Nieznośna lekkość pobytu.

Nieznany

Kolega, który był na szkoleniu policyjnym, to się bał, że będzie miał służbę podczas wizyty papieża. No proszę, proszę, jakie cóś. Ho, ho, ho! Ho, ho, ho!

Nawet mnie, patentowanemu ateuszowi, w którymś momencie udzieliła się atmosfera ogólnego podniecenia. Zaczęła mnie korcić wizyta na błońskiej mszy świętej, czyli bycie w centrum uwagi ogółu. Z tym miałem zawsze kłopot. W gruncie rzeczy kiedyś byłem i chyba jestem do tej pory krypto buntownikiem. Może przy okazji, to i jakimś duchem by się człowiek napełnił. Piszę o tym tak beztrosko, jak o napełnianiu zapalniczki! Chyba nie jestem w tym temacie jedyny. Są takie tendencje, ale o tym może później. Na wstępie zaznaczę jeszcze fakt tej maści, że nie pracowałem przy tej maszynie już kilka ładnych(wiosennych zresztą) miesięcy.

Jak już pisałem wcześniej, w którymś momencie udzieliła mi się ogólna atmosfera. Szybko jednak okazało się, że mogą być kłopoty z wejściówkami. Czy te kłopoty natury obiektywnej i formalnej przez przypadek zawsze wyprzedzają dylematy natury moralnej, czy też są jej determinantami?

Tak, czy siak pozostawało obejrzenie przejazdu przez krakowskie ulice pasażera jednego z najsłynniejszych pojazdów końca XX.w.

W niedzielny poranek zaczęto przygotowywać barierki oddzielające Karola Wojtyłę od rzeszy śmiertelników. Na poniedziałkowy wieczór. Wszystko wskazywało na to, że barierki zablokują moją codzienną trasę powrotu z pracy do domu. Ależ się te ludzkie drogi krzyżują!? W przypływie dobrego humoru(czy raczej pop. głupawki) zastanowiłem się czy nie jest to dobry moment na autoreklamę. W “Małej Apokalipsie” Konwickiego główny bohater chciał się samospalić dla poprawienia poczytności swoich książek. Nie trzeba przecież zaraz tak drastycznie. Tylko co bym reklamował, skoro(jak już wspominałem) od miesięcy nie siedziałem przy maszynie. Mniejsza o to. W każdym razie dosyć ciekawie i intrygująco zabrzmiał mi w głowie prasowy nagłówek: “Na rolkach za Papa Mobile”. Pierwszy występ tandemu Michał Cichy and Michał Cichy-X. Przy moim zezowatym szczęściu fotoreporter pewnie “ściągnąłby” mnie akurat, jak się wywracam. Ukazałbym się, ale w “Gościu Niedzielnym”, pod tytułem: “Nawet najwięksi ateusze padają na kolana przed Ojcem Świętym!” Nie jest też wykluczone, że wcześniej od fotoreporterów “ściągnąłby” mnie jakiś snajper. Ciekawe, pod jaki wywiad byłbym podciągnięty? Michał Cichy-Kagiebacki!?

Wieczorem w niedzielę dzwoniła jeszcze Mariola z Łodzi. Chciała przyjechać w poniedziałek na nocleg i we wtorek złożyć papiery na politechnice. Nie mogła sobie wybrać na to ciekawszej pory.

