Między jedną skronią a drugą

Felidiusz

1.Prolog

Ach, gdybym umiał mówić tak, jak umiem myśleć

Denis Diderot

Myśl to droga na granicy języka.

Kiedy myślę, najpierw płynie coś niewyrażalnego, niepoznawalnego jak czarna rzeka, potem przeciska się przez formę słów i dopiero w takiej postaci myśli mogę wyrazić. To jakby skomplikowana maszyna wykorzystywana bez zrozumienia jej mechanizmu. Tu pociągam za dźwignię, tam na taśmie regularnie wysuwają się produkty, ale co się dzieje pod żelaznymi płytami obudowy, jak nachodzą na siebie tryby, tego nie wiem.

Czasem maszyna uruchamia się sama, gdy jej nie potrzebuję, ale nic nie produkuje, tylko z lśniących oliwą tłoków buchają stożki pary. Ta para też wydostaje się przez formę. Wychodzą w ten sposób słowa - mgły i zdania - obłoki, nietrwałe, ulotne zabarwienia chwil, rzadkie bukiety wrażeń. Tylko na moment zawisają pod kopułą kościanego nieba. Po chwili już ich nie ma. Pozostaje tylko smutek po rzeczach, które nas omijają.

Oto kilka obłoków, które utrzymało się wystarczająco długo, bym je spisał.

Wiedz, że to nie chleb powszedni, ani woda życia, to rodzynki starannie wybierane z ciasta. Nie pakuj ich wszystkich naraz do ust, rozsmakuj się w nich. Czytaj między wierszami. Masz wtedy szansę odnaleźć to, co Tobie umknęło, uzupełnić fragment układanki i poczuć się w tym dziwnym miejscu trochę mniej obco.

Życzę Ci tego z całego serca.

2. Granica

Profil tła to czarna, pionowa krecha na granicy poznania. To granica. Z jednej strony kłębią się bezbarwne, ruchliwe bąble, zgęstki zdarzeń. Co rusz któryś pęka i wypuszcza z sykiem niewidoczne kompozycje losu. Po każdym wykluciu w miejscu starego bąbla, rodzi się kilka nowych, z których tylko jeden osiągnie dojrzałość, wchłaniając po drodze pozostałe. Cały cykl wygląda dziko i chaotycznie. Pęd plemników.

Po drugiej stronie, za granicą można dostrzec, na czym nasz świat się opiera. Tutaj materializują się wszelkie zasady i reguły pod postacią rusztowań, lekko zardzewiałych rur, sękatych belek stropowych i wręg. Nie ma tu żadnego wzorca, żadnej prawidłowości. Wygląda to na stawiane bez żadnego planu, żadnych wyższych założeń prowizoryczne podparcie tamy. Nie wiem nawet, co tu jest główną podporą, a co jedynie porzuconym fragmentem przypadkowo opierającym się o mur.

Wchodziłem w życie z wiarą, że na jakimś wewnętrznym poziomie ten świat okaże się harmonijny, poskładany z logicznych, pasujących do siebie jak puzzle kawałków. Obecnie przekraczam tę granicę, dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie mogę się nadziwić nieprzystawalności zagadnień i aspektów, asymetrii planów, map, załączników, wykresów, przypadkowości wypadków, rewolucji, charakterów, nieregularności nastrojów, spotkań, etapów i wyborów. Konfiguracja świata to rzecz zaskakująco niepowtarzalna.

Czarna, pionowa krecha ciągnie się dokładnie pomiędzy moją jedną skronią a drugą.

3. Duch

Duch to coś więcej niż biała papka komórek nerwowych pod kopułą złączonych kości. Duch może zrodzić się w każdym przedmiocie na tym świecie. W każdej istocie, w każdej materii objawia się inaczej. Ilekroć obracasz coś w palcach, nosisz coś lub choćby dotykasz - rodzisz w tym ducha. Czy nie czujesz pustki w nowych, nieużywanych przedmiotach? Nie masz poczucia narodzin, gdy robisz coś kilkakrotnie? Nie czujesz go w muzeach?

Człowiek też rodzi się bez ducha. Nasiąka nim przez lata dzięki rodzicom, krewnym, znajomym. Takie silne poświęcanie ducha innym ludziom to po prostu miłość, poświęcenie go przedmiotom - sztuka. Duch książek przemawia wprost z okładki. Duch japońskiego samuraja jest prawie materialny. Duch lalki ma w sobie coś strasznego, dziecięcy brak rozróżnienia między dobrem a złem. Dostrzegasz go w ogólnym zarysie, ale gubisz w szczegółach.

