Pokój jadalny w mieszkaniu. Sprzęty standardowe, telefon, stół i krzesła. Jest to miejsce, gdzie w naturalny sposób toczy się życie rodzinne. Ala (matka) rozkłada talerze, jest to pora śniadania.
ANDRZEJ (wchodząc)
Cześć. Co?
ALA
Przyjechał w nocy. Daj mu pospać.
ANDRZEJ
Szkoda, że muszę iść. Gdyby nie to, że dziś końcówka…
ALA
Jak wrócisz pogadacie.
ANDRZEJ
Pamiętacie o umowie?
ALA
Tylko zdaj.
ANDRZEJ
Spokojna głowa. Co? Matura była zła? Trzecia średnia w szkole. Byłaby druga, albo pierwsza, gdybym miał w domu komputer z modemem. Nie mogłem przecież cały czas siedzieć w szkole. A Internet, moja droga rodzicielko, to przyszłość i potęga.
ALA
Nie tłumacz mi. Wiesz, że jestem antytalent techniczny.
ANDRZEJ
Czas będzie się wdrożyć. Ja cię wszystkiego nauczę. Pa!
ALA
Nie jesz?
ANDRZEJ
Wiesz, że zapomniałem. Może daj mi kanapki. Ale nie, będę jak burak siedział w kącie i jadł?
ALA
To siadaj. Powiedziałeś ojcu jaki ma być ten komputer?
ANDZREJ (pochłaniając kanapkę, z pełnymi ustami)
Chyba z dziesięć razy.
ALA
Nie tak łapczywie!
ANDRZEJ
Mam żołądek ze stali.
ALA
Do czasu. (Andrzej kończy jeść i wychodzi) Powodzenia! (Andrzej wychodzi, Ala sprząta, do jadalni wchodzi Robert)
ROBERT (zaspany)
Dzień dobry. Gdzie Andrzej? Już poszedł? Przed chwilą jeszcze go słyszałem. Cholera!
ALA
Ma ostatni dzień egzaminów. Spotkacie się przy obiedzie.
ROBERT
Nie bardzo. Muszę być w robocie.
ALA
Znowu? Ledwo wróciłeś. Powinieneś mieć wolne.
ROBERT
Powinienem, ale nie mam. Jest afera ze Szwedami. Zdaje się, że po przejęciu pakietu zmienią zarząd i będą chcieli zwalniać. Muszę tam być.
ALA
Ciebie zwolnią?
ROBERT
Nie sądzę. Nikt nie ma tak wysokiej sprzedaży jak mój dział. Ale muszę tam być, bo chodzi o moich ludzi.
ALA
To się Andrzej nie ucieszy. Pamiętasz chociaż o komputerze?
ROBERT
O, psiakrew. Dobrze, że wspomniałaś. Mam tam u siebie takiego magika, to z nim pogadam. A on zda?
ALA
Jest pewny siebie. Ale to wiadomo? Tylu kandydatów. To bardzo oblegany kierunek…
ROBERT
Za to można znaleźć dobrą pracę.
ALA
… a jeszcze krążą plotki, że trzeba właśnie zapłacić.
ROBERT
Jak to?
ALA
No, dać łapówkę.
ROBERT
Komu?
ALA
Nie wiem. Szklarska mówiła.
ROBERT
Nic nikomu nie będę płacił. Wystarczy, że wydam na komputer.
ALA
Musi być z modemem.
ROBERT
To będzie taki sprzęt, że wszyscy mu będą zazdrościć.
ALA
A my damy radę? Może bym poszła do pracy?
ROBERT
Po co? Pieniądze, to ja dopiero zaczynam zarabiać.
ALA
Choćby dla siebie. Wiem, że w Orbisie mogłabym spróbować.
ROBERT
I co? Znowu oprowadzać dewotki po kościołach? Albo niedopitych gówniarzy po hotelach? A Andrzej? Przecież na początku będzie musiał się znaleźć. Jak zda, oczywiście. Bardziej mu się przydasz w domu.
ALA (z rezygnacją)
Może masz rację.
ROBERT
Mam. Pamiętaj, że jestem najlepszy. (szykuje się do wyjścia) Nie czekaj z kolacją.
ALA
Tak?
ROBERT
Na pewno się przeciągnie. (wychodzi, ale wraca, całuję Alę na pożegnanie)
SCENA II
Pokój ten sam. Ala stoi w oknie, jest zamyślona. Kiedy otwierają się drzwi, zaskakuje ją to zupełnie. Wchodzi Robert tachając karton z monitorem. W trakcie rozmowy będzie wychodził i wnosił kolejne pudła.
ROBERT
Jeszcze nie gotowa?
ALA
Już, już. (patrząc na pudło) Mój Boże, tyle pieniędzy.
ROBERT
Gdzie Andrzej? (wychodzi)
ALA (tak aby słyszał)
Dzwonił, że już idzie. Wstąpili gdzieś na wino z kolegami.
ROBERT (wracając z następnym pudłem)
Żeby tylko nie przesadzili.
ALA
Wie, że czekamy.
ROBERT
No. Ci jego kumple… Takie sobie osiedlowe towarzystwo. Powinniśmy się przeprowadzić.
ALA
Nie są tacy źli. Kiedyś nie miałeś nic przeciwko.
ROBERT
Kiedyś było kiedyś. Zapowiada się, że dostanę awans i powinniśmy się przeprowadzić. (wychodzi)
ALA
Tak?
ROBERT
Tak. Ale to jeszcze nic oficjalnego. Nie chciałbym zapeszyć. Do cholery, gdzie on jest? Jutro muszę rano wstać.
ALA
O której wyjeżdżasz?
ROBERT
Punkt szósta.
ALA
Moim zdaniem za często jeździsz. Na twoim stanowisku powinieneś mieć ludzi, a samemu częściej bywać w domu. A tak, to kolejny tydzień.
ROBERT
Mam ludzi i to świetnych. Ale teraz szczególnie muszę się starać. Byle wpadka i przeprowadzka ucieknie sprzed nosa.
ALA
Jedziesz sam?
ROBERT
A z kim?
ALA
Nie wiem. Pytam.
ROBERT
Przecież nie jadę na pustynię. (wchodzi Andrzej)
ANDRZEJ
O! (rusza w kierunku kartonów, ale rodzice go zatrzymują)
ROBERT
Nic z tego, brachu. Najpierw wychodzimy na kolację.
ANDRZEJ
Wszyscy? Jak wszyscy, to maszyna czeka.
ALA (z ociąganiem)
Tylko się uczeszę. Idźcie pierwsi, żeby rezerwacja nie przepadła, a ja dojdę za chwilę. To blisko.
ROBERT (uważnie)
Możemy poczekać.
ALA (wskazując Andrzeja)
Zobacz jak on się niecierpliwi.
ANDRZEJ
Bez przesady. Sprzęt nie zając, ale co do rezerwacji, to racja.
ALA (do Roberta)
No widzisz. (panowie wychodzą, Robert przypatruje się chwilę Ali, po ich wyjściu Ala podchodzi do telefonu i wybiera numer) Cześć. To ja. Słuchaj, chyba bym to wzięła… ile to dni mówiłaś?… 5?… Tak – Praga, Bratysława, Wiedeń… tak… Robert? Jednak jedzie… mówi, że sam… dlatego potrzebuję tej pracy… żeby nie myśleć… trzymam się… cześć.
