- Cześć.
- Cześć
- Wiesz, przypomniałem sobie jak kiedyś mieliśmy nasz klub. „Królik”- pamiętasz?
- No tak. Gazetkę robiliśmy chyba, nie?
- Właśnie. Gazetkę.
          Stali naprzeciw siebie, między przechodzącymi uczniami, przewracając kartki notesów. Nigdy nie pamiętali w jakich salach mają swoje lekcje.
- A dlaczego pytasz o ten klub?
- Nie, nie. Tak sobie__ – obrócił głowę za przechodzącą w bardzo krótkiej spódniczce dziewczyną – Tak przy okazji, napisałem na ostatni polak taki dziwny text. Mieliśmy napisać na temat wpływu życia w zacofanym świecie na widzenie świata u bohaterów „Chłopów”. Napisałem ten text coś jak retrospekcję dziejów szlachcica przed swoją śmiercią. Wspomina co robili chłopi na jego wsi, no wiesz_
- Nie bardzo_
- Zobaczyłbyś to i powiedział coś o tym, to znaczy, co o tym sądzisz, bo facetka sama za bardzo nie wiedziała co mi powiedzieć.
- No dobra, ale teraz idę. Pogadamy wieczorem, wpadnę do ciebie. O oszóstej. Ja też coś napisałem. Przyniosę koło szóstej. I kilka wierszy znalazłem. Na razie. – Marcin odwrócił się szybko i zaraz zniknął w tłumie.
- Nara.
          Tomek zapiął teczkę i wymijając ludzi zaczął wbiegać w górę po schodach.
          Wieczorem przyszedł. O godzinie oszóstej, tak jak mówił, jak zwykle coś obiecane było dla niego świętością. I tak jak zwykle patrzył się, może trochę nerwowo, spod powiek, a jego twarz nie wyrażała emocji; żadnych, jak u plewiącego ogródek mnicha. Przyniósł kilka kartek wierszy, które zaraz po tym jak Tomek skończył czytać, podarł na drobne kawałeczki.
- Wiesz, Michał, nie zdążyłem ci powiedzieć, że chciałem zatrzymać ten drugi wiersz.
Michał popatrzył się lekko przymkniętymi oczyma:
- To dlaczego nie powiedziałeś?
- Nie zdążyłem.
- Trudno, przepadło- poszedł się_ poszedł. A po co ci był potrzebny?
- No bo reaktywujemy „Królika”. Oczywiście w innej formie. Teraz to będzie zawodowe psychodeliczne wydawnictwo.
- Jak będzie się nazywać: „The Królik strikes back”?
- Coś w tym stylu. Myślałem nad „Goń Królika”. Tytuł musi być taki jak jej treść, znaczy gazetki-jej. Myślałem, żeby były tam progresywne wiersze, zakręcone opowiadania i irracjonalne felietony. Marta mówiła, że w razie czego może nam podrzucać wierszydła, ktoś mi mówił, że pisze opowiadania. Kurde, zapomniałem tylko kto, może ten Maciek?
- Dlaczego dopiero teraz mi mówisz o tym wszystkim? Znowu się dowiaduję ostatni.
- Chyba ci mówiłem. Nie było to na jakiejś imprezce. Nie pamiętam, ale chyba mówiłem: „Michał, będziemy robić królika”_
- Jeśli na imprezce, to nic dziwnego, że mogę nie pamiętać.
- Cholera_ a może to nie tobie mówiłem na imprezce, nie pamiętam_
- Ale nie pamiętasz, że mi mówiłeś, czy nie pamiętasz, że mi mówiłeś na imprezce?
- _yyy. Nie pamiętam
- No to spoko, jakkolwiek by było – łapię się na to.
- Myślałem, że mógłbyś, Michał, robić grafikę. Ja zajmę się kopiowaniem i zbieraniem textów.
- Nie ma sprawy. Jutro po lekcjach; o oszóstej.
- Dobra, będę czekać.
- Cześć.
- Na razie.
Klapdrzwiami.
