Wymyślony Człowieczek - 'Opowieści zaprzeszłe'

Paweł Lang alias LEPiK

wymyślony człowieczek, z wymyśloną łezką stał raz nad wymyśloną rzeką niebieską. patrzył na wymyślone czerwone liście i pytał:

- czemy tak piękne z nurtem uciekacie?

nie usłyszał odpowiedzi. to dobry znak - był przy zdrowych zmysłach.

***

urodził się jako drugi. pierwszy zmarł. nie wiedzieć czemu jest to tajemnica. kiedyś na trzynastym piętrze przetrzepywał zakamarki mieszkania - kochał to zajęcie bardziej niż rozbijanie szyb w oknach sąsiadów. i znalazł brązową, plastikową teczkę bez napisu ściśle tajne - ale i tak były tam różne kartki, zapiski medyczne, kartoteki, świadectwa. okazało się, że rodzice człowieczka wcale nie byli prymusami. ale tego dnia odkrył ich znacznie ważniejszą tajemnicę. okazało się, że nie był pierwszy. zastanowił się głębiej. po chwili nerwowo schował kartkę z napisem świadectwo narodzin. drugą istotną sprawą jaką odkrył tego dnia było to, że urodził się drugiego listopada a nie jedenastego lutego - cóż widać ktoś jednak zapomniał.

zamaskował brązowy kufer tajemnicy i zamknął drewniany sejf segmentu. tego dnia już nic nie było takie jak zawsze. nawet śniadanie rano nie smakowało tak samo ochydnie jak zwykle. było mu żal.

***

popatrzył za nurtem. lodowatość koloru niebieskiego zraniła oczy - uronił łzę (każde tłumaczenie jest dobre). na tle złotej tarczy słońca pojawił się cień. to kropka dnia. to księżyc. to on skradł moje pierwsze życie.

- szlag by cię trafił - powiedział z wyrzutem do swojego najlepszego przyjaciela, i zaraz dodał - wybacz uniosłem się.

***

ciemny wieczór. park tuż przy stawie o królewskiej nazwie "piastowski" - poza nazwą nie miał z królem nic wspólnego. skamieniała droga posypana popiołem z kotłowni blokowej (osiedlowej, ale u nas na wsi to sie inaczej wszystko nazywa - pomyślał wymyślony człowieczek), maskowała niedopatrzenia konstrukcyjne atrakcyjnego wozu marki mały fiat. na końcu drogi zakręt potwornie trudny do pokonania - zwłaszcza po kilku głębszych.

to nie on prowadził. i dobrze. nie miał przynajmniej problemów z samochodem i sumieniem. grunt to mieć rozum - pomyślał. dojechali.

klitka wielkości szopy na drewno albo niewielkiej stodoły z neonem "bar". w środku loże - dumnie określane miejsca do odpoczynku. wynajęli salę do zabawy bezalkoholowej. nikt mnie teraz nie zrozumie - pomyślał autor, ale tego wymyślony człowieczek wtedy nie wiedział.

krótkie kilkugodzinne szaleństwa bez libacji. upijam się muzyką i tańcem - mówił do swoich kolegów i koleżanek. wtedy jeszcze nie znał poezji.

i poezja poznała jego. i dotknął jej ust. dłonią na dobranoc i słodkim pierwszym pocałunkiem. uśmiechnął się do księżyca.

- widzisz chudnie.

- jak to chudnie? skąd wiesz?

- układa się w "c" gdy chudnie. a jak się dopełnia to w "d" - proste.

- proste... - powtórzył.

noc nie chciała się skończyć tego lata.

***

siwa chmurka zwróciła uwagę człowieczka na tle zachodzącej pomarańczy i tworzonej przez nią łuny koloru landrynki. przypominała pewnego starszego pana, który potrafił wiele - więcej nawet niż aniołowie razem wzięci, bo to nie oni skonstruowali pierwszą pralkę w naszym mieście. do teraz napawa mnie to dumą - pomyślał.

***

-uśmiechał się. w tej ostatniej chwili uśmiechał się.

zwiesił głowę. wiedział, że nie było go na miejscu. nie chciał być wtedy. nie umiałby się zachować odpowiednio. a teraz słuchał opowiadań ciotki.

-zadzwoniłam do krysi. ona zaraz przybiegła i kazała złożyć ręce, bo potem mięśnie sztywnieją i nie można nic zrobić. dobrze, że ona zachowała zimną krew... uśmiechał się... - zapłakała.

rozumiał dlaczego płakała - to był jej ojciec. dał jej życie. opiekował się ją. wychował ją. lecz on nie płakał. nie uronił ani jednej łzy. w głowie miał tylko ostatnią rozmowę:

-tym razem to już koniec. mówię ci. (zakaszlał)

-nie mów tak dziadku. to na pewno przejściowe. nie wolno tak mówić.