SCENA III
Pięć dni później. Dzwonek do drzwi. Kilkakrotnie. Słychać mocowanie się kluczami w zamku, otwierani i zamykanie zasuwy. Po chwili wchodzi Ala z walizką, jest czymś zaniepokojona. Rozgląda się. Nagle z innego pokoju wchodzi Andrzej.
ALA
Boże jedyny! Ale mnie przestraszyłeś. Dzwoniłam… mógłbyś zamykać drzwi… nawet jak jesteś w domu.
ANDRZEJ (wygląda na zmęczonego, jest trochę chaotyczny)
Cześć! Jestem, jestem, ale nie mogłem otworzyć.
ALA
Uczysz się?
ANDRZEJ
Nie. Tak. Trochę się uczyłem. Wieczorem skończę. Teraz czatuję.
ALA
Na co?
ANDRZEJ (wybucha śmiechem, co ją trochę deprymuje)
Nie – na co, tylko z kim. Czat to taki mejling w czasie rzeczywistym.
ALA
Me – co?
ANDRZEJ
No tak. Pisanie listów. Potem ci wszystko wytłumaczę. (chce wyjść)
ALA
Poczekaj! Jak sobie dawałeś radę?
ANDRZEJ
Co? No… jadłem i… ten… zaraz powiem, muszę sprawdzić pocztę.
ALA
Zaglądałam na dole do skrzynki i nic nie było oprócz reklam. (Andrzej znów wybucha śmiechem)
ANDRZEJ
Bo nie masz żadnego anty-spamu.
ALA
Na Boga! Mów po ludzku!
ANDRZEJ
Spam, to wszystkie śmieci, które różne firmy, albo osoby przysyłają ci mejlem do skrzynki. Głównie reklamy. A program anty-spamowy, to taki, który je wyrzuca bez czytania. Jak ty ulotki. Tylko szybciej.
ALA (niepewnie)
W komputerze?
ANDRZEJ
Tak. Oj, sporo czasu minie zanim przestaniesz być lamerem.
ALA (bezradnie)
Przestań.
ANDRZEJ
Ja też jestem jeszcze lamerem. Ale się staram.
ALA
Dzwonił ojciec?
ANDRZEJ
Do mnie na komórkę. Posłałem mu SMS-a z komputera, pewno się zdziwi od kogo. Kurcze, mama, jaki ja jestem zapóźniony. Teraz dziesięcioletni gówniarze mają komputery w małym palcu. Moje dziecko będzie się uczyło od małego.
ALA
Nie mieliśmy pieniędzy. Dopiero niedawno tata…
ROBERT
To nie o to chodzi. Wiem przecież. Ogólnie się skarżę.
ALA
Masz podkrążone oczy. Byłeś choć raz na spacerze?
ANDRZEJ
Tyle, co do sklepu, a jedzenie zamawiałem na telefon. Raz spróbowałem przez komputer, ale coś nie wyszło.
ALA
O nic mnie nie pytasz?
ANDRZEJ
A co?
ALA
Mam coś dla ciebie.
ANDRZEJ
Co?
ALA (wyjmuje grubą kopertę)
Niektóre możesz już mieć. Nie zapamiętałam wszystkiego.
ANDRZEJ
Aaa! Karty telefoniczne. Dzięki. Fajne. (wychodzi, Ala jest zaskoczona jego brakiem zainteresowania, po pauzie podchodzi do telefonu i wybiera numer)
ALA
Cześć. Jak odsłuchasz, to oddzwoń do domu. Chciałabym z tobą porozmawiać. (odkłada słuchawkę i chwilę stoi zamyślona, wraca Andrzej).
ANDRZEJ
Daj te karty. Przydadzą się. Słuchaj, jutro przyjdą monterzy z kablówki. Będą zakładać internet. To się o wiele bardziej kalkuluje niż przez telefon. Na początku trochę kosztuje, ale potem się opłaci.
ALA
I co oni będą robić?
ANDRZEJ
Nic. Przyniosą modem, podłączą, spiszą umowę. Koszta biorę na siebie.
ALA
Skąd masz pieniądze?
ANDRZEJ
Lata oszczędności. Nie ukradłem, nie bój się. Jemy coś?
ALA
Zaraz zrobię, tylko trzeba cos kupić. Co byś chciał?
ANDRZEJ
Obiad. Wszystko jedno.
ALA
Wszystko jedno. Zobaczę czy to mają w supersamie.
ANDRZEJ
A ty czemu taka?
ALA
Przywitaliśmy się chociaż? (pauza, Andrzej podchodzi do Ali, obejmuje ją)
ANDRZEJ
Witaj w domu.
ALA
W domu. Co ojciec mówił, kiedy dzwonił?
ALNDRZEJ
Niewiele. Że spóźni się jeden dzień, bo coś tam. Szczerze mówiąc nie słuchałem, bo zadzwonił w środku poziomu i musiałem się na gwałt sejwować.
ALA
Trochę mnie to denerwuje.
ANDRZEJ
Akurat grałem i trochę mi przeszkodził.
ALA
Czyli nie wiesz dlaczego?
ANDRZEJ
Jakieś spotkanie, czy bankiet.
ALA
Pytał o mnie?
ANDRZEJ
Nie. Jemu też było spieszno. Kazał pozdrowić. Pewno myślał, że siedzisz w domu.
ALA
Pewno tak myślał. Zmęczona jestem. Może byś poszedł do sklepu?
ANDRZEJ
Mamo.
ALA
Idź, idź przewietrzysz się.
ANDRZEJ
Tylko mi nic nie ruszaj na komputerze. (wychodzi, Ala po chwili milczenia zaczyna gwałtownie przerzucać rzeczy w walizce, jedne odkłada na bok inne zostawia, po czym wybiega do pokoju i wraca z małym plecaczkiem, takim z naszywkami z różnych miejsc, pakuje do niego to, co odłożyła i wychodzi, wyciemnienie)
SCENA IV
Jakiś czas później. Ala i Robert przy stole, Robert przegląda rachunki i listy, Ala siedzi z przewodnikiem turystycznym w ręku.
ROBERT (przyglądając się widokówce)
Po czesku? Skąd?
ALA
Z Czech. (milczenie, Robert przypatruje się jej)
ROBERT
Dawno nie dostawaliśmy takich kartek.
ALA
Dawno się nie widzieliśmy.
ROBERT
Wyjeżdżałaś?
ALA (przerywa przeglądanie przewodnika, patrzy chwilę na niego)
Co cię konkretnie interesuje?
ROBERT (dość gwałtownie)
Czy wyjeżdżałaś?
ALA
Dokąd?
ROBERT
Co to ma do rzeczy?
ALA
Coraz mniej, ale jeszcze jest szansa…
ROBERT
Zostawiłaś Andrzeja?
ALA
Jest dorosły, poradził sobie. Poza tym kupiłeś mu komputer. Kup jeszcze dwa dla nas i będzie po sprawie. Pomejlujemy sobie najwyżej.
ROBERT (tłumiąc wściekłość)
Nie mieszajmy do tego Andrzeja. (męcząca pauza, Robert nerwowo wertuje rachunki) Coś mało za ten telefon. Liczyłem się z większą sumą.