„Nasza historia
          Kiedy rozkwitała kultura wyzwolonych ludzi pokolenia, które wyrosło na popiele II wojny światowej, a po chwili względnego spokoju stanęło przed zagrożeniem bycia wciągniętym do armii i wysłanym na rozrastający się front Wietnamski, w Polsce młodzież nie słuchała beatowych i skifflowych kapel z Wielkiej Brytanii. O strojach pełnych szokujących połączeń barw i wzorów, ze spodniami rozszerzanymi u dołu, nieliczne osoby dowiadywały się od ciotek zza morza, pojedyncze osoby zaczęły zapuszczać włosy jak jacyś Beatles’i. U nas podróżującymi, bezdomnymi looser’ami zajmowały się milicja, a czasem służby bezpieczeństwa. Wojaczek pił na umór.
Zamiast owianego legendą LSD-25 rodzący się poszukiwacze wolności umysłu kradli ze szpitali i gminnych ośrodków zdrowia eter, czasem udawało się zdobyć działkę czystej morfiny. Spożycie kompotu, według nieoficjalnych statystyk, wzrosło o 30%. Polscy hipisi przywieźli i rytualnie spalili pierwszego prawdziwego jointa w 1965 roku zza Niemiec. Ponoć z państwa, gdzie jest prawdziwa wolność. Tylko, że nie wiedzieli dokładnie jaka. Przecież w telewizji pokazywali, że w Polsce jest lepiej. Przeciw czemu mieliby się więc wtedy buntować? Nawet tępione przez cenzurę, przemycane legendy o kwiecie Stanów Zjednoczonych nie dawały żadnego pojęcia o realnym poziomie i stylu życia poza granicami. Ale jednak się buntowali, bo zawsze tak było, że naród polski musi poświęcić jedno pokolenie na umarcie, żeby następne mogły wyzwolić się spod wpływów spoza ojczyzny.”
          Tutaj Tomek przerwał na chwilę czytanie i zaczął myśleć nad czymś, czego nie mógł uchwycić; coś płynęło między myślami, ale nie dało się ująć i obramować słowami. Chyba jakaś melodia. złapał się po chwili, że czyta w kółko jedno zdanie- nie pamiętał już, co czytał, a co nie, więc skoczył do końcowego akapitu:
„Jesteśmy Polakami i mieszkamy w naszej czasem szarej ojczyźnie. Potrzebni byli hipisi, którzy zachłyśnięci widokami z zachodu rozbili szklaną skorupę obłudy wokół państwa, szkoda, że nie umieli rozbić jej w każdym ze swoich rówieśników. Może dlatego całe pokolenie musi odejść, jak żydzi chodzący za Mojżeszem przez 40 lat po pustyni, żeby oczyścić szczep od zbutwiałych gałęzi. Po śmierci Ryśka Riedla mówi się, że odszedł ostatni polski hipis, chociaż wielu stara się walczyć o to, aby i ich nazywano hipisami. Czternastoletnie panienki z klasy średniej ukradkiem zabierają swoim matkom kwieciste spódnice z czasów, gdy takowe kupowało się w Pewex’ie, a gdy zapada zmrok odkładają butelki taniego wina i wracają do swoich domów odrabiać lekcje i zmywać makijaż. Takich hipisów nam nie potrzeba. Są oni tak potrzebni jak modni ostatnio muzycy chcący zdobyć popularność przez szokowanie swoim prostactwem sexualnym (i umysłowym też) bardzo często pokazywanym na scenie. Biedacy chyba nie zdają sobie sprawy, że publiczne informowanie, iż jest się transwestytą, czy homo/bisexualistą nie jest ich wynalazkiem dającym rozgłos. Mija już trzydzieści lat, od kiedy artyści miary Davida Bowie, czy Marka Bolana tworzyli wokół siebie rewolucyjno-sexualną otoczkę. Cała jednak rzecz w tym, że oni potrafili stworzyć jeszcze coś nowego i interesującego w warstwie muzycznej. Dzisiejsi ich odpowiednicy muszą uciekać się do czerpania ze sławy Charles’a Mansona, aby podobać się owym czternastoletnim dziewczynom, które o prawdziwej muzyce nie słyszały zapewne nic. Ale taki jest teraz świat. Jeśli ktoś nie pamięta swojej historii.... Gdyby choć część z nas nie zapominała tego, co już wie.”
