bez słowa

Magdalena Komoń

Stanęła przede mną pachnąca tanimi perfumami. Włosy, farbowane chyba w zeszłym roku nie dodawały jej uroku. Nie czyniła tego też kawowa sukienka zbyt mocno opływająca rubensowskie kształty różowego ciałka. W swych pulchnych dłoniach, pociętych na części pierścionkami trzymała maleńką, srebrną torebkę.

W myślach zapytałem siebie, czy owa istota wiąże z moją skromną osobą jakieś plany. Po co stoi przy moim stoliku i międli to sreberko wielkości paznokcia dużego palca u nogi.

( A właśnie! Miała sandały ściskające kostkę jak sznurek baleron). W tej właśnie chwili usiadła i jak prawdziwa Gracja rozlała swe krągłości, wygodnie opierając się o mój stolik.

Nie chciałem zaczynać rozmowy, a tym bardziej sprzeczki. Delikatnie rozejrzałem się za innym, wolnym miejscem. Nic z tego. Wszystkie były zajęte. Zająłem się więc lekturą przeczytanej już raz „Wyborczej” i spróbowałem całkowicie zatopić się w jej treści. Czułem cały czas, jak dwa małe oczka filtrują moje „same kości”. Słyszałem nawet ciche posapywanie i szelest tego srebrnego cuda. Spojrzałem. Poprawiała makijaż. A więc ten „paznokieć” mieści w sobie cały sekret kobiecej urody: perłową szminkę, szczotkę i różne smarowidła. O, nie! Perfumy! Błagałem ją wzrokiem, o to, aby ich nie użyła. Ten zapach mnie dobijał. Nie chciałem umierać w tak ważnym dla mnie dniu. Uff... chyba zrozumiała. Siedziała teraz dumna i trochę kolorowsza. Nie wiem czy było to potrzebne. Uśmiechała się cała różowa. Zauważyłem, że do ściśniętych części jej ciała mogę doliczyć uszy: dwa, sine kawałki mięsa, obciążone ogromnymi, czerwonymi kulkami. Zrobiło mi się mdło. Uświadomiłem sobie, że już przeszło godzinę popijam tę kawę i czekam. Nie przyszła. Złożyłem gazetę i poprosiłem o rachunek. Zostawiłem na stoliku pieniądze oraz różę, której właścicielka nie raczyła się pojawić i wyszedłem. Na koniec usłyszałem rozmowę Gracji

z kelnerką:” – a może jednak coś podać? – nie, już wychodzimy....”

* * *

Tuż przed drzwiami użyłam perfum, żeby kusić go swoim zapachem. Weszłam drobiąc kroczki i delikatnie kołysząc biodrami. Od razu go poznałam. O, ma czerwony kwiatek! Dla mnie! Podeszłam do stolika i chciałam wyrzucić z siebie długi monolog o tym jak do niego jechałam, i ile razy czytałam jego listy, i że wygląda jak cudeńko i ... zaniemówiłam. Nawet maleńkie słóweczko nie przeszłoby przez tak zaciśnięte gardło.

Ale i on był wzruszony i zawstydzony. Usiadłam szybciutko, żeby go nie kłopotać. Czekam, aż zaproponuje kaweczkę.

Jaki on śliczny. Drobne rączulki, kosteczki same prawie. I te oczka! Jak iskierki. Widać, że mądry, bo ma inteligentne czoło. No pewnie. Każdą chwilkę wykorzystuje na zdobycie wiedzy. Niech sobie czyta biedaczek. Zdenerwowana ślicznota. W listach snuł takie śmiałe plany. Piękniutki. Cały mój. Pasujemy do siebie. Wiem to. Och, żeby tak chwycił za bioderka i do góry uniósł. Pewnie, mogę poczekać. Kręci głowiną jakby w myślach mi czytał. Uśmiecha się pod nosem. A może i on duma jak to nam razem będzie. Kochaneczek najdroższy. Młodziutki w sam raz. Pewnie z dziesięć lat po mnie na świecie się pojawił. Poprawię rumieńce sobie, bom pobladła patrząc na te usteczka i szyjkę drobnieńką. Specjalnie wzięłam od Elci torebusię maleńką, żeby nie spłoszyć biedaczka bagażem ogromnym. I buty pożyczyłam na trochę. W takich wąziutkich to nóżka wygląda uroczo. Niczego mi nie brak. Babeczka jak się patrzy. Oj, a po co on się tak zrywa? A, pewnie do szatni po nasze okrytka i zmienimy kawiarenkę. Kwiatek zostawił dla mnie, żebym go sama niosła. Zauważył, że mi do klipsów pasuje. Takie same czerwone. Skąd będzie wiedział, który to mój płaszczyk? Widział mnie pewnie przez okno, obserwator najdroższy. No, to i ja wstaję. Kelnerkę pogoniłam, bo głupio gadać zaczęła. Nie zauważyła, że państwo wychodzą? Albo posiedzę odrobinę, żeby wrócił po mnie elegancko. Poperfumuję siê troszkę...

Magdalena Komoń

ul. Kościelna 26

05-200 Wołomin

tel.: 0 502 901 081, 022 828 98 10 - praca, 022 787 83 53- domek.

e-mail: wilga@wilga.com.pl

Magdalena Komoń
Magdalena Komoń
Inny tekst · 21 czerwca 2000
anonim