-śmierci się nie da oszukać słowami.

na cmentarzu gdy trumna wolnym ruchem mięsni grabarzy schodziła w dół do ziemi, która wszystko przyjmie - musiał udawać. zwiesił głowę po raz drugi. po modlitwie wyszedł. nie chciał rozmawiać. nie wiedział co powiedzieć. bał się, że zachowa się nieetycznie.

tego dnia przeszłość się skończyła. zaczynało się życie. nowe życie.

***

tak. zabawy w chowanego i historyjki o czerwonym kapturku nigdy nie zapomni. i tego niesamowitego budyniu czekoladowego spożywanego w towarzystwie snujących się obok chodnikiem przechodniów.

ławka zaczęła uwierać w tyłek i wyrwała człowieczka ze stanu długodystansowego biegu po własnym ego, id i wyobraźni. w tej samej chwili obok człowieczka przeszła piękna pani. włosy krótkie blond. długa smukła sukienka oparta na prawie idealnej linii pociągającego ciała. lakoniczny uśmiech na spokojnej twarzy przypomniał mu piosenkę.

"...gdy głowa pełna marzeń...

...wszystko się może zdażyć..."

-muszę kupić tą płytę. chyba już mogę jej posłuchać? - pomyślał na głos, ale szeptem. nie wierzył do końca czy ma na tyle silną wolę.

***

znał ją wcześniej. zawsze pamiętał jak ma na imię. wiedział, że z sylwią tworzą nierozłączną parę przyjaciółek. zresztą szkoła podstawowa skończyła się już prawie pięć zim temu. był wieczór. wtedy młody wymyślony człowieczek chodził na dyskoteki w okolicznych wsiach. zalewał się tak jak "reszta" tanim alkoholem i szukał razem z "resztą" odpowiedzi na jakieś absurdalne pytania.

-po cholerę my żyjemy?

-nie, po cholerę to na pewno nie.

-ale jakiś cel przecież musimy mieć, no nie?

-nie wystarczą ci panienki?

to były wakacje - to głupie, teraz to wie. ale człowiek nie od razu rodzi się geniuszem - zwłaszcza taki wymyślony. więc były wakacje. na jednej z dyskotek grali jakąś muzykę. szalał człowieczek niesamowicie. i tak ukradkiem zauważył ją. podszedł. nie było w jego ruchu ani kszty romantyzmu. był zalany. ona z-"resztą" też. jak się okazało nie był już sam w poszukiwaniu przeróżnych odpowiedzi. i nie tylko on wybrał drogę alkoholu i zabawy celem chwilowego wyłączenia z obiegu świadomości. dawało to tą chwilę odosobnienia. łagodności. jakiejś niewytłumaczlnej sile przypisywali on i gwiazdka te chwile gdy nie było istotne to co się dzieje do okoła. i to, że nadal nie znali odpowiedzi na pytania egzystencjalne. to było nowe życie. zaczęło się wtedy. we wakacje dziewięć sześć. nigdy ich nie zapomni.

-czy możesz mieć otwarte oczy?

-co?

-przecież słyszałeś.

-tak. odparł spokojnym głosem. tylko wtedy potrafił tak mówić. nigdy potem już nie mówił w ten sposób.

gwiazdka spadła prosto pod nogi człowieczka. i nie ważne, że w te wakacje był jeszcze w warszawie i sopocie. założyła się o piwo, że nie zadzwoni. zadzwonił. poszli stromym brzegiem skawy. powolnym krokiem, by nie gubić cennych i kunsztownie dobieranych słów. nogi plątały się w zieleni zarośli, wysokiej trawie, gąszczu drzew liściastych. doszli na drugi koniec trzech mieczy. to było dokonanie. gdy wracali byli razem. człowieczek zdał sobie sprawę, że wygrał znacznie więcej niż darmowe piwo. gwiazdki nigdy nie trafiają dwa razy w to samo serce. był szczęściarzem.

i skończyło się. jak wszystko co znam - pomyślał. wyjazd oddzielił gwiazdkę. strassbourg nie należy do inkubatorów miłości. jakiś czas były listy. po wizycie nie było nawet listów. usłyszał wtedy w mieście pokrytym śniegiem, na placu otoczonym zwartą gwardią siwych drzew tylko jeden równoważnik. gwiazdka mówiła więcej. on słyszał tylko jeden. "ty mnie już nie kochasz".

pani juzefowska zawsze powtarzała, że wszystko powinno mieć swój początek rozwinięcie i zakończenie. to na pewno było zakończenie - drugiego życia.