          Tomek jeszcze przewrócił kartkę na drugą stronę – była pusta. Przez chwilę patrzył na text, a potem odłożył go na biurko koło otworzonych zeszytów. Michał siedział na tapczanie i przetrząsał swoje notatki co chwilę zakreślając coś ołówkiem.
- Nie sądzisz, że jest trochę za... – powiedział Tomek - jak to ująć_ zbyt szowinistyczny? Chociaż z drugiej strony całkiem nieźle napisałeś o tych nastkach lejących w gacie na widok tej sieroty Mansona – oczywiście nie Charlesa. Weź ścisz trochę – rzucił do Michała; miał wieżę w zasięgu ręki. Zaczynała się 18 minuta Abbey Road- A zaraz, zaraz, coś mi tu nie pasuje: Gośka nie słucha Mansona?
          Michał po tym zdaniu wyłowił jeszcze jedną kartkę, na której nerwowo maznął coś przez środek swoich bazgroł. Potem zakreślił okrąg.. drugi.. trzeci.. dziesiąty.. Muzyka narastała. Ołówek wyślizgnął mu się z palców, minimalnie ściszył muzykę, po czym podniósł wzrok i powiedział suchym głosem:
- Felieton jest trochę ostry, o pannach jest niezłe, a żadnej Gośki, która słucha Mansona nie znam.
I want you, I want you so bad.
I want you, I want you so bad, it’s driving me mad,
driving me mad
She’s so…
Heavy
- Nie znam od wczoraj – dodał po chwili i zagryzł wargę.
          Widać było jak powoli zaciska zęby; można było dać się założyć, że z sekundy na sekundę matowieją mu oczy. Pochylił głowę i zasłonił oczy dłonią, jakby szukał odpowiednich słów na powiedzenie czegoś.
I want you,
you know I want you so bad, babe!
          Nagle podniósł się i gwałtownie wciągnął kilka nerwowych, łapczywych oddechów. Patrzył się wystraszony w twarz Tomka, a gdy uzmysłowił sobie, że ma na nią skierowany wzrok szybko podszedł do półki. Przeskakiwał palcem po okładkach płyt:
- Dobra, to ja już idę. Dzisiaj mam długą noc. Posłucham sobie radia – prawie wybiegł z pokoju.
- Poczekaj gościu! – krzyknął Tomek za zamykającymi się już drzwiami – Grrrrr.....
          Wziął głęboki oddech. Zegarek zapikał cichutko kilka razy, gdy włączał stoper. Siadł przy telefonie. Minuta dwadzieścia sześć – chyba zabrał mi ołówek; nie, wypadł mu, leży koło krzesła. Dwie minuty czterdzieści siedem – ciekawe, czy poszedł prosto do domu, właściwie, to mógł zapomnieć, że ma gdzieś iść. Trzy minuty pięćdziesiąt trzy - wino marki Wino. Pięć minut zero dziewięć – do następnego Zgon’a trzeba będzie dać więcej prozy, tylko kogo pogonić, żeby coś napisał, może mają coś w szufladach. Pierwszy będzie na rozruch. Pięć minut pięćdziesiąt siedem:
Here comes the sun,
here comes the sun, I say
it’s all right.
Fajnie. Sześć minut dwanaście. Dzwonimy.
                                    Dzwonimydzwonimy.
Dzwonimy:
- Cześć.
- No cześć.
- Co robisz?
- Leżę sobie w wannie, chyba z pół godziny nic nie robię, właśnie miałem sobie przypudrować nosek.
- Jak mogłeś już wleźć do wanny, skoro dopiero przyszedłeś?
- Właśnie wchodzę.
- Nie wchodzisz do wanny. Od kiedy masz wieżę w łazience?
- Wczoraj sobie przyniosłem.