ALA
Wykupił sobie abonament w kablówce. Sam płaci. Nawet nie wiem ile.
ROBERT
Sam? A skąd ma tyle pieniędzy? Z kieszonkowego?
ALA
Lata oszczędzania. Tak mówi. A ja myślę, że on czymś handluje.
ROBERT (drwiąco)
Czym? Narkotykami?
ALA (nie reaguje na drwinę)
Raczej nie. Rzadko wychodzi z domu. Tyle, co na uczelnię. Zresztą przejrzałam jego rzeczy.
ROBERT
Szpiegowałaś?
ALA
Sama się tym brzydzę. (męcząca pauza) Aha, na marginesie, czy przywiozłeś mu jakieś karty telefoniczne?
ROBERT
Nie było czasu, żeby…
ALA
I słusznie. Już ich nie zbiera. Wyniósł gdzieś i pewno sprzedał.
ROBERT
Jak to? Tyle lat?…
ALA
No właśnie. Szmat czasu, co?
ROBERT (zaczepnie, zły)
O co ci chodzi?
ALA
W przyszłym tygodniu jadę na tydzień do Włoch. Oprowadzać dewotki po kościołach.
ROBERT
Szlag mnie trafi! Tyle razy o tym mówiliśmy.
ALA
Racja. Aż za dużo. Za to są tematy jeszcze nie obgadane. Chcesz zacząć? (pauza, wchodzi Andrzej)
ANDRZEJ
Cze! Jest coś w lodówce?
ALA
Zaraz obiad.
ANDRZEJ
Chcę tylko przegryźć. Jestem na czacie. (uśmiecha się) Dostałem mejla z Gdańska. Od Judyty. (do ojca) Mówi, że się spotkaliście na ulicy. (Ala patrzy na Roberta, ten trochę zmieszany)
ROBERT
No i? Co pisze?
ANDRZEJ (uśmiecha się)
Niewiele. Że się spotkaliście.
ALA
Byłeś w Gdańsku?
ROBERT
Jeden dzień. Zabrałem się z prezesem i… paroma ludźmi. Pierwszy raz grałem w golfa. Ale marnie mi szło. (Andrzej uśmiecha się)
ANDRZEJ
Judyta mówi… aa, nieważne.
ALA
Czemu?
ROBERT (do Andrzeja, czujnie)
Że co?
ANDRZEJ
Nic. Dobrze się bawiliście.
ROBERT
Nie rozumiem co jej do tego.
ANDRZEJ
Pytasz – odpowiadam. (wyjmuje sobie z lodówki kawałek suchej kiełbasy) To na ra! (wychodzi, Ala patrzy na Roberta)
ROBERT
Co tak patrzysz? Trochę popiliśmy. Co jej do tego?
ALA (wraca do lektury)
Jak zupa się zagrzeje, to nalej.
ROBERT
A ty?
ALA (wstaje)
Czytam. (wychodzi, Robert zostaje sam, widać, że jest czymś poruszony i niespokojny, wyciemnienie)
SCENA V
Rozjaśnienie, dzwonek telefonu, natarczywie…
GŁOS ROBERTA
Ala, Andrzej, telefon! Słyszycie? Odbierzcie któreś, ja nie mogę! Andrzej! (telefon milknie, ale po chwili znowu daje o sobie znać, do pokoju wchodzi wściekły Robert, jest w szlafroku, wyciera włosy) Cholera mnie zaraz weźmie. Co, ja sam jestem w tym domu!? Andrzej, psiakrew! (odbiera telefon) Halo! Tak… acha… tak, tak, już go wołam… Tak? (słucha chwilę, widać, że to co słyszy ma duże znaczenie, Robert poważnieje) Rozumiem… Tak, naturalnie, to dopiero pierwszy rok… oczywiście porozmawiam… to dorosły człowiek… wiem, wiem, ale mimo wszystko dziękuję… nie, dobrze pani zrobiła, dziękuję… już go wołam… (wychodzi, za chwilę wbiega Andrzej, chwyta słuchawkę)
ANDRZEJ
Słucham. A, tak zapomniałem… nie, po prostu… (w drzwiach staje Robert, przysłuchuje się)… nie, dziś już nie… jutro rano… pamiętam… a mogłaby mi pani podać telefon do pana profesora… ja załatwię… tak? (zapisuje numer) Dziękuję, do widzenia. (odkłada słuchawkę, spogląda na Roberta) Co za babsztyl! Wtrąca się do wszystkiego. (chce wyjść)
ROBERT
Lepiej się przyznaj.
ANDRZEJ
Co?
ROBERT
Ilu nie masz zaliczeń?
ANDRZEJ
Mówiłem, że się zdzira wtrąca. Co ci nagadała?
ROBERT
Wolę to wiedzieć od ciebie.
ANDRZEJ
Kilka. Już? (chce wyjść)
ROBERT
Kilka. Ile?
ANDRZEJ
To ja studiuję, czy ty?
ROBERT
Co to ma znaczyć? Jak wróci mama, to musimy porozmawiać.
ANDRZEJ
A coś ty się taki rodzinny zrobił, co?
ROBERT
Słucham?
ANDRZEJ
Słuchaj, słuchaj. Ja mam jeszcze tego mejla od Judyty.
ROBERT
Nie życzę sobie, aby ta Judyta wtykała nos w nie swoje sprawy.
ANDRZEJ
Jasne. (wychodzi, Robert po chwili podchodzi do telefonu)
ROBERT
Halo? To ja… nie przyjdę… nie mogę… nic się nie stało… zadzwonię… (w drzwiach staje Andrzej, Robert go nie widzi) Nie, po prostu czekaj na telefon… (zauważa Andrzeja) Dobra. Cześć. (odkłada słuchawkę, przelotnie tylko patrzy na Andrzeja)
ANDRZEJ (drwiąco)
Nie idziesz na brydża?
ROBERT
Nie. Chcę zobaczyć twój indeks. (Andrzej niespodziewanie rzuca mu go przez cały pokój i wychodzi) Andrzej! (chwilę stoi po czym wolno zaczyna przeglądać indeks, jednak w miarę oglądania zaczyna przerzucać kartki coraz szybciej, wchodzi Ala z zakupami, do niej) Nie rozumiem.
ALA
Co znowu?
ROBERT
Słuchaj, on nie chodzi na zajęcia. Od tygodnia.
ALA
Skąd to wiesz?
ROBERT
Tylko proszę nie mów, że ci powiedziałem. Andrzej jest wściekły, że wiem. Dzwonili z dziekanatu i sekretarka mi się wygadała. Że miał opinię bardzo zdolnego, ale od tygodnia prawie nie chodzi na zajęcia.
ALA
To nie widziałeś, że nie wychodzi z domu.
ROBERT
Wyszły teraz te twoje wyjazdy, gdybyś była na miejscu…
ALA
Ty byłeś. To tylko mój syn?
ROBERT (wściekły)
Przecież pracowałem! (macha ręką) A poza tym ja nigdy nie wiem, czy on jest, czy go nie ma.
ALA (wzdycha)
Porozmawiam z nim.
ROBERT (gwałtownie)
Nie, nie! (spokojniej) Z indeksu wynika, że nie jest tak źle. Poczekajmy. Nie podoba mi się tylko, że tyle czasu spędza przy komputerze. Bo jak nie chodzi…? Poza tym jest nie ten sam.