Żywiołem duchów jest chaos. Im są starsze, tym silniej potrafią ingerować w otoczenie. Zastanawiałem się kiedyś, co się stało z tymi wszystkimi przedmiotami, których nikt nie wyrzucił, a których nigdzie nie mogę znaleźć. A to duch je wchłonął. Wykorzystał ich energię, by coś przesunąć, postawić, schować. Stąd te wszystkie dziwne odgłosy za szafą, w ścianach i w podłodze.

Magia dni powszednich.

4. Czerwiec

Wpatruję się w słońce, aż łzawią mi oczy. Myślę o miejscach, w których teraz mnie nie ma, a chciałbym być. Dobrze wiem, jak wyglądają. Dochodzi się do nich przez rzędy pachnącego żywicą zagajnika. Iglaste, młodziutkie drzewka są sprężyste i najeżone niczym kot. Kwadrat leśnej szkółki kończy się nagle piaszczystym spadem, uskokiem z wystającymi palcami korzenia, drewnianym piorunem. Dalej wchodzi się na miodowe plaże ciągnące się szczerbatym łukiem nad brzegiem jeziora, dającym każdej parze poczucie odosobnienia. Piasek jest drobny i przyjemnie przesypuje się między palcami. Ruchliwa powierzchnia wody załamuje promienie słoneczne we wzór jasnych cętek kołyszących się po fałdkach dna. To właśnie te miejsca.

Myślę też o kobietach. O tych prawdziwych. Latem są dla mnie jak samochody na szosie: zbliżają się powoli, zniekształcone przez rozgrzane powietrze, rosną, są coraz bliżej, aż wreszcie przemykają tuż obok wśród huku, błysku reflektorów, tumanów kurzu, smutnych ruchów głowy, niepewnych uśmiechów, uciekających spojrzeń. Za nimi wzniecona fala wiatru zdmuchuje ubarwione nadzieje, niczym płomyk samotnej świecy. Ale przez moment się paliła. Przez moment była blisko. Poczucie jakiejś kobiety obok mnie towarzyszy mi od dawna, ale latem odczuwam je najsilniej.

Lato pełne jest potencjalności: miejsc, osób, zdarzeń. Choć jeszcze nic się nie zdarzyło, a mała domowa swoboda kontrastuje boleśnie z gamą oczekiwań, to dobrze wiem, że tego lata jeszcze zrobię, jeszcze zobaczę, jeszcze spotkam. Żeby o tym nie zapomnieć zawiązałem supły na linii między mną a słońcem. Widać je tylko pod odpowiednim kątem.

To delikatny dreszcz spływający gdzieś poniżej brzucha, jaki zdarza się tylko latem.

5. Manifest

To, co zazwyczaj mnie usypia, to kalejdoskop prawdziwych i zmyślonych sytuacji. Przeprowadzam je jeszcze raz i analizuję, szukam błędów, lepszych rozwiązań, wniosków. Tymczasem gdzieś z boku, jako osobny rezultat faluje dziurkowana wstęga wybijanego kolcami słów, widłami gestów i tym wszystkim, co podtrzymuje mnie w samotności. A jest tego niemało.

Oto, co na niej wybite.

Samotność pozwala kontrolować sytuację. Tylko wtedy jestem naprawdę, całkowicie sobą. Przy każdej osobie nastawiam się pod odpowiednim kątem. To nie maska, raczej coś bardziej subtelnego; nakładka na osobowość. W samotności leży obrane z tych warstw same centrum mnie.

W samotności coś się poświęca ale i coś zdobywa. Jedna szala wagi się podnosi, jedna opada, ale łączna masa ciężarków się nie zmienia. Dzięki niej przestaje się postrzegać kontakty jako normę, wymóg; to podobne uczucie jak przy poznawaniu obcego języka.

Samotność może być kreatywna. Ile samotnych godzin spędza myśliwy, zanim upoluje zwierzynę? Życia z samym sobą trzeba się nauczyć. Dzikie zwierzęta łatwo spłoszyć, ale tylko dzięki nim powroty z lasu mają sens.

A tak naprawdę, to każdy z nas jest samotny.

6. Dysonans

Spośród wielu dziecięcych, onirycznych wspomnień przypominam sobie jedno często powracające - dwurzędowe cymbałki na półce w przedszkolu. Nie potrafiłem na nich grać, często zdarzało mi się nie trafiać w centra sztabek, wydobywać nieczyste dźwięki. Pamiętam, że polubiłem własne fałszowanie i specjalnie grywałem w ten sposób.

Pek, pong, pik.