- Nie przyniosłeś, bo jeszcze dzisiaj rano była w twoim pokoju.
- No tak, bo zawsze rano, jak się myję, to przynoszę ją potem do pokoju. Nie, nie leżę w wannie. Powiedziałem, że w wannie? Na tapczanie, nie w wannie. Przejęzyczyłem się.
- Skąd masz Wailers’ów? Słyszę, że lecą.
- Kupiłem, znaczy, pożyczyłem.
- Ej, stary! Na jakim ty tapczanie leżysz, skoro przełączasz piosenki?
- Kupiłem sobie nowego pilota do wieży.
- Dzisiaj o piątej piętnaście go przy mnie rozdeptałeś. Co ty pieprzysz?
- Kupiłem w nocnym.
- Słuchaj, przyszedłeś na 15 minut i poszedłeś sobie, nawet nie miałem czasu nic ci powiedzieć co do następnego numeru. Ganiasz jak na speed’zie.
- Wcale nie. Wypiłem cztery kawy, żeby się na wszystko załapać, żeby mi się nie trzęsły ręce sobie zapaliłem. Było trochę zimno, to sobie wypiłem dwa piwka, trochę tabaki. Wszystko jest pod kontrolą. Na wszelki wypadek mam pół X’a i dwa opakowania glucardiamidu.
- Nie przesadzasz z tymi zabawkami trochę? Do następnego numeru potrzebne będzie trochę więcej prozy, nie będziemy upychać samych wierszy, zresztą i tak poziom jest nienajlepszy, nie zauważyłeś?
- Czyj poziom? Mogę trochę jeszcze popracować nad grafiką.
- Wierszy poziom. Słuchaj, nie masz może drobnych problemów z nadążeniem za rzeczywistością?
- Co? Ja mam mieć problemy? Sam masz problem. I wiesz jaki jest twój problem?
- No jaki?
- i tak nie zrozumiesz. [klap]
2 ***
- Słuchaj, potrzebny nam jest koncept, żeby to wszystko się rozkręciło.
- Chyba Jethro Tull ma grać w Katowicach.
- Koncept, nie koncert.
- Aaa_ No, ale swoją drogą, można by pojechać.
- No można by, ale za co?
- A z takimi pytaniami, to nie do mnie.
- No więc wracając do koncertu_ Nie! Konceptu: pomysłu, to potrzeba nam na początek jakąś rzucającą się w oczy i między zęby stronę tytułową. Musi być lepsza niż ta szkolna gazetka__
- Czy mi się wydawało, czy słyszałem „szkolna gazetka” ???
- Nie wiem co słyszałeś, ale ja tak powiedziałem: „szkolna gazetka”_
- „Szkolna gazetka” ???
- Tak.
- No to weź ty mi powiedz, gościu, JAKA to niby jest TA szkolna gazetka, bo ja o żadnej nie wiem_
- Cóż_ Jeszcze jakieś – popatrzył na zegarek – 18 i pół godziny temu widziałem w sklepiku numer sprzed tygodnia.
- Co?!? Chodzi ci o papier toaletowy z inskrypcjami? Te dwie złożone kartki papieru pokryte zardzewiałą maszyną do pisania?? O te sxerowane rysunki i martwą czcionkę ??? A myślałem, że to ja jestem jakiś dziwny.
- Zaiste.
- Słuchaj, nie mamy żadnej konkurencji- ten projekt zbabciałych polonistek nie żyje, a nawet jeśli tak, to nie pociągnie długo. A co do projeK.C.tu, to spoko, pomyślę nad tym dzisiaj w nocy.
- To super, ja też może coś SKleCę.
- Dobra, to ja już zmykam. Nara.
- Cześć.
                    I poszedł sobie.