ALA
Ty też nagle zacząłeś grać w karty.
ROBERT
Ja to co innego.
ALA
Tak?
ROBERT
Wiesz, że w brydża gram z ludźmi z zarządu. To na poły sprawa służbowy.
ALA
A na poły prywatna?
ROBERT
Do jasnej cholery! Czego znowu chcesz? Co ci znowu nie pasuje?!
ALA
Ty. (pauza, Robert jest wyraźnie zaskoczony) Twój brydż, twoja praca, twoi znajomi… (Robert chce coś powiedzieć) Nie mam ochoty na kłótnię.
ROBERT (po chwili)
W sumie Andrzej jest już dorosły.
ALA
Jak mogłeś?
ROBERT
A ty?
ALA
Ja?
ROBERT
Tak, ty. Zazdrosna jesteś o moją pracę, czy jak? Teraz, kiedy wreszcie otwierają mi się jakieś perspektywy robisz ciągłe awantury! Hamujesz mnie!
ALA
Ja cię hamuję?!
ROBERT
Nie mam pracy źle. Mam, niedobrze. Nie ma mnie w domu, narzekania. Jestem, kwadratowe rozmowy. Kota można dostać. Tutaj idzie się udusić.
ALA
Przecież chciałeś, abym siedziała w domu. Chciałeś mieć gospodynię.
ROBERT
Ja o chlebie, ty o niebie. Jak ja mam tu odpoczywać? Ty w ogóle nie szanujesz tego, że ja tyram jak wół. Zresztą o czym ty mówisz, przecież od dawna pracujesz tylko, że ja nie robię ci wymówek, kiedy cię nie ma przez tydzień. Pracuj sobie, już mi wszystko jedno. Chciałem twojego dobra. Gospodyni to twój kompleks.
ALA
Rzygać mi się chce.
ROBERT
Brawo. Jesteś u siebie w domu.
ALA
Ty to nazywasz domem? Owszem, świetnie, że pracujesz. Cieszę się, ale to nie wszystko. Mnie to nie wystarcza. My nie mamy domu. I ty się dziwisz Andrzejowi, że siedzi przed komputerem? A co ma robić? Poza tym to nie o to chodzi i oboje o tym wiemy.
ROBERT
Wiesz coś? To mi powiedz, bo jestem ciekawy.
ALA (podchodzi do półki i wyciąga spomiędzy książek kopertę)
Poznajesz? (Andrzej rzuca okiem na kartki, odchyla się na krześle i milknie) Widzę, że tak. Wiem, że to długo trwa, ale nie wiem jak długo.
ROBERT
Skąd to masz?
ALA
Pojechałam raz za tobą. Ukradłam z hotelu, z recepcji. I co? Jak długo to już trwa?
ROBERT
Nic między nami nie było. To żart, no… flirt najwyżej. To żenujące. Śledzisz mnie, kradniesz korespondencję i śmiesz jeszcze coś mi zarzucać. Na własne życzenie zafundowałaś sobie stres. Nie będę ci się tłumaczył z moich znajomości. Na pewno nie w takich warunkach.
ALA
Masz rację, to żenujące. Ty naprawdę uważasz mnie za idiotkę. Tobie się zdaje, że ja to zrobiłam z przyjemnością, że takie mam teraz hobby?!
ROBERT
To w czym problem? Sama jesteś sobie winna.
ALA
Robert, nie doprowadzaj mnie do szału! Włóczysz się po Polsce z jakąś… kobietą i jeszcze śmiesz mieć do mnie pretensje, że się w końcu dowiedziałam?!
ROBERT
No i co wiesz? Kilka głupich liścików zburzyło twoje zaufanie? Widocznie nie było go za wiele.
ALA
Mam dość! Wyjeżdżam! Przecież ja cię za chwilę zabiję!
ROBERT
A jedź do wszystkich diabłów! Do tatuśka. Nie wiem co gorsze. (Ala wybiega, wchodzi Andrzej, kłótnia rodziców go zatrzymuje w drzwiach, Ala wraca z walizką, wściekle wrzucając do niej co popadnie)
ANDRZEJ
Wyjeżdżasz?
ALA (zaskoczona jego obecnością)
Tak.
ANDRZEJ (do ojca)
Wydało się? (do matki) Judyta pisała, że byli wtedy razem. Gdzie mój indeks? (bierze indeks i wychodzi)
ALA
Nic nie powiedziałeś?
ANDRZEJ (odwraca się w drzwiach)
To wasz problem, nie mój. I nie mieszajcie mnie do tego.
ALA (zrozpaczona)
Nie chcę stracić i ciebie.
ROBERT (do Andrzeja)
Masz rację, to nie twój problem.
ALA (stanowczo, przez łzy)
Chcę, żeby tu został.
ROBERT (do Andrzeja)
Wyjdź!
ANDRZEJ (zaczepnie)
To rozkaz? Kazać to sobie możesz… wiesz co. Rzadko ostatnio wychodziłem, to prawda, ale oszczędziło mi to przy okazji upokorzeń. Myślisz, że jesteś niewidzialny?! A po tym, co wywinąłeś w pracy naprawdę wszyscy nas mają na widelcu.
ROBERT
To nie należy do dyskusji.
ANDRZEJ
Może nie należy, może należy. Fakt, że nasz mąż i ojciec wykiwał swoich własnych kumpli. Skutkiem czego połowę zwolnili, a reszcie obniżyli pensję, ale on ma za to stanowisko i lubią go Szwedzi. Gdybyś piechotą pochodził po osiedlu…
ROBERT
To nie ma nic do rzeczy. A i tak trzeba było zwolnić ludzi. Zresztą większość się tak naprawdę obijała.
ANDRZEJ
Owszem. Tylko niekoniecznie trzeba było ich oszukiwać. Jak ty ich namówiłeś, żeby się pod twoim pomysłem podpisali? Wyszło, że wylatują na własną prośbę.
ROBERT (krzyczy)
Nie masz o niczym pojęcia! Prawda leży przynajmniej, przynajmniej – powtarzam, pośrodku! A teraz, proszę cię, wyjdź!
ANDRZEJ
Sieć to doskonałe źródło informacji, to po pierwsze, a poza tym dzieci tych, których nabiłeś w butelkę, to byli moi kumple. Ja im nie mam śmiałości spojrzeć w oczy.
ALA
Andrzej, bez ciebie… nie ma domu.
ANDRZEJ
Domu? To nie dom, tylko jakaś wirtualna szopka. Z krzywych desek. Ja nie jestem niczyją własnością! Całe życie tylko byście mnie używali. Wyjdź, pomóż, nie pomagaj, tak, siak, owak. A wiecie, co ja o tym myślę? Obojgu wam na starość odbija. I tyle. A teraz idę pogadać z normalnymi ludźmi. Gdyby nie komputer, to bym już w ogóle nie miał przyjaciół. (wychodzi)
ALA
Co teraz będzie?
ROBERT
Z tą starością przeholował. Nic nie będzie. Zostaw tę walizkę.
ALA
To się musi zmienić. Może powinniśmy się rozwieść?