Poniedziałkowym rankiem szedłem do pracy jeszcze z zamiarem wieczornego obejrzenia przejazdu Jana Pawła II. Ruch był bardzo duży. Przez cały dzień przez firmę przewijali się ludzie o charakterystycznym wyglądzie pielgrzymów. Nagle, niż gruchy ni z czego innego zmieniłem zdanie na temat powrotu do domu. Myśl o czekaniu na wehikuł i jego pasażera odeszła ode mnie tak samo szybko, jak przyszła. Nie można odbierać miejsca przy barierkach komuś, kto tego bardziej potrzebuje. Ta persona(z całym szacunkiem dla niej i z jak najwyższym mniemaniem o niej) istnieje dla mnie jako wielkość świecka. Przesadne jest określenie, jakie wcześniej użyłem odnośnie swojej osoby, jako o ateuszu. Nie jest tak do końca. Ale przecież, do gwinta jasnego, to życie nie jest takie proste, jak Aleje Solidarności! Nie ma dla mnie jakieś chrześcijańskiej hierarchii, stąd nie ma też głowy kościoła, a już tym bardziej Świętej z Urzędu. Niech więc machają chorągiewkami ludzie oczekujący osoby szczególnie natchnionej. Ja oczekując go wykazałbym się apetytem na sensację i potraktowałbym go wówczas jako eksponat muzealny, czy co gorsza małpę w Zoo. To zdecydowanie nie uchodzi! To, że łowcą sensacji być może jest dziennikarz Michał Cichy, nie znaczy jeszcze, że tacy mają być wszyscy nosiciele tych personaliów. Bogu, co boskie. Trzeba zachować jakąś godność i uszanować innych. W gruncie rzeczy znów chyba odzywał się we mnie krypto buntownik. Tłum w prawo, to ja w lewo, jednak na tyle blisko, żeby czuć się pokrzywdzonym i odrzuconym. Drogi autorze. Czy odrzucanie samego siebie, to z pewnością nie Twoja koszula? Proszę bardzo, jaki Kandyd nam się znalazł. Biedaczysko co chwilę znajduje się w jakiejś dylematycznej sytuacji, postawiony w nią przez tłum, lub wydarzenie obiektywne i zmuszony do bolesnych i dramatycznych deklaracji. Biedaczysko, no! Ale podobno trzeba znać swoje miejsce na Ziemi.

Przed godz. 20 zadzwoniłem jeszcze do kolegi, do Bielska, przeżywając że znajduję się w “oku cyklonu”. Kolega wyliczał ile to osób i autokarów jedzie z Bielska na mszę. Mówiłem, że nawet ja sam o tych Błoniach myślałem, ale z moim pęcherzem? Coś tam opowiadałem, jakie to sobie kupiłem fajne sandały. Zapytał:

- Skórzane?

- Nie, nie jestem wkurzony.

- Przestań. O ile pamiętam, to już dawno oduczyłeś się takich dowcipów!

- Niby tak, ale przecież papież będąc ostatnio w miejscowości X na okrzyk tłumu: ”Niech żyje papież odpowiedział, że słyszy: “Niech żyje łupież”. Co autorytet, to autorytet! Zresztą wiesz. My górale.

Wyszedłem z przeświadczeniem, że znam swoje miejsce na Ziemi, “omijając wciąż główny nurt”. W sklepie komentarz prohibicji pod kontem progresji melin. W domu Marek zaspany, choć zafascynowany urokiem mszy papieskiej transmitowanej przez radio z Sosnowca. Potem w tym samym radiu mówili, że jak Jan Paweł II wylądował w Balicach, to stał się cud i dotąd deszczowe chmury się rozstąpiły. Ni stąd ni z Łodzi pojawiła się Mariola. Coś tam pogadaliśmy na temat papieża. Dziewczyna jest jeszcze młoda i światopogląd ma przystępny jak na moją nieumiejętność eksponowania i obrony własnego, więc wyszło to całkiem ciekawie. Była mowa o wadowickim rodowodzie wielkiego gościa. Kilka razy zdarzyło mi się znów popisać tekstem treści: “My górale”. O mały włos nie zrobiłem z tego jeszcze tria, z J. Tischnerem do spółki.

Otóż, drogi panie.

Pan to ma faktycznie o sobie niskie mniemanie.

