa publikowanego zostali wyrugowani z istnienia i zastąpieni czytelnikami nie mającymi pojęcia o kulturze innej, niż parciana. Utwory ambitne opuszczają górne półki, a na ich miejsce tarabani się fabularny motłoch.
Obok nałogowego nieczytania, mamy nadmiar bodźców atakujących słuch, wzrok i powonienie. W nich należałoby szukać słabowitej wyobraźni oraz durnoty na literę a. Film, fotografia, ożywiona korespondencja ze znajomymi nieznajomymi z Facebooka, gdzie tu znaleźć okienko na nudną jazdę rozumem po tekście? Toteż poddajemy się ułatwieniom związanym z postępem. Zamiast się wysilać np. czytaniem opisów przyrody lub scen batalistycznych, czy aby nie wygodniej pstryknąć fotę? Albo poczekać na film zrobiony na podstawie owej książki? Prześlizgujemy się przez gęstwinę zbyteczności i cwałujemy tam, gdzie coś się dzieje.
To, jak postępujemy i kim jesteśmy, zależy od środowiska, w którym przebywamy. Jeżeli od urodzenia byliśmy uczeni nie poznawania innego świata, prócz świata pozorów, prócz złudzeń powstających z lęku, jeśli wegetowaliśmy pośród otaczających nas, z grubsza ciosanych przedmiotów i żyliśmy nie mając dostępu do prawdziwego piękna, to skąd mieliśmy dowiedzieć się, że obok intryg, pomówień i egoizmu, istnieje subtelność i wrażliwość? Jak mamy być delikatni i kulturalni, jeśli nie wiemy, że pomiędzy tak uświęconymi w a r t o ś c i a m i, jak fura, piwko i laski, istnieje Mozart i bywają niezrozumiałe tęsknoty?
Ale wystarczy urodzić się nie w otoczeniu awantur o przesoloną zupę, wystarczy móc chodzić do muzeum, widzieć na jego ścianach nie ramy i gwoździe, a obrazy i rozmawiać z ludźmi mającymi coś istotnego do przekazania, by dostrzec, jak wiele jest do nauki. Jak wiele nie wiemy i jak metodycznie kurczą się nasze poprzednie umiejętności.
Dzięki udogodnieniom spływającym na nas, zapomnieliśmy tabliczki mnożenia; bez kalkulatora ani rusz. Komputer i jego możliwości, Internet i jego zasoby, zamieniły nam życie w raj. Klawiatura zabrała nam osobisty charakter pisma. W celu ułatwienia życia miłośnikom pisania, wymyślono poprawiacza ortograficznych byków i w ten oto prosty sposób rozwiązano problem analfabetyzmu. Przy czym dodać się godzi, że nie wszystkim odbiło; wśród mrowia „piśmiennych inaczej”, zachowały się pojedyncze jednostki książkowych moli. Buntownicze, przebywające z dala od zgiełkliwego populizmu, siejące popłoch w szeregach zwolenników ciemnoty i odporne na gremialne zgłupienie.