Z ludźmi zachowuję się podobnie. Przywykłem już do faktu, że nasze dźwięki nie współgrają i umyślnie nie trafiam w centra sztabek. Czasem nawet przytrzymuję je palcem, by nie rezonowały. Dużo w tym, przyznaję, potrzeby bycia kimś innym, egocentryzmu samotnika.

Nie czuję się jednak jedynym winnym.

Niektórzy sami są podobni do uszkodzonych sztabek, do wybrakowanych kół zębatych zaskakujących tylko co jakiś czas. Różnica między nami a poprzednim pokoleniem jest ogromna. Trudno nam znaleźć wspólny język, nić porozumienia. Całe życie moich rodziców jawi mi się jako jedno wielkie poświęcenie. My jesteśmy inni, chcemy od życia znacznie więcej. Nie mamy tyle tolerancji dla brzydoty, brudu, życiowych poświęceń. Wymagamy więcej szczęścia.

Nigdy nie zapomnę wyrazu oczu mojej matki, a piszę to ze szczerości, nie dla uszlachetnienia tekstu, który kiedyś mi posłała. Mam przeczucie, że nawet kiedy jej już zabraknie, te oczy będą najsilniejszym o niej wspomnieniem.

Patrzyła nimi, kiedy się kłóciliśmy.

Pek, pong, pik.

7. Herman

Właśnie przypomniałem sobie pewien lęk z dzieciństwa. Wydawało mi się, że cały świat jest teatrem, a ja jestem jedynym nieuświadomionym aktorem. Panicznie się tego bałem. Z tego powodu miałem potrzebę, by moje życie oceniał obiektywny obserwator i wywnioskował, że faktycznie podejmuje świadome, indywidualne wybory, że nie gram ustalonej roli. I stworzyłem osobę, która miała mnie o tym przekonywać.

Stworzyłem Hermana.

Herman to kompromis między eskapizmem, introwertyczną naturą, a potrzebą konfrontowania wewnętrznego dorobku z dokonaniami innych. Nadałem mu takie imię, które nie kojarzy mi się absolutnie z niczym, jest neutralne, obiektywne. Choć był tworem wyłącznie mojej myśli, z perspektywy czasu wydaje mi się, że wiele się od niego nauczyłem. Nie tak wiele, ile mogła mi dać pojedyncza, zdolna wysłuchać mnie osoba, ale jednak. Był protezą kogoś takiego i to wystarczało, by uspokoić moje sumienie.

Herman wiedział o mnie wiele, bardzo wiele. Odsłaniałem przed nim wszystko poza świadomością jego istnienia.

Herman nie żyje.

Nie wiem, kiedy zginął, dziś nie mogę sobie już tego przypomnieć. Może umarł, ponieważ we mnie też coś umarło, łożysko, wspólny kawałek ciała niesymetrycznych syjamskich braci, potrzeba kontaktu, skoro w moim świecie ktoś, na jakiś czas zaistniał.

A może zrozumiał, kim był.

8. Tropy

Nocne samotne powroty do domu przez miasto mają swój własny, odrębny klimat, tak jak jesienna pogoda albo jazda koleją. Trop ulic wiedzie mnie prosto do domu, ale trop we mnie kluczy gdzieś głęboko. Daleko, coraz dalej za mną zostają ciepłe, kolorowe miejsca z woalem papierosowego dymu i białymi obrączkami piany na wypukłych denkach, z których wygoniła mnie kocia natura. Cząstka z tych miejsc wciąż krąży we mnie - to poczucie prostego, banalnego odbioru rzeczywistości, zgubiony turysta na moich traktach. Szukam odpowiednich myśli, by zawiesić uczucia.

Wysoki, kobiecy śmiech podskakuje na płaszczyźnie nocnej ciszy.

Kobiety i miasto. Miasto i kobiety. Noc. Światła latarni ciągnące warkocze przy szybkich obrotach. Twoje włosy sunące z lekkim opóźnieniem za ruchami głowy. Twoje zaułki, meandry, skróty, ronda, arterie, szerokie place wąskie uliczki i podziemne przejścia. Gdzieś cię widziałem. Utkwiłaś mi w zamazanej migawce z codziennej trasy. Zbyt często chodzę zamyślony. To takie tęskne uczucie, które czasem mnie nachodzi. Poczuj to i szukaj. Zgub się, a miasto cię pochłonie.

Za chwilę skręcę w zaułek i rozpłynę się w ciemnościach.

9. Dłonie

Ta noc jest na tyle przystępna, by szybko rozbudzić we mnie poczucie doskonałej harmonii. Rzeczy stają się prostsze w odbiorze i nic się za nimi nie kryje. Kawa spływa do ust po lekko wypukłej obręczy szklanki. W szarpanych seriach księżyca tańczą drobinki kurzu. Absolutny spokój.