***

zbiera się na deszcz. wymyślony człowieczek wstał i wytarł pierwsze krople z wysokiego czoła. czas przestać myśleć o pierdołach i zacząć żyć. zostały mi przecierz tylko dwie trzecie. cholerny świat - a jeszcze tyle do zobaczenia, jeszcze tyle do zrobienia. tamtej jesieni też padało. rzęsiście. i nie tylko z nieba. wtedy obiecywał sobie, że zapłakał ostatni raz. teraz uzmysłowił sobie, że nie dotrzymał danego słowa.

***

był wieczór. był w szkole w pewnej dziurze na śląsku. nie jest teraz istotne co się tam wydarzyło. istotne było to, że szkoła była płatna. i, że nie było pieniędzy żeby płacić. i niebyło też chęci. więc musiał zrezygnować z cudownego zawodu technika obróbki cieplnej metali o specjalności odlewnictwo. tego samego miesiąca kończył rozmowy z dyrektorem szanownego (jedynego) technikum w rodzinnym mieście papieża. powiodły się. a więc zostanie technikiem specjalistą metrologiem. nie. nie meteorologiem. metrologia to nauka o pomiarach. więc uczył się mierzyć linijką, cyrklem, liniałem, mikrometrem, mikroskopem, młotem chapriego. było tych narzędzi więcej ale nie pomogły mu w zmierzeniu bezmiaru ludzkiej głupoty i zadufania.

tej samej jesieni było bardzo źle z rodzinnym budżetem. wymyślony człowieczek nie tylko zrezygnował ze szkoły. musieli opuścić mieszkanie. przekonał rodziców, że to najlepsze rozwiązanie. rezygnacja z mieszkania odciąży domowy budżet. a pozatym, parter po dziadku był wolny i całą rodziną jest raźniej.

-jakoś wytrzymamy. mówił do rodziców, starając jednocześnie przekonać siebie. z rodzicami poszło łatwiej. samego siebie o wiele trudniej oszukać.

to był koniec jego przyjaźni z bogiem. żadał zbyt dużo.

-kurwa. tym razem przesadziłeś. przesadziłeś. mówił w mało wyszukany sposób. ale sytuacja bynajmniej nie była kulturalna. -mam ciebie dosyć. dosyć twoich pieprzonych modlitw. dosyć twoich wymyślnych rytuałów. nie będę się wiecej do ciebie łasił. odpierdol się ode mnie. tak po prostu. bez złości... kurwa. co ja ci takiego zrobiłem?

zamyślił się. odetchnął głęboko. doliczył do dziesięciu. nie mógł wytrzymać. było bardzo źle, ale pozbierał się.

- nie mogą widzieć, że płakałem. powiedział szpetem chociaż w samochodzie który prowadził nie było nikogo więcej.

- i jeszcze jedno. nie będę cię więcej o nic prosił. o nic. to jest moja ostatnia prośba. NIE CHCĘ NICZEGO OD CIEBIE. po prostu zostaw mnie w spokoju. w spokoju...

dojechał. samochód zatrzymał w prawidłowy sposób. robienie koperty nie było konieczne. otworzył drzwi do nowego starego domu. na podłodze były pakunki. a w żółtym pokoju po lewej stronie jeszcze można było wyczuć zapach "popularnych". palił je dziadek w ilościach które nie tylko zabiłyby człowieka ale całe jego otoczenie.

zdecydowali na rodzinnej naradzie, że mieszkanie oddadzą do spółdzielni. w zamian za kaucję może uda się coś rozkręcić. - to trzeba przemyśleć. dodał. i nic więcej nie powiedział. wiedział, że tym razem starsi muszą odnieść swój własny sukces. potrzebowali tego oni i ich autorytet. potrzebowała tego ich rodzina.

człowieczek czuł się tak wolny jak nigdy wcześniej. bez jażma siły niewiadomego pochodzenia, która kierowała jego losem. wiedział, że teraz to on jest panem swojego mgnienia. swoich statystycznych 65 lat. i nikt się nie będzie wtrącał. bóg był słowny i dotrzymywał obietnic. gdyby tego nie robił przestano by w niego wierzyć. człowieczek wierzył w boga. nienawidził go z całej siły. musiał w niego wierzyć. bo jak można nienawidzieć coś czego nie ma? - uśmiech ironii pojawił się na twarzy człowieczka. zdecydowanie nie jestem prorokiem - pomyślał. i nic więcej nie zaprzątało jego mysli tego wieczora. tej jesieni. padało. nie tylko z nieba.

Paweł Lang alias LEPiK
Paweł Lang alias LEPiK
Inny tekst · 22 grudnia 2000
anonim
  • Anonimowy Użytkownik
    Iza
    mam pytanie... prosze mi opowiedzieć czy jest tanm w tym tekście cos o skawie.. prosze odpowiedziec na maila Izabela84a@interia.pl

    · Zgłoś · 17 lat