3 ***
4 *** Na kartce było:
„ - Znowu zacząłem deal’ować! – Wykrzyczał Rudy wchodząc do chaty. Dzisiaj wszyscy tu siedzieliśmy od rana, bo rodzice Młodego gdzieś pojechali. nawet nie wiedział gdzie, bo jak zwykle wrócił nawalony z niedzielnej imprezy i spał do czasu, gdy jego pies nie zaczął, śliniąc się, ładować się do jego łóżka. Wstał i nie widząc śniadania na stole w kuchni zadzwonił po Magdę. Właściwie, to kanapki robiła dość przeciętne, ser był trochę za grubo pokrojony, ale to ona zadzwoniła po wszystkich, więc nikt jej nie marudził nad uchem. Zazwyczaj nikt jej nie żałuje, ale dzisiaj każdy był w dobrym humorze. Prawie każdy, oprócz Młodego, któremu pies zjadł jego trzy kanapki, a nikt nie chciał odstąpić swoich. Teraz Młody zastanawiał się, do kogo zadzwonić po kanapki. Miał właśnie zamiar zamówić coś z pizzerii przez telefon, gdy Rudy trzasnął drzwiami.
          „Znowu zacząłem deal’ować__” – echo pustego przedpokoju niosło słowa, które każdego uchwyciły w żelazny uścisk.
          W oczach Magdy wydawało mi się, że zobaczyłem błysk przerażenia. To do jej domu Rudy przyniósł pierwsze 50 gram amfetaminy, gdy jego rodzice złapali go na pudrowaniu nosa. Wykręcił się z tego tylko dzięki stojącej obok puszce talku, ale to był moment, kiedy jego luz w domu miał się skończyć. Do dzisiaj musi się pilnować ze wszystkim, co przynosi do domu. A przynosi dużo ciekawostek. Wtedy przyniósł Magdzie cały materiał w zwykłej przezroczystej reklamówce. Dał jej to na progu jej domu i poprosił, żeby to przetrzymała kilka dni. Było to najlepsze i najgorsze co mógł zrobić. Gdy wrócił do domu, rodzice wysłali go po zakupy i w międzyczasie przeszukali jego pokój. Nie znaleźli nic. Rudy nie wiedział, że już od kilku dni łazi za nim prewencja i doskonale wiedzieli, co dał Magdzie. W cztery godziny po ich spotkaniu do jej mieszkania zapukało pięciu umundurowanych policjantów, którzy kazali Magdzie i jej rodzicom cofnąć się pod ścianę i przewrócili cały dom do góry nogami. Na szczęście Magda kilka minut przed ich przyjazdem schowała speed’a w studzience w rogu ich ogrodu – tam nie sprawdzili. Następnego dnia rano zadzwoniła do Rudego, ledwo mogąc coś powiedzieć z roztrzęsienia, i powiedziała mu, że wyrzuciła wszystko do ścieków. Rudy miał wtedy do zapłacenia hurtownikowi jeszcze dwa tysiące złotych. Więcej amfą już nie deal’ował.
          Gdy popatrzyłem jak zachowa się Sieciu, zobaczyłem tylko niewyraźny grymas. To od niego Rudy pożyczał pieniądze, gdy zaczynał bawić się w drugi. Byłem wtedy u Siecia, gdy wszedł i powiedział coś jak teraz: „Zacząłem dealować!” – dzisiejszy jego okrzyk nie miał tylko słowa „znowu”_ Na początku było wszystko świetnie, bo Sieciu, czyli Marek, miał dużo kasy- ha, dobrze to ująłem: MIAŁ – i dawał Rudemu, kiedy jechał po zaopatrzenie, czasem, jeśli zbliżał się czas płacenia, a on nie wyegzekwował swojej należności od ludzi z ulicy, też pożyczał od Marka. Nikt nie mówi, że się to im nie opłacało. Rudy miał zawsze komfort, że jeśli będzie mu potrzebna kasa, to załatwi ją bez problemów; Sieciu bardzo często dostawał jakiegoś grama, czy dwa. Wszystko było świetnie, do czasu, gdy na jednej imprezie Rudy nie rozdał połowy swojego staff’a i nie pamiętał komu i ile dał, a wszystko to było kupione za pieniądze Marka. To był koniec ich dobrej przyjaźni. Przez trzy miesiące Marek prosił go grzecznie, aż w końcu wynajął kolesi, którzy sprzątnęli Rudemu malucha spod domu i puścili go na giełdzie. Wziął tyle, ile mu się należało, a resztę dał gościom za robotę. Co z tego, że to było po chamsku, ale i tak każdy wiedział, że Sieciu to spoko koleś. No a Rudy od tej pory jeździł po towar pociągiem.
