Strata

Klamzi

Przedemną stoi butelka wódki, a obok mnie leży dziewczyna. Butelka jest pusta, dziewczyna nieprzytomna, a ja jestem skurwysynem. To chyba normalne uczucie. Dobre uczucie. Ale ja nie jestem ani dobry, ani normalny. Dlaczego? Bo bycie normalnym to obciach. Bo ja jestem wyjątkowy, inny, niezwykły. Lepszy od tego całego ludzkiego śmiecia, który mnie otacza. Dziewczyna leżąca obok to też śmieć. Przecież nikt wyjątkowy nie dałby się w ten sposób wykorzystać. Więc chyba nie powinieniem czuć winy. Nie. Gdyby była wyjątkowa, to co innego… Taka prosta, naiwna idiotka… One są po to żeby je wykorzystywać. Tak, właśnie po to.

Przez chwilę było źle, ale teraz wszystko jest w najlepszym porządku. Na chwilkę straciłem kontrolę, ale na szczęście udało mi się ją odzyskać. Powinienem unikać takich sytuacji. Przyjemności tyle co nic, a konsekwencje mogą być okropne. Tragiczne, wręcz fatalne. Gdybym kiedyś utracił kontrolę na dłużej… Aż boje się o tym myśleć. Nieważne, lepiej nie zastanawiać się nad tym.

Jeszcze raz patrzę na dziewczynę. Jest bardzo szczupła, wręcz chuda. Ma długie kasztanowe włosy, które się lekko kręcą. Jej brązowe oczy, choć teraz ukryte pod powiekami, błyszczą szczerością. Jest prawie ładna. Ale jej uroda mnie w ogóle nie pociąga. Ona leży koło mnie przez… przez jej dłonie. One… są jak magnes. Gdy na nią patrzę, nie myśle o niej, tylko o jej dłoniach. Gdy ją całowałem, pragnąłem tylko i wyłącznie jej dłoni. Nie mogę tego wytłumaczyć. Może i umiałbym, ale nikt by mnie nie zrozumiał. To poprostu taka moja wyjątkowa cecha.

Bardzo nie lubię gdy coś idzie nie po mojej myśli. Wręcz nienawidzę tego. To tak jakby ktoś robił mi na złość. Specjalnie chciał mnie wkurzyć, bo wie, że mnie to wkurza. Bo wie, że bardzo nie lubię gdy coś jest nie tak jak to sobie zaplanowałem. Najgorzej jest, gdy to tak zwany przypadek. Wtedy mogę winić jedynie boga. A temu jebakowi nie mogę przyjebać za to, że ze mną igra. Mogę go co najwyżej zwyzywać. Co zresztą dosyć często czynię. Dla relaksu.

Patrzę na pustą butelkę. W myślach biorę ją do rąk. Moich brzydkich rąk. Podnosze ją. Mocno ściskając uderzam dziewczynę w tył głowy. Butelka nie pęka, ale głowa wydaje zabawny, chręszczący odgłos. Pod gąszczem kasztanowych włosów pojawia się głebokie wgniecenie. Słyszę cichy jęk. Wznoszę butelkę i uderzam poraz kolejny. I jescze raz. I jeszcze. Drobiny krwi i kawałki kości z włosami rozpryskują się wokół. Czuję ciepło i lepkość na czole, na moich szpetnych dłoniach, nawet na policzkach. To przyjemne uczucie, więc zaczyna uderzać mocniej. Już nie biję tylko w głowę, ale uderzam gdzie popadnie. W plecy, szyję, ramiona, tyłek, nogi. We wszystko oprócz dłoni. Tylko one się liczą. Tylko one wyróżniają tę dziewczynę. One dawały jej iskrę, dzięki której leży teraz obok mnie. Otwieram oczy i przestaję marzyć. Patrzę jeszcze raz na dziewczynę. Ujmuję jej dłoń.

Kto jest winny? Przecież nie ja. W gruncie rzeczy, to jedyny pewnik w tej chwili. Wszyscy inni - ona, jej rodzice, bóg. Gdyby miała choć krztynę rozumu, nigdy by tu nie przyszła. Gdyby jej starzy troszczliby się o nią, nie pozwoliliby jej iść. A bóg poprostu ją opuścił. A może poprostu od początku nie był przy niej? Co za różnica.

Gaszę światło i wychodzę. Idę do łazienki umyć się. Wszystko będzie dobrze. Ta nie była pierwsza i prawdopodobnie nie będzie ostatnia. Takie życie.

Klamzi
Klamzi
Inny tekst · 5 listopada 2000
anonim