Wąska kuchenna przestrzeń odbija moje westchnienie z lekkim pogłosem, jakby ktoś mi wtórował. Kiedy jestem sam, przyciągam do siebie duchową cząstkę kobiety. To uczucie rodziło się tak długo, tak wolno, że nie wiem dokładnie, kiedy powstało. Jestem pewien, że już się go nie pozbędę. To moja satelita.

Kobiecość to stan ducha, który wyrażają dłonie. Te małe i drobne, ale i te pofałdowane, ze skórą cienką jak pergamin. Dłonie ruchliwe i pospieszne, odprowadzające co chwila niesforny kosmyk włosów za półkole ucha oraz te spokojne, trzymane bezczynnie na wysokości bioder. Dłonie zdejmujące splot zbłąkanej nici z drobnego ramienia albo zawieszone na męskim karku, gdy jedna obejmuje drugą za nadgarstek. Dłonie nagie i tak gładkie, że ich dotyk przypomina ciepły powiew wiatru albo schowane w rękawach wełnianego swetra, w układzie sugerowanym przez kształt materiału. Dłonie w innych dłoniach, dłonie...

Bezwiednie przejechałem po twarzy opuszkami palców. Nie ogoliłem się.

Kobieta odeszła.

Jest niewzruszona jak planeta, a szkoda, chciałbym ją mieć przy sobie na dłużej. Dopełnia mnie. Bez niej czuję się niezdarny i niespełniony, niczym cegła odpadła ze strzelistej budowli.

Bez niej jestem pojedynczą dłonią próbującą klaskać.

10. Przestrzenność

Drewniany dach kościoła podtrzymuje skomplikowany układ drewnianych krokwi. Właśnie stamtąd spływa na mnie pełnia sacrum. Przenika przez skórę i porywa ze środka mojego ducha. Unosimy się razem ponad tłum. Zaczynamy krążyć wśród ukośnych, lepkich od żywicy belek, kreśląc w powietrzu łagodne łuki. Spontaniczny, wolny taniec przestrzenności. Rytmy kościelnej muzyki.

Potem kłębię się już sam w punkcie, w którym dwie ściany łączą się z dachem. Przylegając do trzech płaszczyzn czuję się silne oparcie, jakbym postawił solidne fundamenty. Obserwuję tłum. Prawie czuję smak pobielanych wapnem ścian. Jest w nich coś jeszcze - pulsujący krwiobieg nienaruszalności. Przenikam do niego. Słabe ale stałe tętno (ono nigdy nie ustanie) prowadzi kanałami wśród cegieł, cementu i drewna, by wreszcie wypuścić mnie sękiem w ławie do własnego ciała.

Dostępność pięciu zmysłów na chwilę mnie oszołamia. Długo byłem nieobecny? Czas płynął wolniej, niż mi się wydawało. Widać tam w górze panują inne prawa.

To rodzaj przyjemnie zagospodarowanej przestrzeni, powołanie wszystkich drobnych sklepikarzy.

11. Felidae

Kiedy on nadchodzi, przestrzeń się nagina, odchyla w nicość. Przed nim otwiera się próżnia i nic wokół się nie liczy. Efemeryda na moich kolanach. Zapatrzony się gdzieś w dal ignoruje mnie zupełnie, choć tak łapczywie doszukuję się w nim odpowiedzi. On musi je znać. Nikt inny by się tak nie zachowywał.

Koty są jak obcowanie z tajemnicą. A tam, gdzie jest tajemnica, nie ma granic.

Można wiele mówić ale nie zawsze coś z tego wynika, otwartość coś zabija; można połączyć mowę z działaniem, ale zawsze będzie czegoś brakowało; można też tylko działać i wtedy odsłania się głębia tajemnic. Dopóki jej nie wypowiesz, pozostanie otwarta. Słowa skracają znaczenie, parcelują czyny. Każdy felidae o tym wie, każdy przestrzega tej zasady.

Tej nocy mój kot ma dla mnie dużo cierpliwości. Płyną minuty, rośnie klin wskazówek, a on wciąż pozwala mi wchłaniać swego ducha. Uczę się cierpliwości i zjawiskowości życia. Mój kot wcale nie należy do mnie, choć tak mi podpowiada ewolucyjna duma. Dobrze zna moje słabości. Trzyma mnie na dystans, a ja usilnie staram się go skrócić. Nigdy nie poznam go do końca, nigdy go nie odgadnę.