ROBERT
Ja tak nie uważam. Kryzysy się zdarzają. To nie powód, aby się rozwodzić. Proszę, przepraszam. To tak nie może być…
ALA (cicho)
To jak będzie?
ROBERT
Nie wiem. Szczerze mówiąc, nie wiem. Wiem, że nie powinniśmy się rozchodzić. Nie tak od razu. Proszę cię… To wszystko jest przesadzone… bezpodstawne… oczywiście mogłaś, możesz mieć pretensje, ale nie ma o co. Przysięgam ci…
ALA
To trwa nie od dzisiaj. My już nie żyjemy razem. Andrzej jest już dorosły, sam mówiłeś.
ROBERT
Dajmy sobie trochę czasu.
ALA
Przeprowadźmy się.
ROBERT
Jak chcesz.
ALA
Chcę. Nie mogę patrzeć na ten dom. (stoją naprzeciwko siebie, wyciemnienie)
Koniec aktu pierwszego
AKT DRUGI
SCENA I
Pomieszczenie to samo.
ALA (siedzi wśród bezładnie postawionych mebli, kartonów i paczek)
Przeprowadzamy się. Tak. Gdzie indziej będzie nam lepiej. Podobno blisko płynie tam jakaś rzeczka. Nawet są w niej ryby. Może być kłopot z komarami latem. Komar żyje krótko, krócej niż ślady po ugryzieniach jakie zostawia. Byłam tylko po gazetę. Chcę powiedzieć, że od rana pakuję, robotnicy pracowali w sypialni, malują i gładzą. Musimy wyremontować dom przed sprzedażą, mieszkanie przed sprzedaniem. Tylko po gazetę. Jakieś dziesięć minut, może więcej jeśli doliczyć windę i stanie na światłach. To duże skrzyżowanie i czerwone pali bardzo długo. Aż się człowiek zniecierpliwi, nawet dorosły. Nie tylko dziecko. Nie wiem zresztą po co chciałam koniecznie kupić tę gazetę. Może po prostu nie mogłam już dłużej wdychać kurzu. Trudno usiedzieć z myślą, że oto mieszkaliśmy tu 20 lat i teraz sprzątanie. Dziwne można odnaleźć zguby. Dużo życia się gubi po kątach. Gazeta leży. Tu. Nie wiem dla kogo. Robert w pracy, a Andrzej… Andrzej? Kiedy był mały, pamiętam, mieszkaliśmy całe lato nad jeziorem. Całą rodziną, rodzice Roberta, jego brat z żoną, kuzyni, w 10 osobowym namiocie. Łapaliśmy raki. Ja nie łapałam. I nie mogłam słuchać ich pisku, kiedy się żywe wrzuca do wrzątku. To brzmi strasznie rozpaczliwie. Podobne to jest do jęków. I co z tego, że wiem, że to piszczą ich pancerze. Tego nie można znieść. To się pamięta. Śmiertelne jęki. Andrzej szedł brzegiem jeziora. Ile miał wtedy lat? Zbierał kamyki i rzucał je do wody. Zatrzymaliśmy się, a on szedł nie pamiętając o nas, tylko te kamyki. Pamiętam jak prosił ojca, aby rzucał z nim. Czasem bardzo długo, bo… lubił jak kamyki długo odbijały się od powierzchni wody. Sam był jeszcze za mały, za słaby. Dzieci są bezbronne. Nawet jeszcze starsze. Ten chłopiec miał… Zapytał mnie czy nie mam 50 groszy. Żebrał po prostu. I nie jakiś tam rumuński cygan. Chłopczyk. Umorusany. Może tak zdobywa pieniądze na cukierki? Gorzej jeśli rodzice karzą mu to robić. Nie lubię tego. Nigdy nie wiadomo, wiem, ale to mi zawsze pachniało cwaniactwem. Wszędzie teraz pełno żebraków. Niektórzy są naprawdę potrzebujący, inni zbierają na narkotyki, ale kiedyś dałam prawie kilogram kiełbasy kobiecie z dzieckiem na ręku, Rumunce, i po prostu to wywaliła na ulicę. Dlatego nie lubię. Do tego to światło. Czerwone i czerwone. Powiedziałam mu, żeby odszedł, ale on nadal prosił. To mnie denerwowało. Potem zaczepił kogoś innego, więc ruszyłam. Na czerwonym. Samochody były daleko. Zdążyłabym spokojnie i nagle… pisk. Długi przeciągły pisk. Widziałam jak leciał. Najpierw samochód podbił go w górę, a on tak jęknął, usłyszałam ten jęk jak był w powietrzu. Opadł i samochód uderzył go drugi raz. Poleciał w przód. Toczył się. Bezwładnie się toczył. Ręce były jak ze szmatek. A ja stałam. Na jezdni. Może z metr od drugiej strony ulicy. On po prostu ruszył za mną. Pewno myślał, że zmieniło się światło. Leżał. Kierowca krzyczał. Potwornie. Czekałam, aż mnie uderzy. Aż mnie zbudzi potężnym ciosem w twarz. Chciałam się zbudzić. Dziecku leciała krew, z ust i uszu. Słyszałam jego pisk. Cichutki, ledwie rozpoznawalny, ale ja go słyszałam. Tu. W środku. Ktoś się nad nim pochylił. To nie byłam ja. Czułam się jakbym oddychała potłuczonym szkłem. Kobieta płacze, pomyślałam. Od jakiegoś czasu ciekły mi po policzkach łzy. Dziecko się ruszało, poruszało rytmicznie nogą. Boże, Boże… właściwie nie potrzebowałam tej gazety. Wyszłam tylko na dziesięć minut. Policjant. Mówi. Trzyma mnie za rękę i sprowadza z jezdni. Nie słyszę co mówi. Słyszę tylko pisk. Podaje mi chusteczkę. Chcę otrzeć łzy, ale natychmiast jestem cała zakrwawiona. Z nosa leci mi krew. To za karę – myślę i chcę umrzeć. Chcą mi dać zastrzyk. Spisują mnie. Kierowca na mnie patrzy. Jego oczy są jak dwie studnie. Pali. Patrzy się. Pochyla głowę, upuszcza papierosa i długo go rozciera butem o asfalt. Bardzo dokładnie. Aż nic z niego nie zostaje. Pomyślałam, że rozciera moje życie, tu, na przejściu na pieszych, aż do unicestwienia. Żeby nie było śladu. Teraz jest już czwarta. Nie wiem ile tu siedzę. Tego chłopca już nie ma. Zabrali go, ale widziałam ich miny. Czy to wszystko się wydarzyło? Czy to było moje życie?
(wstaje i powoli zaczyna się zbierać do sprzątania, wchodzi z pokoju Andrzej)
ANDRZEJ
Cze! Co robisz? Odkurzasz? Przecież to bez sensu. I tak zaraz się zasyfi.
ALA (patrzy na niego, po chwili)
Zjesz coś?
ANDRZEJ
Nie. Nie chce mi się. Właściwie. (Ala chce włączyć odkurzacz) Będziesz teraz buczeć? Odpuść sobie.
ALA
Przychodzą chętni i wiesz…
ANDRZEJ
To w ogóle durny pomysł z tą przeprowadzką. To znaczy, wy się możecie przeprowadzać, ale ja bym tu został. I tak będę potrzebował mieszkania kiedyś dla siebie. Remont w porzo, ale przeprowadzka do bani.
