Umatic to system zapisu magnetycznego obrazu. W latach 80 –tych i na początku 90 –tych był rozpowszechniony w Telewizji Polskiej. Rejestrowano za pośrednictwem umatica wszystko – ludzi, klamki, obrazy, zgrzyty, nieszczęścia, uciekające chwile. Dziś w 2000 roku nikt już właściwie nie pracuje na umaticu. Coraz mniej tez wie co to jest. Jeszcze mniej ma szansę cokolwiek z umatica odtworzyć. Sporo ludzi po jednej i po drugiej stronie kamery umarło na zawsze.
681246238746289347902572397561845735642458968974 to może jest zapis jednej chwili, albo jednej nuty zwodzącej smutnym tonem. Zapis, rzecz jasna, w systemie cyfrowym. Rząd cyfr tworzy dziś naszą rzeczywistość. Gdyby choć te cyfry ułożyły się w „szóstkę” w totolotku... Jakby to powiedział kolega konającego: nie czułbym wówczas bólu istnienia. Cyframi oglądacie złoto, żegnacie obojętnych, cyframi obojętniejecie na złoto. A jakie cyfry i w jaki sposób przedstawią „Ossa trium”, by przez kolejny tysiąc lat rzeczone „trzy kości” cieszyły OCZY i duszę? A jakie to ma znaczenie jakie to będą cyfry?
Podobnie jak z umaticem umiera cała wasza twórcza wtórność. Kto mi zagwarantuje, że za parę chwil pozostanie choćby możliwość dotarcia do rozterek Woltera... Albo moich. Bo dlaczego nie?! Przykro mi wiedzieć, że Gajus Julius Cezar pozostanie w czyjejś świadomości, a nikt, kto żył dwa tysiące lat po nim nie ma na to szans. To nie jest dehumanizacja sztuki. To jest destrukcja humanizacji. Miłość jest cyfrowa, anachronicznie dziś brzmią resztki wokalizy celulojdowego „ Love me do”. A jak nowoczesny jest „Tekstst” pisany w Microsoft World’-dzie z pamięcią 128 MB RAM, z procesorem Pentium III. To jest przyszłość, która skończy się szybciej niż moje dzieci przeczytają ELEMENTARZ. Jeśli przeczytają. O elementarzu tej „apokalipsy” chyba tu piszę właśnie.
Nie mam sobie nic do zarzucenia. To w związku z tym, że niedzielna telenowela zaprzątająca uwagę moich bliskich nie pozwala mi „wsłuchać” się w kolejny akapit „Tekststu”. Już wolałbym słuchać opowiastek o Dyziu, który potłukł muszlę klozetową w hotelu w Sofii, po czym wyniósł ją (tę muszlę – potłuczoną) w aktówce na śmietnik i zadzwonił do recepcji, że „nie ma w pokoju kibla” . To atawizm. Ale nie trzeba wchodzić na drzewa, by zrozumieć praprzodków. Słowo przekazywane z ust do ust ma większe szanse przetrwania niż najnowszy program graficzny albo prezydencki. Teraz bardziej niż kiedykolwiek indziej.
Tak czynicie sobie ziemię poddaną. Wedle Pisma. Tyle, że pomagać można również podając brzytwę niezdecydowanym. Sprowadzać życie do Ctrl + c (dla niewtajemniczonych – chcę wierzyć, że są jeszcze tacy – to najprostszy sposób kopiowania komputerowego) to lepsze niż pierwszy pocałunek. Brak w nim bowiem ryzyka odtrącenia. Nie umiecie cieszyć się drżeniem chwili, gdzieś w gardle, albo niżej. I ten (bo się rozczulę!) zapierający zapach powietrza w obojętnie jakiej porze roku. Imię PISANE różnymi literkami, jeśli ktoś woli, niech będzie to nawet serce przeszyte strzałą na ławce, wystrugane scyzorykiem. – Tato a co to jest scyzoryk? I koniec złudzeń. To 8775523800686348970739735686452734128 i dobrze niech będzie. Dopóki nie pojawi się error file.