Czytam o Prouście i zastanawiam się, czy mógłby wieść swoje życie bez przebrzydłych pieniędzy i czy jego twórczość byłaby znana i ceniona do teraz. Mam w pamięci jego niekrochmalone chusteczki, ręczniki używane tylko raz, ciepłe stosy trykotów wymoszczających mu przestrzeń pomiędzy poduszką a kręgosłupem, sprawiające, że mógł tworzyć w pozycji półsiedzącej, okulary kupowane na tuziny, a obok niego widzę muzyczny kwartet zaproszony do domu i dający mu prywatny koncert.
Widząc to wszystko zadaję sobie pytanie: gdyby żył w nierozrzutnym stanie, mieszkał w kartonie, przykrywał się kołderką z gazet, czy nie byłby zaledwie chorowitym włóczykijem, opędzającym się od materialnych trosk, astmatykiem szukającym noclegu pod mostami Sekwany i czy miałby wtedy czas na rozpamiętywanie, na przeczulone afektacje i poszukiwanie straconej magdalenki?
Finansowa niezależność choć trochę pozwoliła mu na zrekompensowanie zdrowotnych ograniczeń. Na istnienie w miarę normalne. Na spełnianie kaprysów i to kaprysów koniecznych w pisaniu. Ponieważ artysta jest nim tylko wówczas, gdy ma przywary. Honoriusz Balzak napisał: najgorszą z wad jest nie mieć żadnej. Ośmielę się dodać, że warunkiem tworzenia są usterki artysty; to poprzez walkę z ułomnościami zdobywa się na wiekopomne dzieła. Z im większymi trudnościami musi się zmierzyć, im więcej przeszkód pokonać, tym łatwiej mu zaistnieć w historii malarstwa, muzyki, literatury.
Przykładów mamy wiele: głuchota Beethovena, nędza Van Gogha, pijaństwo i awanturnictwo Villona, materialne posuchy Przybyszewskiej. A przywołany tu Balzak i jego wielkopańskie maniery? A Kafka ze swoimi konfliktami z ojcem, Schulz i jego neurotyczne niepewności wobec ludzi?
Można je mnożyć, bo wszystkie są pouczające, warto jednak wyobrazić sobie, że jest z owymi twórcami akurat odwrotnie; nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej maczugi, wszyscy przytoczeni artyści budzą się ze snu i zgoła nic im nie doskwiera. Beethoven słyszy, Van Gogh nurza się w dostatku, bo za miliony dolarów sprzedał ostatni obraz, a Balzakowi udał się interes i nie ma długów.
Z początku są zachwyceni obrotem rzeczy, ale już po chwili poczyna ich gnębić ochota za pracą. I w tym oto podniosłym momencie stwierdzają, iż bez rekompensat w postaci negatywnych zalet, nic sensownego nie przychodzi im do głowy; co prawda są oczyszczeni z poprzednich obsesji, ale, w zamian za wygodniejszą egzystencję, przestali tworzyć.