ALA
Mówiłeś przecież…
ANDRZEJ
Nic nie mówiłem, to wasze pomysły. Ja się nie zamierzam przenosić. Na jakieś odludzie. Tam nie ma nawet kablówki. (wchodzi Robert)
ROBERT
No! Dobrze, że jesteś. Jutro robotnicy wchodzą do drugiego pokoju i trzeba poprzenosić rzeczy.
ANDRZEJ
Dokąd?
ROBERT
Do ciebie. A gdzie?
ANDRZEJ
Mowy nie ma.
ROBERT
Dobra, dobra.
ANDRZEJ
Nie – dobra, dobra, tylko nie ma. Nie będziecie mi zagracać pokoju.
ROBERT
A gdzie ja to postawię? Tu już nie można się ruszać. Meble wywiozę dopiero jutro.
ANDRZEJ
Rób co chcesz, ale nie w moim pokoju. Tam i tak jest ciasno.
ROBERT
Andrzej i tak za dwa dni musisz się wynieść od siebie, bo wchodzą robotnicy.
ANDRZEJ
Guzik mnie to obchodzi. Ja zostaję. Nie będę rozkręcał całego komputera. Tak jest dobrze. Poza tym ustaliłem z mamą, że się nie wyprowadzam. (Robert patrzy na Alę) Sam sobie odnowię pokój.
ROBERT
Co on mówi? Słyszysz, pytam cię!
ALA
Nie wiem gdzie mam tabletki.
ROBERT
Każdego coś boli. Pytam się, o co tu chodzi?
ANDRZEJ
O to, że się nie wyprowadzam.
ROBERT
Andrzej, cholera, już daliśmy ogłoszenie, a poza tym potrzebujemy pieniędzy z tego mieszkania. Jak ty to sobie wyobrażasz? To po co ja biegam po urzędach?
ANDRZEJ
Przykro mi, że cię zawiodłem, a teraz wybacz. (wychodzi)
ROBERT
Cholera, o co chodzi? Co się tak patrzysz? Ja już nie wiem. Przeprowadzamy się czy nie? Powiedz coś!
ALA
Źle się czuję.
ROBERT
Pewno, to najprostsze. Zawsze wszystko na mojej głowie. Nie, no, rozumiem, możesz być na mnie zła, ale są granice, do cholery! Gdyby nie ja to nie wiem co by było z tym domem. Dobra. Nic mnie to nie obchodzi. (Ala bierze odkurzacz) Co ty? Już ci przeszło? Będziesz teraz odkurzać? Jak gdyby nigdy nic?! (Ala włącza odkurzacz, Andrzej wychodzi z pokoju, patrzy na nich, w końcu podchodzi do kontaktu i wyrywa wtyczkę. W tym momencie wyskakują korki i zapada ciemność)
ANDRZEJ
Co się dzieje? Psiakrew, komputer! (po omacku chce wrócić do swojego pokoju, uderza się o coś i syczy z bólu) Żeby cię szlag trafił za to odkurzanie! (Andrzej zapala zapalniczkę)
ROBERT
Jak ty się odzywasz?
ANDRZEJ
Mam was dosyć. Wyprowadźcie się najlepiej. I to jak najdalej stąd. (do Ali) Jeśli coś walnęło w komputerze, to nie wiem co ci zrobię! Po cholerę się szarpałaś z tym odkurzaczem. W ogóle się zachowujesz jak schizofreniczka! Psiakrew! (znajduje latarkę, wychodzi, włącza korek i światło powraca)
ROBERT
Andrzej! Przeproś mamę! Słyszysz!
ANDRZEJ
Jeśli coś walnęło w komputerze…
ROBERT
Ja ci go zaraz sam wyrzucę przez okno!
ANDRZEJ
Spróbuj tylko! On jest mój i wara! Popatrzcie jak wyglądacie! Jak ona wygląda! Wyprowadźcie się na wieś. To do was pasuje! (wybiega)
ROBERT
(do Ali) Co się tak gapisz?! Zrób coś! Przecież ja mu rozwalę ten komputer! (chce pójść do pokoju Andrzeja, ale ten staje w drzwiach)
ANDRZEJ
No i? Pobijesz mnie? Teraz się okaże jaki z ciebie tatuś. I mąż.
ROBERT
Masz do jutra wynieść się z pokoju. Jeśli tego nie zrobisz, to malarze wejdą i tak. Nic mnie to nie obchodzi.
ANDRZEJ
Wyrzucę ich na zbity pysk! Nikt nie będzie dotykał komputera, a ja nie zamierzam go rozłączać. Chcecie, wyprowadzajcie się, ja zostaję. Chcecie zostać, trudno, przeżyję, ale od mojego pokoju wara!
ROBERT
Powiedziałem raz i nie będę się powtarzał!
ANDRZEJ
Dla mnie możesz nawet śpiewać. Nie wyjadę do dziury zabitej dechami i to już postanowione. Chcecie, nie zatrzymuję. (pokazuje na odkurzacz) I nie włączajcie tego gówna drugi raz! (wychodzi)
ROBERT (wściekły, do Ali)
No czego siedzisz jak żona Lota?! Powiedz coś! Mam dosyć! Staram się jak mogę, aby było dobrze. Jeżdżę, załatwiam, kombinuję… Ludziom obiecuję różne rzeczy… a teraz co? Wy sobie kpicie ze mnie?! Obydwoje?! Ja nie mam zamiaru robić z siebie idioty! Chcę od ciebie usłyszeć czy się przeprowadzamy czy…? W ogóle co robimy? Zajmij jakieś stanowisko, do cholery! Dlaczego ja muszę o wszystkim decydować? Przecież to ty chciałaś przeprowadzki. Wydajemy pieniądze na remonty. To oczywiście zawsze się przyda, ale niekoniecznie trzeba było tak się stresować. Mówię do ciebie! Będziesz tak milczeć do jutra?! Alka nie wkurzaj mnie! I tak już jestem na ostatnich nerwach! (dzwoni telefon, on nie odbiera, patrzy na Alę, która wygląda jakby spała) Nie! Szlag mnie trafi! (podchodzi do telefonu) Halo! Tak… oczywiście (na jego twarzy maluje się zaskoczenie) już proszę… (do Ali) do ciebie. Policja. (Ala otwiera oczy, podchodzi i bierze słuchawkę)
ALA
Halo… tak to ja… o której… tak… już wychodzę. (odkłada słuchawkę, przez chwilę patrzy na oniemiałego Roberta, jakby mu chciała coś powiedzieć, ale wychodzi)
ROBERT
Ala!
ALA
Muszę wyjść.
ROBERT
Iść z tobą? Co się stało?
ALA
Ja… zabiłam człowieka… dziecko… (wychodzi, Robert zostaje sam, po chwili wybiega za nią, wyciemnienie)
SCENA II
Pomieszczenie to samo. Ala ściera kurze. Na jej twarzy widać ślady ostatnich przeżyć. Z głębi mieszkania wchodzi Robert, jest zły.