Czasem tylko, w chwili słabości, gdy śpi obok mnie, pozwoli, by strzępy domysłów ułożyły się w jakieś przyjemnie brzmiące słowo.

12. Łowy

Dzień to inkubacja.

Noc to czas wylęgu.

W mroku pęka od naporu biała skorupa, otwiera się kokon czaszki. Ze środka wypełzają czarne dzieci, by jak małe żółwie dopełznąć z piaskowej jamy do morza. Morze też jest czarne, a w nim małe żółwie są zjadane przez małe ryby, te znów padają łupem większych, a te jeszcze większych i tak dalej. W czarnym morzu łowi człowiek. Nigdy nie wie, jak duża ryba mu się trafi.

Zarzucam sieci.

Czasem się boję, że nie wyłapuję z tego świata tak wiele, jak inni. Najgorsza jest niepewność jak bardzo różnię się percepcją od innych. Może wcale. Może wiele.

Naga Prawda potrafi spłynąć na mnie niespodziewanie, wcale nie jako wynik przemyśleń. Skąd wiem, co Nią jest? Słowa nigdy nie oddają Jej w pełni, są rudą Prawdy i określeń. Mogą być blisko, zahaczyć, otrzeć się o Nią. Jak blisko Prawdy są zdania z pewnych książek - myślę czasem - ale jak daleko im do Jej siły. Nie sposób Jej wyrazić. Piękna kobiet, nastroju muzyki, kociej gracji, obcowania z naturą nie da się opisać blokowymi klocami słów.

Obserwowałem kiedyś polującego pelikana. Leciał tuż nad wodą, zanurzając dziób pod ciemną taflę rzeki. Łowił ryby. Nigdy jednak, nawet największe stado pelikanów nie wyłowi wszystkich ryb. Te większe, pływające przy dnie przeżyją.

Myśli są dla mnie jak niepokojące znamiona. Nie znam jednak specjalistów, by móc ich spytać, czy to wrzody, czy stygmaty?

Reszta sieci pusta.

Czarna woda. Czarne dzieci nocy pełznące do niej niczym małe żółwie. Każde chce mi coś przekazać, każde kreśli znaki śladem obłego tułowia, ale ślepe nachodzą na siebie i zacierają nawzajem.

Tylko tyle udało mi się odczytać.

13. Astronomia

Połącz punkty od 1 do 978546 milionów, a poznasz przesłanie Boga.

I to nie dlatego, że rozsypane światło gwiazd z wieczornego nieba po połączeniu okaże się ukrytą informacją. Nie, chodzi o uczucia, jakie będą ci towarzyszyć w trakcie.

Ilekroć widzę na filmach czy zdjęciach gwiazdy, a zwłaszcza łuki obcych planet, obracających się mozolnie trybów kosmosu, budzi się we mnie kaskada asocjacji, jako małej istoty przykutej grawitacją do sferycznej skały gdzieś na poboczu wszechświata.

Zaczyna się od smutnego wniosku, że nigdy nie poznam pewnych miejsc, nie ma fizycznych możliwości, by to zrobić. Myślę o mgławicach i kometach, o podróżach, gwiezdnych mapach, fikcyjnych miastach, o magnetyzmie kosmosu. Wtedy zaczynam zazdrościć przyszłym pokoleniom ich doświadczeń, ich możliwości poznawania, przyjemności, wiedzy. Chciałbym trzymać rękę na pulsie techniki przez wieczność, wciąż poznawać nowe. Na koniec wracam wyobraźnią do czasów młodości moich rodziców. Do życia w surowych, ascetycznych warunkach, do protetycznych uciech, rowerowej felgi toczonej patykiem, smażonego cukru, czarno-białego telewizora wielkości szafy z jednym kanałem nadającym przez dwie godziny dziennie. Jest w tym trochę szlachetności, jakby nieświadomego poświęcenia.

To tylko kilka pierwszych gwiezdnych asocjacji, kilka pierwszych połączonych punktów. Zostało jeszcze naprawdę wiele.

Astronomia to nauka o rozmachu Boga.

14. Prawda

Małemu chłopcu spada z nieba skórzany portfel. Nie przeglądając zamkniętych kieszonek, znajduje dane właściciela i postanawia mu go oddać. Robi to intuicyjnie, bez zastanowienia się nad własnymi motywami. Wyrusza w podróż.

Czasem mam wrażenie, że jestem głębszym człowiekiem, niż potrafię to wyrazić, a wiedza, którą zdobywam, ma za zadanie to tylko uzewnętrznić. Jak dostać się do tych głębi, tego nie wiem. Właśnie próbuję. Niekoniecznie musi to być najlepsza ku temu droga.