Wielki Gość Wielkim Gościem, ale nie jestem taki, co bym se co nie pobiegoł. Włożyłem strój i poszedłem “dać czadu”. Było dżdżyście, a jednocześnie ciepło i duszno. Potuptałem trochę po Krzemionkach i skierowałem się na Mateczny. Co tam ujrzałem, dało mi wiele do myślenia. Ruch samochodowo autokarowy niewiele mniejszy niż za dnia. Churmy ludzi zmierzające w kierunku alei. Przecież była dopiero godzina druga w nocy. Całe grupy z chorągiewkami i składanymi krzesełkami. Od strony Bielska nadciągała jakaś ekipa w sile kilkunastu osobników płci różnej, wieku średniego. Co zobaczyłem? Jakiś pan miał kapelusz a’la Pampalini na Safari, a po jego bokach wetknięte dwie papieskie chorągiewki. Poruszał głową tak, żeby ruch chorągiewek śmiesznie wyglądał. Pozbyłem się wówczas poczucia osamotnienia w stosunku do wcześniejszego stwierdzenia: “napełnić się wiarą, jak zapalniczkę”. Widać nie jestem jedynym, któremu zdarza się komizować wielką wizytę. Cóż? I górale mają różne oblicza. Pobiegłem w swoją stronę. W zasadzie, to w różne, tyle że oczywiście pokręcone. Trzeba znać swoje kręte ścieżki. Przebierając bucikami zastanawiałem się cały czas czy to dobrze, czy też nie, że nie stawię się jutro na Błoniach. Nie byłoby to do końca uczciwe wobec zgromadzonych i głównego bohatera, choć z drugiej strony skoro “błogosławieni co nie widzieli, a uwierzyli”, tym bardziej chyba można się stawić. Zmęczony tymi rozważaniami poprzestałem na kilku rundach. W spokoju ducha i przy akompaniamencie deszczu położyłem się spać, życząc w myślach bogatych wrażeń uczestnikom jutrzejszej mszy. Tym których znam , tym których nie znam, tym których nie cierpię, tym których nie lubię, tym których lubię i tym których kocham. Chyba ciągle jeszcze udzielały mi się jakieś elementy tego pielgrzymkowego klimatu. Nie miałem wątpliwości że i w wypadku dnia jutrzejszego chmury się rozstąpią, życząc w ten sposób suchych stóp tym których znam, tym których nie znam itd.

Obudził mnie(ok. 9.10) bijący z potworną siłą o rynnę deszcz. Jeszcze nie zdążyłem nic pomyśleć, uzmysłowić sobie jaki mamy dzień tygodnia itd., a już czułem, że coś tu nie pasuje. Pamiętam, że coś takiego zdarzało mi się w dniach największej życiowej depresji. Budziłem się, jeszcze nie zdążyłem nic pomyśleć i uzmysłowić sobie jak mam przechlapane, a już łzy cisnęły mi się na oczy. Pokręciłem się dookoła codziennej toalety myśląc jak to w tym momencie mokną ci których znam, ci których nie znam itd., żywiąc jednocześnie nadzieję, a nawet przekonanie, że w tym kontekście nie jest to dla nich istotne.

Odkurzyłem maszynę, bo coś mnie do niej ciągnęło już od kilku dni. Na dworze cisza, jakby prastare miasto wymarło.

Włączyłem wiadomości radiowe, żeby usłyszeć jak tam przebiega główny punkt dnia. Byłem tego wręcz niezmiernie ciekaw, a tymczasem radio zaserwowało mi niezliczoną ilość reklam. W końcu z głośników poleciał głos serwisanta: “Papież nie odprawia dziś mszy na krakowskich Błoniach...”

Deszcz lał dalej. Chmury jednak się nie rozstąpiły. Zrobiło mi się smutno, choć jakoś pokrzepił mnie dalszy komunikat mówiący, że tłum pozostał i ... Jeżeli takie uczucie wolno mi było w takim momencie rościć sobie, to poczułem się dumny z tych których znam, tych których nie znam itd.

Podzieliłem się nowiną ze śpiącym jeszcze sublokatorem. Jako akompaniament do stukotu maszyny włożyłem sobie do kieszeni magnetofonu De Press. Właśnie tych kilka dni wcześniej w przypływie wzmiankowanej w pierwszych linijkach głupawy śmiałem się, że papież ma podobne pochodzenie, co Dziubek z De Press. I z głośników poleciały słowa C.K. Norwida:

“Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba

Podnoszą z ziemi przez uszanowanie

Dla darów Nieba...

Tęskno mi Panie

Do kraju tego gdzie winą jest dużą

Popsować gniazdo na gruszy bocianie,

Bo wszystkim służą...

Tęskno mi Panie.....

Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony

Są – jak odwieczne Chrystusa wyznanie:

“Bądź pochwalony!”

Tęskno mi Panie

Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,

Której już nie wiem gdzie leży mieszkanie,

Równie niewinnej...

Tęskno mi Panie

Do bez – tęsknoty i do bez – myślenia,

Do tych co mają tak za tak – nie za nie-

Bez światłocienia...

Tęskno mi Panie

Tęskno mi ówdzie, gdzie któż o mnie stoi?

I tak być musi, choć się tak nie stanie

Przyjaźni mojej!...

Tęskno mi Panie...”

Deszcz się wzmagał. Zadzwoniłem do matki złożyć jej dwuzdaniową relację z “Ogona cyklonu”.