ROBERT
Nie mogę znaleźć. Robotnicy? Gdzieś się musiały… Ty nie widziałaś takiego ozdobnego pudełka z kartami do brydża? To było specjalnie tak pomyślane, żeby i notes i długopis… psiakrew! Piatniki! Firmowe karty. Prezent. (Ala na niego spogląda) Od szefa. Oni mają hopla na punkcie brydża, a ten w ogóle zbiera karty i wszystkie akcesoria. Takie hobby. Myślisz, że robotnicy? Co im po takich kartach? W tysiąca będą nimi grali? I tak połowę musieliby odrzucić. No bo wątpię, żeby się poznali na wartości i poszli sprzedać. Skąd by wiedzieli komu? Swoją drogą, czy to ważne? Pójdą na Górniak i tyle. Innego wyjścia nie ma. Chyba, że rzeczywiście gdzieś leżą, albo się zaplątały w kartonach i ktoś wyrzucił. Sprawdzałaś czy wszystkie były puste? (patrzy na Alę, macha ręką) Oczywiście. Weź się w garść, mówię ci. Tego nie można tak ciągnąć, bo się wykończysz. I odstaw proszki, proszę cię. Kupię ci nerwosan, czy nerwosol. Krew mnie zalewa przez te karty. Będę musiał kłamać gdy mnie spyta. Po co miałby pytać? Z ciekawości? „Jak się pan miewa? Czy ktoś panu nie podiwanił tych kart ode mnie?” Szkoda tylko, że tak głupio się zapodziały. Więcej raczej nic nie zginęło. Znalazłaś wszystko? Kompletnie bez sensu wyszło z tą przeprowadzką. Przez pośpiech. Myślisz, że powinniśmy znaleźć sobie mieszkanie, żeby Andrzej mógł mieszkać sam? Może jemu wynająć? Na akademik nie ma szans. Nieeee, bez przesady… ma 20 lat. Ja w tym wieku mieszkałem z rodzicami siostrą, bratem, rybkami i psem. Ale wtedy na święta do babci zjeżdżała się cała rodzina. Cała. W jednopokojowym mieszkaniu siadało do Wigilii 30 osób plus dzieci. Jednopokojowym! Nie było jak przejść, żeby się podzielić opłatkiem. A potem jak babcia umarła, to z roku na rok… Teraz święta nam się zapowiadają we trójkę. A może we dwójkę, jeśli Andrzej nie odejdzie od komputera. Szkoda. Tych kart też szkoda. Nie wiem czy nie powinienem zadzwonić do Marka. Twierdził, że to solidna firma. „Pieniądze na stole zostawisz i nie wezmą!” A karty im się spodobały. Poszukam jeszcze. Za chwilę. Mam dość. Łeb mnie rozbolał.
ALA
Chcesz tabletkę?
ROBERT
A co? Masz w nadmiarze? Daj.
ALA
Ciężko mi z tym wszystkim.
ROBERT
Ale nie powinnaś się zabijać. To cię wykończy. Dzieciakowi życia nie zwrócisz. Dobrze… to znaczy, o tyle dobrze w tym wszystkim, że nie była to twoja wina…
ALA
Moja. Przeze mnie wszedł na ulicę.
ROBERT
Bądź rozsądna.
ALA
Wiem. Głupie 50 groszy. Nie umiem sobie z tym poradzić. Modlę się codziennie, żeby Bóg mi przebaczył. I z każdym dniem lista jest coraz dłuższa.
ROBERT
To paranoja. Tak nie można. Może wyjedziemy na święta? Do Julka. Co myślisz?
ALA
Obiecałam sobie, że pójdę tutaj na pasterkę. Pomagam im przy szopce. Powinnam być.
ROBERT
Jak chcesz. Zrób dla mnie tylko jedną rzecz. Przestań z tymi prochami. To też jest grzech. (wchodzi Andrzej, Robert do niego) Nie widziałeś takiego ozdobnego pudełka z kartami do brydża. Przed remontem leżało na mojej półce. Koło encyklopedii.
ANDRZEJ
Nie. (przechodzi przez pokój, znika w kuchni)
ROBERT
Aha. Ręce opadają. (Andrzej wraca gryząc bułkę) Poważnie się pytam. Zginęły i nie wiem czy to robotnicy, czy ktoś wyrzucił, czy co? Oryginalne piatniki, unikatowa seria dla kolekcjonerów. Szkoda choćby przez to, że to nie taka tania rzecz.
ANDRZEJ
A jaka?
ROBERT
Co?
ANDRZEJ
Ile za nie dałeś?
ROBERT
To był prezent. Ale razem z pudełkiem, oryginalnym długopisem i tym wszystkim, to, myślę, spokojnie pięć stów.
ANDRZEJ (aż się krztusi)
Ile?!
ROBERT
Spokojnie.
ANDRZEJ
Psiakrew!
ROBERT
Spokojnie. Mnie też szkoda.
ANDRZEJ
Psiakrew! Niech to szlag! Tyle forsy! (wychodzi)
ALA
Za niego też się modlę.
ROBERT
Muszę z kimś porozmawiać. To nie jest normalne. Przecież jakie on ma podkrążone oczy. (woła) Andrzej! Andrzej! (wchodzi Andrzej, jest rozkojarzony i zły) Może zjemy dzisiaj obiad wreszcie wspólnie, co? Ja zrobię kurczaka w cieście. Nie słyszę sprzeciwu.
ANDRZEJ
O której?
ROBERT
Zgadnij. Normalnie. (Andrzej wychodzi)
ALA
Ja coś przygotuję.
ROBERT
Mowy nie ma. Powiedziałem i zrobię. To przecież moja specjalność, zapomniałaś? To i raki. Ale raki można tylko świeże. Idziemy na zakupy? Chodź, chodź, przewietrzysz się. Kiedyś trzeba wreszcie wyjść z domu. (Ala wyraźnie się opiera) Zawsze narzekałaś, że nie można mnie zmusić do udziału w zakupach. Zmieniłem się. Cieszysz się? No ruchy, ruchy! (wychodzą)
SCENA III
Andrzej przeszukuje szuflady stołu i wertuje książki, kiedy wchodzą rodzice zaskakują go ma przebieraniu w książkach.
ANDRZEJ
Potrzebne te książki?
ROBERT (stawiając zakupy)
Słucham?
ANDRZEJ
Pytam czy ktoś to u nas czyta? O, to na przykład (pokazuje), albo encyklopedię. Można teraz mieć na CD wszystko. Po co trzymać makulaturę?
ROBERT
Dobra książka potrzebuje powrotów. Nie umiałbym korzystać wyłącznie z komputera. Widocznie jestem za stary.
ANDRZEJ
Ja bym to sprzedał. (wychodzi)
ROBERT
Za godzinę obiad. No, za półtorej. Wyszedłem z wprawy.
ALA
Pomogę ci.
ROBERT
Nie trzeba. Czekaj na ucztę.
ALA
To chociaż zastawię stół.
ROBERT
Jak sobie życzysz. (pauza) Wolę ciebie taką. (Ala wychodzi, Robert rozpakowuje siatki)
ALA (z drugiego pokoju)
Może weźmiemy zastawę babci? Nie wiesz gdzie leży?
ROBERT (odkrzykuje)
Nie! Widziałem ją chyba w szafce!
ALA (jw.)
Nie ma! Nie widzę!
ROBERT
Sprawdź dobrze! (wchodzi Andrzej)
ALA
Sprawdzam! Nie ma!