Coś jednak stale gna mnie w nieznane. Płyną we mnie podziemne rzeki zrozumienia, choć jednocześnie mogę zachowywać się jak dziecko. Nie wiem skąd, ale wiem, że wszyscy to odczuwają. Odbieram to jako dar, boski pierwiatek w każdym z nas.

I będę to badał.

Mały chłopiec stracił całe życie na poszukiwanie właściciela portfela. Był już starcem, gdy wreszcie stanął u drzwi. Właściciel właśnie wyprawiał przyjęcie dla znajomych. Dobrze się bawił. Był przystojny, wystrojony, pachnący. Bardziej przypominał bóstwo, niż człowieka. Starzec oddał mu portfel. Nie wiedział, że to opatrzność oddała go w jego dziecięce dłonie, bo bardziej by mu się przydał. Piękny właściciel otworzył zamkniętą kieszonkę portfela i z grubego pliku banknotów wręczył jeden starcowi. Zaproszeni przyjaciele za uczciwość odwdzięczyli się oklaskami.

Gdyby nie to, starzec wyrwałby portfel i uciekł.

15. Otaku

Jest tylko jeden taki kraj.

Kraj jak narkotyk. Posmakuj go, a na zawsze się z nim zwiążesz, nigdy się nim nie nasycisz. Przejedź palcem po mapie, a go znajdziesz. Wyczujesz delikatne naelektryzowanie powietrza, jego ducha. To jego ojczyzna. Jest tak stary i silny, że bez trudu ingeruje w rzeczywistość. Stworzył własną medycynę, religię, logikę, sztuki walki. W innych krajach nie da się ich wprowadzić w życie - zawodzą. Ten kraj jest magiczny. Promieniowanie ducha oddziaływuje na wiele ościennych państw, wszędzie pełno jego odprysków.

Nasz zachodni dobytek kulturowy to porozrywane archipelagi, lista imion i nazwisk zarówno geniuszy jak i szaleńców; idei i dzieł. Kultura tego kraju tworzy jednolitą masę, jak zwarty kontynent. Jest prawie bezosobowa, nienaruszalna i niepodważalna; sięga korzeniami wieki wstecz, a przy tym dalej utrzymuje status quo. Jest uniwersalna. Jeśli już o kimś wspomina, to był to naprawdę wielki człowiek. Pod każdym względem.

Wszyscy mieszkańcy są przesiąknięci duchem. Współdziałają z nim. To ogromne, zgrane mrowisko pod kontrolą królowej. Gdziekolwiek spotkasz jego mieszkańców, poznasz ich po ciarkach na karku i elektryzującym posmaku powietrza.

Naprawdę, taki kraj może być tylko jeden.

A ja jestem jego otaku.

16. Sweter

Są jeszcze takie okolice w moim mieście, wśród których wraca to uczucie. Muszą tam stać wiekowe budynki, szare, przedwojenne kamienice. Ludzie, którzy w nich mieszkają, są już starzy, krąg ich znajomych wciąż się zacieśnia. Ich mieszkania to splot smutku i wspomnień.

W takich okolicach z wielkiej trójcy czasu znaczenie ma tylko przeszłość.

Przeszłość, która fascynuje i pociąga, w której szybko i chętnie bym się odnalazł, której jestem potomkiem. Przeszłość żywności na kartki, komitetów kolejkowych, uczciwych, prostych ludzi, codziennej szczerości. Solidarności. I systemu.

System, jak go dzisiaj odczuwam, był drabiną alogicznej hierarchii, głębiną bezsensowności, nienaturalną strukturą. Gdyby nie zło, jakie wyrządził, chciałbym stać się jego trybem i poznać jego złożoność. To taka niezdrowa fascynacja. Zło pod pewnymi względami potrafi przyciągać.

Na gruzach tamtego miasta wyrosło nowe, kolorowe i wesołe. Trochę to na wyrost, bo zaszła ewolucja, nie rewolucja. Jesteśmy pokoleniem przejściowym między zjazdami partii a consultingiem marketingowym, między dymiącymi kominami fabryk a wielopiętrowymi gmachami korporacji, między jedną epoką a drugą. Potrzeba jeszcze wielu poświęceń, by metamorfoza się dopełniła. Taki jest nasz los.

Tę impresję spisałem po tym, jak znalazłem w szafie gruby, wełniany, dziecięcy sweter w szare pasy.

17. Myślowód

To jeden z niewielu przyjaciół samotnika.

