cały drżałem. Na pewno pocierałem rękawem czoło. Ułożone godzinami obrazy w mgnieniu oka przebiegały zziajane przez puste serce. W jednej sekundzie słyszałem całe anatomiczne
wnętrze. Pieniącą się krew. Kwadrofonia oczekiwań na pierwsze "słucham". Jakbym słyszał gdzieś z daleka tego cholernego arcykapłana, który zborową odpowiedzialnością karze nieśmiałych. Metal starej słuchawki miał posmak plastiku i zupełnie nic nie obchodziło mnie
dlaczego drzwi ratusza są niedomknięte. Ciekawe, czy gdybym był w tej chwili bez koszulki, było widać mi żebra - mój ojciec mówił ciągle "zjedz coś". A piąty zmysł - smak? To chyba była brzoskwinia. W tym czasie nie jadłem brzoskwiń i mogłem sobie tylko wyobrażać jak
smakują.
Pierwszy sygnał: nie jest zajęte. Dlaczego miałoby być. Ile ja mógłbym czekać na taką (jaką?) rozmowę. Lepiej, że to ja dzwonię... Może jednak zrezygnować, spróbować później? "Tak!" - zaciera ręce Pan Bóg. Chcę jednak zgrzeszyć, choć to przecież nie grzech.
Upływa sekunda zmarnotrawiona błogą bezmyślnością. Będę miał później o to do siebie żal.
Jakie były moje do NIEJ ostatnie słowa? Cholera nie pamiętam, a mógłbym tu teraz od tego zacząć. Jak historię Anette Ravell i profesora jakiegoś tam.
Nigdy nie będę profesorem, ani nawet architektem, który zaprojektował ten ratusz.
Nie doczekam się aksamitu w głosie (drugi sygnał...). Będę nałogowym marzycielem wskrzeszającym te chwile i przeklinającym moment w którym zapragnąłem, by ta właśnie
chwila trwała wiecznie. Będę jeszcze przez kilka momentów upijał się wzrokiem Tomka w szybie, bez szans odczytania przyszłości z fizjonomii. Mógłbym teraz napisać, że przejechał samochód, ale pewnie nie przejechał i nie przejedzie.
- Słucham...! -
Tylko, że ja wtedy byłem omotany.