          Młody podniósł głowę znad talerza z kanapkami, który Magda trzymała na kolanach i patrzył ze zdziwieniozainteresowaniem. Młody był u nas młody. Niedawno przeprowadził się do naszego miasta i próbował, raczej nieskutecznie, poderwać Magdę. Chyba coś kiedyś słyszał o tym, że mieliśmy dealer’a wśród naszych, ale wydaje mi się, że nie wiedział o kogo nam chodziło.
          Ja uważnie się im wszystkim przyglądałem. Byłem tu i byłem tam. Powoli kontrolowałem świadomość.           Inni tylko patrzyli się nieśmiało na twarze, to Marka, to Magdy, to swoje nawzajem. To była magiczna scena, bo po trzech słowach wszyscy zamarli w absolutnym milczeniu i bezruchu. Zupełnie, jakby zatrzymał się czas. Zdawało się to przeciągać już godzinami, aż w końcu Marek, który chyba nieźle się wystraszył naszych twarzy, wypuścił powoli powietrze z płuc i powiedział:
- No to ja już sobie pójdę.
          To też nie wywołało jakiejś lawinowej reakcji. Powietrze ścięło się betonem, a Marek, na wpół odwrócony, próbował znaleźć klamkę cały czas patrząc się na nas. Chyba wydawało mu się, że ktoś zaraz skoczy go pobić. Gdy otworzył drzwi zbiegł po schodach przeskakując co drugi schodek.
Młody pierwszy coś zrobił. Wstał i wybiegł za Markiem drąc się:
- Ej, czekaj! Czekaj!”
Tomek popatrzył na Michała:
- Według mnie text jest w porządku, wrzucimy go do następnego numeru „Zgon’a”, co?
- OK. Mi też się podoba. Koleś w sumie dopiero się rozręca, ale będzie dobry.
- Grunt, że ludzie z zewnątrz zaczynają dla nas pisać.
Tomek położył kartkę na kilkanaście innych kartek leżących przy biurku.
          Minuta po minucie John Coltrane wylewał swoją melodię przez głośniki. Trochę cicho; albo i w sam raz.
- Zauważyłeś, że w Polsce teraz nie ma prawie nikogo, kogo można nazwać by artystą, ale_
- Myślę, że można by kilku znaleźć – przerwał mu Tomek.
- Ale nie, poczekaj, chodzi mi o takich artystów, no wiesz. O takich pisał Mickiewicz, Słowacki.
- To znaczy jakich?
- Raczej takich, którzy sami sobą byli największym dziełem. Może czasem niezrozumiałym, ale na pewno, już na pierwszy rzut oka, wspaniałym i potężnym. Artysta musi zawsze być kimś wyjątkowym w taki sposób, aby wzbudzać respekt; nie wiem, może strach i poważanie. – Michał zaczął wycierać opuszki palców. Tomek wiedział, że chciałby powiedzieć coś ważnego, jeśli nie w ogóle, to z pewnością dla niego.
- Nietscheanizm?
- Może i tak, ale zawsze ze świadomością, że przyjdzie czas zostać Winkelriedem. – zamilkł na chwilę.
A po chwili:
– Jak rozumiesz ‘carpe diem’ ?
- Czy ja wiem? No chyba, żeby żyć swoim życiem, nie ograniczać się, ale zawsze tak, żeby każdy dzień ze swojego życia pamiętać i__. No chyba tak, bo inaczej, to ten dzień przepadł. Zmarnowany.
- A ja to rozumiem tak: każdego dnia ródź się, żyj i umieraj, ale tak, żebyś żadnej chwili nie żałował, jeśli miałbyś całe swoje życie zobaczyć tuż przed śmiercią. Prawdziwi artyści kiedyś tak żyli. Tworzyli, wydawali, niszczyli i kupowali, ale zawsze ze świadomością jutra i mając w pamięci dzień wczorajszy.