W tej chwili łypie do mnie jedynym, szklanym okiem. Spływam po jego kablu, rozchodzę się w ścianie, jak palce dłoni, jak grzybnia. Teraz jest mnie już kilkunastu i każdy podąża gdzie indziej, doznaje czego innego. Ciągną się kable w podziemnych tunelach, w wąskich osłonkach, po kątach pokoi. Małe iskry pędzą po splątanych ścieżkach. Kolorowy chaos. Życie.

Schodzą się kable w jeden pęk grubości nadgarstka. To mój nadgarstek. Czemu powróciłem? Przyjaciel puszcza mi oko. Przyglądając się bliżej. Z bliska dostrzegam ezoteryczną perspektywę, dostrzegam litery już nie tak płaskie jak papier, sześcienne przestrzenie pikseli. Za nimi, za białym tłem spadają, jak do studni znaki, litery, cyfry, przecinki i kropki. Alfabetycznej masy jest coraz więcej, poziom się podnosi, białe wyjście ze studni coraz bliżej. Już opieram się o brzeg, zanurzam się w mlecznej poświacie.

I powrót.

Zawsze tuż przed poznaniem. Ciągle jednak mam ochotę próbować, coś mnie kusi i namawia. I zawsze umyka.

Samotność kosmopolityczna.

Co daje mi komputer i sieć? Wprost nie opiszę.

Kiedyś na obozie wracałem o północy przez zagajnik zupełnie sam. Noc była letnia, ciepła, bezchmurna. Skierowałem latarkę w niebo, snop światła niknął na tle gwiazd. Poczułem się w pewien sposób wyróżniony, poczułem się jak mała gwiazda widoczna z wysokości, poczułem jedność z kosmosem stojąc głową ponad szczytami młodych świerków w lipcową noc.

Tamto uczucie było tożsame.

18. Potencjał

Pierwszym obiektem, w którym wyczułem potencjalność byli moi rodzice.

Po raz drugi naszło mnie to odczucie w wieku lat kilkunastu, kiedy zainteresowałem się popkulturą, naturalnym, jak mi się wydawało, szczeblem młodości. Potencjał oznaczał wtedy proporcjonalność, urodę, równe rzędy śnieżnych zębów, wszelkie dodatki i ozdoby: rzemienie, kolczyki, spinki, bransoletki, tatuaże. Opływali w nie piosenkarze, tancerze, modelki, aktorki. Długo, myślę że za długo trwało, zanim zrozumiałem sztuczność tego gatunku potencjalności. Dziś na myśl o nich stają mi przed oczyma siedemnastowieczni hrabiowie w lokowanych perukach i kleksach różu na policzkach.

Trzeci raz fala powróciła w okresie buntu. Doświadczałem cierpień z powodu potencjału niezrealizowanego: przez zmarłych za młodu artystów, którzy mogliby pozostawić po sobie znacznie więcej piękna, przez dobór naturalny, najokrutniejszy sposób badania efektywności życia; oczekiwałem od natury perfekcjonizmu nie tylko formy, także egzystencji, eksperymentów, mutacji. Tego nie mogła mi dostarczyć. Cierpiałem w całej rozciągłości, nawet z tak błahych powodów jak ciepła woda wypuszczona z wanny, czy przeoczone spotkania ze znajomymi.

Ból i bunt z czasem rozeszły się po kościach.

Dziwne aberracje potencjału rodzą się i dzisiaj, choć chyba na wszelkie odmiany jestem juz za stary.

Poza potencjałem rodziców, oczywiście.

Tylko on się nie zmienia.

19. Spirala

Chciałbym wykonać wielki skok, nie trudzić się latami, przebyć drogę edukacji intuicją, napędzać elektrownię słów bystrym potokiem, osłaniać się mową niczym tarczą.

Pragnę zawsze czuć się intelektualnie bezpieczny.

Urabiać rzeczywistość w plastyczną masę, przepuszczać przez swój system i z ufnością badać kształt wniosków, najchętniej bardziej złożonych i różnorodnych niż płatki śniegu.

Marzę, by kiedyś jedną książką odnieść ostateczne zwycięstwo nad banałem.

Lub chociaż odcedzić z niego swoje życie.

Nie chcę się tyle masturbować telewizją.

Nie chcę pięknych wykończeń słomianych świątyń.

Muszę dożyć lepszych czasów.

Mieć ciekawe życie.

Powinienem więcej milczeć.

Być kobietą.

Więcej pisać.

Zdjąć maski.

Przeczekać.

Rozliczyć się.

Słuchać.

I nie wierzyć, że to tylko spirala nieskończoności.