W powietrzu krążył jakiś trudno identyfikowalny smutek. W którymś z sąsiednich mieszkań ktoś wyszedł na balkon. Jakże łatwo w dzień 15.06. o identyfikację ateuszy, protestantów i krętościeżkowców.

Każdy serwis, co godzinę niewiele wnosił nowego. Cytowano jakiegoś oficiela krakowskiego kleru. Przez kilka minut wychwalał Kraków i jego odwieczne chrześcijaństwo. Pozwoliłem sobie na następny kadr tendencyjnego i krypto buntowniczego myślenia. Wiadomo było, że najważniejszą sprawą był w tamtym momencie stan zdrowia “Dżi Pi Tu”. Mimo wszystko jednak zrobiło mi się przykro i żal. Żal tej matki kolegi z Bielska, tych autokarowiczów z Bielska, tych nocnych pielgrzymów z Matecznego, tych z Pcimia, tych z Kłaja, tych z Podhala, tych z Olkusza, tych z Tarnowa, tych z “Pzybocycie Święty Łojce”, tych z Łorawy pod Babią Górą, a nawet tych spod Cieszyna. Tych wszystkich malućkich, którzy poświęcili tyle czasu, a potem wysłuchiwali tylko na temat wielkości i ważności dla kościoła, wspaniałego miasta Krakowa. Tak przynajmniej wynikało z relacji radiowych, które oczywiście nie musiały być obiektywne. Mam nadzieję, że ci malućcy spoza wiekowego miasta znają swoje miejsce na Ziemi i nie będą sobie z tego robić problemu. Wiadomo przecież że przyjechali do Kogoś, a nie gdzieś. Swoją drogą, ciekawe jak to jest z miejscem na Ziemi u Karola Wojtyły. Pewnie odpowiedziałby że Ziemia jest jego miejscem, co byłoby jak najbardziej chrześcijańskie i jak najbardziej nowoczesne. Ja ze swojej strony wolałbym, gdyby odpowiedział, że Wadowice. Krakowianie mają ulice po których chodził, kościoły, w których sprawował funkcje, Błonia na których odprawiał msze, ja niech mam wspólne(choć nie czasowo) ścieżki w Beskidzie Małym. Wprawdzie Wadowice to nie dokładnie moje strony, ale już bliższa koszula ciału. Na Wadowicach kończy się Beskid Mały, przez który ćwierć wieku wracałem do domu ze szkoły, a potem z pracy. Jak jadę do Bielska, to przejeżdżam przez Wadowice. Tak w zasadzie, to autobus przejeżdża, a ja niesiony jego porywem nie mam zbytniego wyboru. W Wadowicach zawsze nucę sobie de pressowskie: “Wróć na Łorawę...”. Jadę do Bielska często z niechęcią, ale to właśnie w Wadowicach przypominam sobie zawsze, że trzeba mieć jakieś swoje miejsce na Ziemi, za czymś tęsknić i skądś być. W moim przypadku na dzień dzisiejszy taką rolę powinno pełnić właśnie Bielsko. A tak apropos, to jak my, górale nie mamy być egocentryczni, skoro przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że wychodzimy sobie na górkę, wszystkich mamy pod sobą i dookoła siebie.

Przez cały ten czas odczuwałem mieszaninę wzruszenia, smutku i radości. Cały czas nie wiedziałem czy cieszyć się, że jestem na swoim miejscu, czy żałować że nie jestem w centrum. Nic przecież nie wyklucza tego, że moje miejsce w żadnym wypadku nie mogłoby być w centrum. Jeżeli już coś wyklucza, to moja nieumiejętność zdecydowanego ustosunkowania się do kwestii krypto buntownictwa. Komunikaty nie wnosiły nic nowego, a ja cały czas byłem w głębi duszy wdzięczny tym, którzy mimo przeciwności pozostają na błońskim posterunku. Tym których nie cierpię, tym których ko... itd. Żywiłem nadzieję że są co do tego przekonani, a więc znają swoje miejsce na Ziemi.

Ok. godz. 12.00 poinformowałem Darka o przedpołudniowej sytuacji na Błoniach.

- Nic to! Najważniejsze jest, Michaś, że obudził mnie stukot maszyny do pisania. W końcu! Gratuluję!