- A w takim razie co TY robisz, żeby być artystą. Chyba za takiego kogoś się uważasz, nieprawdaż?
- Ja__ – Michał uśmiechnął się, zaraz zmrużył oczy; mgła. – Ja nie patrzę i nie słucham co ludzie o mnie myślą, czy ktoś na mój widok się śmieje, czy zastanawia. JA_ tworzę swoją otoczkę bardziej d;a samego siebie; mistycyzm i nieodgadnione_
- To bardzo dobrze widać, że nie obchodzi cię sąd innych o tobie. Mnie nie interesuje to także, bo znam cię_ może nie lepiej niż na przykład Wojtek, ale na pewno z innej strony. Czy on w ogóle wie, że ty piszesz?
- Kiedyś widział jakieś szkice na biurku, ale nic nie mówił.
- No widzisz. A inni mają cię, za - co najmniej – zagubionego w sobie.
- Szalonego?
- Może tak.
- To dobrze, bo ludzkość zapamiętuje dwa rodzaje ludzi. Genialnych, albo szaleńców. Jezusa, Hitlera.
- Już był taki, który stawiał ich obok siebie.
- Jasne, Lennon.
5 ***
          Michał wracał ze szkoły. Plecak - powoli - krok - i odgłos biegnięcia za plecami. To biegła Marta:
- Cześć Michał, mam poprawione dwa ostatnie wiersze, teraz już możesz złożyc całość. Trzymaj.
Wziął złożoną na pół kartkę z zeszytu, rzucił okiem na pierwszy text:
„Nie wchodź do mojego światka,
jest taki mały,
że sama go depczę każdego dnia –
wieczorem, tuż przed snem
Nie wchodź tu
Nie przychodź do mojego światka:
TY;
sama ustawię wszystkie półki
posklejam porcelanę drżącymi rękoma
Nie pomagaj mi
Nie zaglądaj tutaj nigdy
chowam się już nawet przed słońcem
moje oczy wolą ciemność
w mojej szafie mam ołtarzyk
i z zapałek trumnę”
- Słuchaj_ muszę się z tobą spotkać.
- W porządku, skoro musisz. Gdzie?
- Tutaj.
- A kiedy?
- Najlepiej już.
- Dobrze, tylko zaniosę Tomkowi te dwa wiersze do nowego „Goń’a”.
          I dobrze, poszła do Tomka, Michał patrzył się na ścianę bloku, na której bieliły się odpadające płaty tynku. W małych okienkach klatki schodowej zobaczył Martę schodzącą powoli. Poszli w stronę zachodzącego słońca i parku zarazem.
Michał:
- Czytałaś mój wiersz, ten, który pisałem, żeby czytać razem z twoim?
- Nie, musiałam się uczyć z biologii, nawet nie miałam czasu sprawdzić, czy nie ma żadnego błędu w ostatnim Goń’u. A w jaki sposób to trzeba czytać?
- Te dwa wiersze są obok siebie i czytasz najpierw pierwszy wers twojego, potem pierwszy mojego.
- To o wierszach chciałeś ze mną rozmawiać?
- Nie, ale gdybyś przeczytała, to byś wiedziała o czym chcę.
- Pewnie o mnie i...
- Pewnie o nas.
6 ***
- Mam pomysł na rozreklamowanie Królika
- No to dawaj ten pomysł.
- Widzisz, trzeba zrobić tak: Wynajmiemy jakiś starych aktorów, takich, których już nikt nie zna i nakręcimy z nimi film. Akcja i treść będzie tak samo tandetna jak ich makijaże. Nakręcimy film o Króliku. Będą go gonić.
- __? I co dalej?
- Nie, nic, to chyba się nie uda.
- Czemu? Zaczynało być ciekawe, mów co dalej.
- Nie_ To chyba będzie tandetne.
- Chyba tak.
- A dzisiaj, w takim natłoku tandety nikt nie zauważy prawdziwie artystycznego tandeciarstwa.