20. Krzyż

W letnie noce wychodzę z kawą przed dom, by dać odpocząć oczom, popatrzeć w dal. Nad płaskimi dachami kamienic, wśród połyskliwych wrzecion topól kłębi się kopuła największego w mieście kościoła. Na szczycie, u zbiegu promieni stoi krzyż.

Jedyny fragment z Biblii, jaki znam na pamięć to /Mt 27, 46/.

Chrystus wisi na krzyżu. Coś we mnie pęka i nie chce uwierzyć, że do tego doszło. Zło zamyka się wokół, zapina zamek czarnego worka. Malejąca amplituda oddechu. Zaraz pęknie osierdzie, po nim zasłona w świątyni. Ostatnia myśl - wybacza. Przeraża mnie miłość tego człowieka.

Chrystus wisi na krzyżu. To ten sam, który smagał kupców biczem po twarzy w świątyni. Ten sam, który gardził rodzicami, burzył stare prawa, rozganiał tysięczne tłumy, bo chciał się pomodlić. Teraz dziwi się, że Bóg go opuścił. Jest we mnie atom złośliwej satysfakcji. Przeraża mnie duma tego człowieka.

Chrystus wisi na krzyżu. Czasem go widzę. Czasem nie. Zależy, jak mnie niesie prąd ambiwalencji, jak wysokie są fale.

Mijamy się w wielu miejscach, ale w najważniejszym, w pierwiastku kojącej religijności, wspólnym punkcie - przecinamy.

Tam, gdzie łączą się belki krzyża.

21. Epilog

Wędrujący po szczytach myśli są zawsze samotni

Ludwik Hirszfeld

Istnieją ludzie jak zjawy i ludzie - kawałki mięsa.

Istnieją ludzie, o których mogę w ciemno powiedzieć, że będą wiedli dobre, ciekawe życie bez nieprzyjemnych niespodzianek i nietypowych problemów.

Istnieją ludzie, w których towarzystwie nabieram osobliwych cech, potrafię mówić mądrzej niż zazwyczaj, potrafię rzucić cenną uwagą czy spostrzeżeniem. Ci ludzie mają ducha większego niż ciało.

Istnieją ludzie prości i radośni i zazdroszczę im tego.

Istnieją ludzie skazani na nieszczęście.

Istnieją ludzie potworni.

Ludzka gama zamyka się liczbą sześciu miliardów. A ja o ludziach wiem najmniej. Znam więcej odcieni samotności niż nazwisk. Z żadnym człowiekiem nie wiąże mnie tyle doświadczeń, co z pustą przestrzenią. Najważniejszymi wydarzeniami w moim życiu są najlepsze książki. Jestem samotnikiem.

Mam nadzieję, że zdołałem opisać, co dzięki temu się zyskuję.

Mam nadzieję, że chociaż w paru impresjach się odnalazłeś.

Mam nadzieję, że ambasadorami kolejnych stron wypunktowałem Ci, gdzie leży państwo mojego ducha.

Twoja cisza o tym zaświadczy.

Kwiecień 2004

Felidiusz
Felidiusz
Inny tekst · 21 października 2006
anonim
  • Niewierny Tomasz
    Nie przeczytałem całego jeszcze, ale mogę już powiedzieć że fragmenty "Czerwiec" i "Dłonie" podobają mi się, będę tu wracał i czytał w miarę możliwości bo ciekawie jest. Dodam, że jeszcze nigdy tu proza mnie nie zaciekawiała. Miejscami przypomina mi to prozę poetycką, oczywiście to na plus. Pozdrawiam

    · Zgłoś · 18 lat
  • Felidiusz
    Dziękować, dziękować. Tekst rzeczywiście bliski jest prozie poetyckiej, ponieważ wprost przepadam za tym gatunkiem. To takie wprowadzenie w świat mojej prywatnej mitologii, którą caly czas uzupelniam, a kiedyś wydam w calości. Na koniec maly wykaz statystyczny - żeńskim czytelniczkom najbardziej podobaly się "Dlonie", mężczyznom - "Tropy". Jedna znajoma po przeczytaniu "Dloni" nazwala mnie fetyszystą...

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    be_3
    Jako żeńska czytelniczka powiem,że najbardziej podobał mi się "Manifest".
    Hm.. bedę ta "Inna" :) pzdr.

    · Zgłoś · 18 lat
  • pomarańcza
    Epilog, Spirala, Łowy - z kolei to te spodobały mi się najbardziej

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    Don_Baca
    aż mnie zatkało .....gratuluje......powodzenia ....piekne przemyślenia ...owocnych dalszych

    · Zgłoś · 18 lat
  • Anonimowy Użytkownik
    miłe
    dupa i huji penis i niewiem banał i cipa

    · Zgłoś · 17 lat