Może kiedyś spełnią się przepowiednie Michała Cichego z “Gazety Wyborczej” i będę już sławny(ku czemu na razie nie wysuwam ambicji i roszczeń) zrobię z tego zdania wyrocznię obrazującą stosunek wielkości. Dziś jednak postanowiłem przymknąć oko na brak ogłady i szacunku dla innych ze strony kolegi.

W chwilę później na ulicach pojawiły się pierwsze oznaki życia miasta. Gdy msza dobiegła końca, a decyzję co do wizyty papieża zostały przesunięte na dzień następny, chmury rozstąpiły się i przestało padać.

Radio podało, że tysiące wiernych będzie pod jakimś tam miejscem modlić się o zdrowie papieża.

Ja ze swojej strony oczywiście też życzę J.P.II zdrowia, w pewnym sensie nawet modląc się o to.

Przestałem słuchać radia, bo nie wnosiło nic nowego, a w kontekście tutejszych wydarzeń rozgrywki wielkich tego Świata w Kosowie mnie nie interesują. Wszystko powoli zaczęło wracać do codzienności. Mnie też nie pozostawało nic innego. Wrócić do codzienności dziękując Komuś za te chwile oderwania. Mówi się, że wiara czyni cuda. Podobno w poniedziałek chmury się rozstąpiły. Ja poznałem inny aspekt tego powiedzenia. Czyżby możliwym było, że czyjaś wiara czyni cuda u kogoś innego!? Przecież nie tak dawno postanowiłem sobie, że maszynę oddam do lombardu i nic poza e-mailem w życiu nie napiszę. Tymczasem spędziłem nad tym całe przedpołudnie kończąc go jakimś, nie odnotowywanym dawno, poczuciem spełnienia.

Czy to dobrze, czy to źle?

To tylko Bóg jeden wie.

Bo ja nie!

Czy można Boga wzywać do nabrania zdania w kwestii tak prozaicznej, jak czyjeś grafomaństwo? Znałem już takich, co to podpisywali jakieś cyrografy, czy certyfikaty z Bogiem, odnośnie nie picia alkoholu i nie palenia papierosów, więc praktycznie od Najwyższego uzależniali swoją abstynencję i wstrzemięźliwość podczas sobotnich potańcówek. Będę miał czas do wymyślenia wymówki, gdyż przypuszczam, że w kolejce do oskarżenia o sprofanowanie najwyższego majestatu będę stał za nimi. Chyba nie jestem od nich gorszy? Jak widać wielu oczywistych rzeczy jeszcze nie wiem, co jeżeli nawet świadczy o głupocie i zacofaniu, to z pewnością jednocześnie jest cechą bycia świadomym, otwartości, skromności i tendencji rozwojowych.

Tak pokrzepiony, z poczuciem spełnienia, wyszedłem z domu. Mijałem po drodze ludzi wracających z mszy w swoją stronę. No, niektórzy w różne, tylko pokręcone.

Ech, my górale. Że też zawsze musimy chodzić zakosami!

P.S. Specjal thanks to Ryszard Kunc za tekst: “Przepraszam, jeśli od czegoś odrywam, ale może byśmy wcześniej otwarli....” Pewnie dzięki niemu ta praca nie nabrała już zupełnie monstrualnych i nie do przyjęcia rozmiarów, bo najwyraźniej były ku temu tendencje. Jak mówi pierwszy punkt regulaminu pracy: Szef ma zawsze racje.

Oraz

Specjal thanks to pan policjant za to, ze na moje pytanie, zadane po wyjściu we wtorek z pracy i ujrzeniu pierścienia, w jaki wziął mnie tłum oczekujący na Karola Wojtyłę : “Jak mogę tędy przejść do domu”, odpowiedział bardzo wyraźnie, jak do pięciolatka:

“N-I-E M.-O-Ż-E P-A-N T-E-R-A-Z T-E-N-D-Y P-R-Z-E-J-Ś-Ć D-O D-O-M.-U!!!

N-I-E M.-A T-E-R-A-Z S-T-Ą-D W-Y-J-Ś-C-I-A!!!”

Udowodnił mi, że znać swoje miejsce na Ziemi, to jeszcze nie wszystko. Obok Ziemi jest jeszcze takie pojęcie, jak Społeczeństwo.

KRAKÓW 15.06.1999r.

Michał Cichy-Kryptobuntownicki

Dylem@kki.net.pl

Nieznany
Nieznany
Inny tekst · 27 września 2000
anonim