- Na pewno tak.
7 ***
          Pewnego dnia Michał zadzwonił do Tomka, żeby przyszedł do niego do domu koło dwudziestej. Mówił, że jego rodzice wyjechali i mówił jeszcze dużo dziwnych rzeczy. Właściwie, to mówił dużo, ale niewiele powiedział, nie bardzo dało się go zrozumieć. Jeszcze godzina i siedemnaście minut do dwudziestej.
Stanął pod drzwiami. Numer dziewięć. Zastanawiał się przez chwilę, czy na pewno ma zrobić tak, jak powiedział Michał. Bo oprócz tego, żeby przyszedł, zrozumiał, że ma wchodzić śmiało bez pukania. Zawiesił rękę nad klamką. Otworzył drzwi i wszedł.
Zobaczył mieszkanie wysycone stagnacją jak nigdy, gdy tu był. Martwa cisza i wszystko ułożone w najlepszym porządku. Pościerane kurze. Przez środek korytarza, w równych odstępach, w linii prostej ułożone były kartki z wydrukowanym jakimś textem. Tomek podszedł do najbliższej mu i popatrzył. Miała w nagłówku numer – 45 – .
- Michał?
          Nie było słychać żadnej muzyki, a to nie był najlepszy znak jeśli miał być tu Michał. Przeszedł jeszcze kilka kartek i podniósł. Ta miała numer –39 –:
„Szeroko otwartymi oczyma spojrzał na ciemne tło dna. Spod małej gałązki z kilkoma płatkami mógł teraz zauważyć parę kolców, wszystkie skierowane w stronę, z której on sięgał ręką. Ostro widząc, teraz z na wpół przymkniętymi powiekami schwycił mocno kwiatek. Między jeszcze kilkoma punktami ukłuć poczuł, iż łodyga jest w połowie nadłamana. W wodzie, od jego ręki, popłynęły maleńkie nitki czerwonej krwi mieszając się z pogłosem rozchylonych płatków.”
- Michał!?
          Wszedł do pokoju, do którego poprowadził go sznurek kartek. Na tapczanie leżał Michał, miał ledwie otwarte oczy i rozchylone usta.
- Kurwa mać! Co znowu jadłeś ?! – Zapytał Tomek, może nawet z większym obrzydzeniem i zdenerwowaniem niż jakimkolwiek .
- Nic.
– Jasne, masz źrenice jak spodki. Zaraz ci ciepłem wody z sola, musisz to z siebie wyrzucić i ci przejdzie.
- nie przejdzie – wyniosłem wszystko z domu.
          Tomek zwinął dłoń w pięść i uniósł w zirytowanym geście wycedzając przez zęby:
- No to zaraz przyjedzie Maciek i zawleczemy cię do przychodni...
          Tomek podbiegł do telefonu, podniósł słuchawkę i zaczął wykręcać numer. Spojrzał na rozkręcone gniazdko w ścianie, ucięty przewód i - mrużąc oczy i zagryzając wargi - odłożył powoli słuchawkę. Podszedł do leżącego cały czas nieruchomo Marcina i powiedział z dzikim uśmiechem:
- Myślisz, że jesteś dobry, co? Może i tak, ale dla mnie za mało_ - wyciągnął malutki telefon komórkowy.
- Skąd go masz?! Nigdy nie miałeś!
- Kupiłem w nocnym.
Wystukał numer i przyłożył aparat do ucha:
- Halo? Maciek, masz czas?_
Marcin, łamiąc sobie paznokcie zacisnął palce na narzucie i wydał krzyk rezygnacji:
- Aaaaaaaaa!!___
7 ***
                  Dryń dryń.
- Cześć Michał, jak się masz?
- Spadaj, do tej pory mnie żołądek boli, ale zacząłem już składać drugi numer.
- Fajnie, jak przyjdę do ciebie, to mi pokażesz.
- Na razie mam tylko 2 strony, ale dobra. O której będziesz?
- O oszóstej.
- No to do oszóstej.
- Na razie.
8 ***