Sześćdziesiąt lat temu pewnie rozpowiadałabym, że zaciągnąłeś się do wojska, pojechałeś na front i rozpłynąłeś się pod miękkim, rozkosznym naciskiem spustu. Zrobiłabym jakąś minę, wydymając usta, musisz być taka dumna. Po powrocie powiem "och to ty", ale ja dzisiaj nie jestem Normą Jeane Baker, tylko Marilyn Monroe w czarnym golfie, w czarnym pudełku przyczepionym do zderzaka roweru, bierzesz mnie taką? Tak, jestem jeszcze trochę zieloną dojrzałością i pęcznieję w słońcu Twojej twardości. Skarbie, ja wypływam, pękam, mętnieję. Chodź, zróbmy coś szalonego, zamoczmy kałużą namiętności drogą bieliznę z nazwiskiem jakiegoś faceta na metce. Patrz - wszyscy już śpią, ale ja... Ja, mój chłopczyku, mon petit garson, ja odpinam guzik i zdejmuję przeszłość. Załóż mnie.
Świetny tekst. Pozdrawiam.