ANDRZEJ
Musicie się tak wydzierać? (wchodzi Ala)
ALA
Nie ma.
ROBERT
Co ty opowiadasz? Muszą być. (wychodzi)
ALA (przygląda się Andrzejowi)
Nie widziałeś tego zielonego pudełka ze sztućcami?
ANDRZEJ
Nie. Może wyniosłaś na ofiarę? (wraca Robert)
ROBERT
To gdzie mogą być? Kiedy? Nie, na pewno widziałem je już po remoncie.
ANDRZEJ
Jesteś pewien? Na pewno gdzieś leżą, albo mama rozdała ubogim.
ROBERT (patrzy nic nie rozumiejąc to na Alę, to na Roberta)
Kiedy?
ALA (patrzy na Andrzeja)
Byłam… jestem trochę roztrzęsiona…
ROBERT
I co? Oddałaś srebrną zastawę księdzu?!
ALA (błądząc wzrokiem)
Nie wiem… może… być może… (patrzy na Andrzeja, który przegląda zakupy rozłożone na stole) Nie wszystko pamiętam.
ANDRZEJ
Piwa nie kupiłeś? Mam ochotę. (do Ali) Nie przejmuj się. To był twój klejnot rodzinny i nic nikomu do tego, co z nim zrobiłaś.
ROBERT
Ale jak? Sama chciałaś dzisiaj… To chore.
ANDRZEJ
Powiedzieć ci co jest chore? To, że nie potrafisz ujrzeć nic poza końcem własnego nosa. Od ciebie się wszystko zaczęło. Potem ten zasrany bachor i z nią nie jest najlepiej. A ty tylko swoje; „A gdzie moje piatniki, a gdzie to, a gdzie tamto, zrobię obiad, wszystko na mojej głowie”. Nie dajesz jej spokoju. Nikomu nie dajesz spokoju, ale mnie twoje wyrzuty sumienia nie interesują. Wystarczy mi, że muszę wytrzymać w tym syfie. Dlaczego się nie przeprowadzacie?
ROBERT (stropiony)
Nie mamy pieniędzy. Za mało.
ANDRZEJ
A tyle było gadania, że dopiero zaczynasz, że forsy jak lodu! (do Ali) Wiesz, że on pod samą klatkę podjeżdża taryfą? Żeby nie iść przez osiedle. I co? Nie opłaciło się tak jak myślałeś? Co jest do zjedzenia? (przerzuca zakupy) Kurczak?
ROBERT
W cieście. Ja zrobię.
ANDRZEJ
O, znowu! Nie wiem jak ona z tobą wytrzymuje.
ROBERT
Nie mów o matce „ona”.
ANDRZEJ
A kto powiedział, że mówię o matce?
ALA (cichutko)
Przestańcie.
ANDRZEJ
Potrzebuje forsy. Dasz mi?
ALA (głośniej)
Przestań! Wyjdź słyszysz? (Andrzej ulega pod wzrokiem Ali i wychodzi, Ala do Andrzeja) Idź rób to mięso.
ROBERT
Tak dłużej być nie może. Musimy coś zrobić. Nigdy nie był taki… agresywny.
ALA
Mogliśmy nie widzieć. Mięso. (Robert zabiera siatki i wychodzi, po chwili zagląda Andrzej) Dlaczego?
ANDRZEJ
Bo mnie wkurza.
ALA (patrząc mu w oczy)
Gdzie to jest?
ANDRZEJ
Potrzebuje forsy.
ALA
Oddaj.
ANDRZEJ
Co mam oddać? Ty też zaczynasz histeryzować? Nie mam.
ALA
Ale wiesz o czym mówię.
ANDRZEJ
Pojęcia nie mam. Jesteś zbyt zagadkowa.
ALA
To była pamiątka. Mój posag.
ANDRZEJ
Posag? A kto dzisiaj zna to słowo? Nigdy nie używaliście, a teraz taki szum. O starego grata.
ALA
Były cenne. Podwójnie.
ANDRZEJ
To się znajdą. Na pewno gdzieś leżą. Może ojciec wziął i komuś dał. Może tej swojej. Zapytaj go.
ALA
Tamto… już skończone.
ANDRZEJ
Jak chcesz. To on tak mówi. Słuchaj, nie mam czasu na głupoty. Potrzebuję forsy.
ALA
Ja nie mam.
ANDRZEJ
Bo wszystko dałaś na tacę? Potrzebuję 1000 złotych. Brakuje mi.
ALA
Idź do ojca.
ANDRZEJ
Można by pchnąć parę tych książek. Ile to warte? 50? 60? Za encyklopedię sztuki, to ile można wziąć? 200?
ALA
Zostaw.
ANDRZEJ
Przecież i tak tego nikt nie czyta. Zajrzałaś tu chociaż raz? A ktoś może tego naprawdę potrzebować. To nawet dobry uczynek. Mam kumpla, który studiuje na ASP i mnie pytał czy bym nie pożyczył. Zabieram. Nie mów ojcu. Ciekawe kiedy się spostrzeże?
ALA
Zostaw.
ANDRZEJ
Przestań. Są ważniejsze sprawy niż parę książek. Jak wy zamierzacie ze sobą dalej żyć? Tylko mu nie mów. (zabiera książki i wychodzi)
SCENA IV
Obiad.
Wszyscy siedzą przy stole. Ala i Robert jedzą z rzadka, Andrzej pałaszuje i często wstaje od stołu, aby wyjść i sprawdzić czy nie ma nowej informacji na komputerze. Z sąsiedniego pokoju dochodzą delikatne dźwięki oznajmiające nadejście nowej wiadomości.
ROBERT
Nie kupiłem oleju sezamowego. Dodałem maggi, ale to nie to samo.
ALA
Tak naprawdę liczą się tylko domowe obiady.
ROBERT
Trochę za słone. (Andrzej porzuca jedzenie i wychodzi)
ALA
Wtedy utrwala się więź.
ROBERT
Ale i tak uważam, że nieźle mi wyszło. Po takiej przerwie. (Andrzej wraca, uśmiechając się)
ALA
Papież też o tym mówi. Dużo mówi o rodzinie.
ROBERT
Generalnie nie powinno się łączyć ciasta z mięsem. Ale na przykład pałeczkami Chińczycy jedzą ryż bardzo szybko, a też nie powinno się.
ALA
To tak jak Święta. Tradycja pozwala poczuć tożsamość. (Andrzej wstaje i wychodzi)
ROBERT
W sumie mam do tego dryg.
ALA
Nie powinnam była wyjeżdżać. Nie w tym momencie.
ROBERT
Mężczyzna powinien mieć swoją koronną potrawę, którą umie przyrządzić jak nikt inny. (Andrzej wraca) Zasadzić drzewo, zbudować dom…
ALA
Niedobrze się czuję. Poszedłbyś do apteki?
ROBERT
Ja pójdę. Co kupić?
ALA
Sanofil.
ROBERT
Sanosil?
ALA
Sano-fil.
ROBERT
Sanofil.
ALA
Fil. Fil jak syn.
ROBERT
Fil jak syn?
ALA (stropiona)
Po francusku. (Andrzej zaczyna się śmiać. Śmieje się żywiołowo, niemal szyderczo.)
KONIEC
(31 grudnia 2000)