nic waznego

AlojzyAlczyk

Czasem, gdy spoglądam na czubki swoich palców widzę gwiazdy. Zawrotną

prędkość, przestrzeń, wolność, nieograniczoną mądrość i obojętną samotność.

Jak wspomnienie z prawdziwego życia. Bo wydaje mi się, że za sprawą jakiegoś

okrutnego figla natury urodziłem się, urodziliśmy się za wcześnie. sto,

pięćset, może tysiąc lat za wcześnie w tej chorej epoce tryumfu głupców

cyników i kpiarzy. I Ziemi, która obraca się jakby zbyt szybko patrzę, jak

mistyczne znaki na czarnych koszulkach zmieniają się w doskonale dopasowane

uniformy biznesu, jak znikają nutki pasji w głosie, tępią się poglądy. Myślę

wtedy że się spóźniam, że zagapiłem się na którymś z przystanków ekspresu

stojąc gdzieś obok ślepych rebelii które wypalają tak szybko i teraz zostaje

z tyłu. Sam. Może to dlatego, że jestem starcem? Mam przecież cztery tysiące

lat. Czterdzieści wieków doświadczeń historii ugina plecy, paraliżuje ruchy,

tłumi nawet eksplozje biologii odbierając prawo do buntu. Nie może jednak

zagłuszyć szeptów duszy, zasłonić oczu nie zmusi do zgody na świat.

Więc nasuwa się ta sama myśl, za każdym razem gdy z tłumu w podziemnym

przejściu centrum Warszawy wyrasta otwarta dłoń nieumytego dziecka lub

pachnącego wczorajszym denaturatem staruszka; moneta o niskim nominale,

która czasem wala się gdzieś na dnie kieszeni, zapomniana po ostatnim kuflu

piwa nie rozwiąże przecież żadnego problemu, bułka? Tak jak dodatkowe zero

zapisane złotym piórem na leczącym sumienie czeku snoba. Papierku który

rozpłynie się w gorącej wodzie przez tydzień, może kilka tygodni

ogrzewającej kaloryfery jakiegoś schroniska. Stowarzyszenia, organizacje

charytatywne; podmiatanie pod szafę mimo wszystko sprawia ważenie porządków.

Myśl, że trzeba coś zmienić. Więc może, kusząca to wizja, sięgnąć do

przyczyn, przeanalizować błędy poprzedników, ustawić barykady i... Teorie,

Teorie, Teorie.

Bezlitosna z ciebie nauczycielka, Klio. Wierzysz w równość. Tak samo każesz

nieudane, wszystkie rewolucje. Wysysasz ideały i pozwalasz gnić ich tyjącym

ciałom aż smród staje się nie do zniesienia. Wtedy, z naiwnej wiary rodzą

się następne powstania by podzielić los poprzednich. Na okrągło, wciąż, tak

samo. Pojawia się więc pomysł, chęć wyrwania się z tej pętli; gdyby tak

dotrzeć do sedna, węzła, pociągnąć innych i rozwiązać jak kokardkę, leżącą

ósemkę, wyprostować bieg wydarzeń? Wielu próbowało i nie zaczęło się w

Paryżu. Tylko Bóg zna imię doliny, w której pierwsza wyprostowana małpa

zaczęła budować struktury żeby innym było lepiej, a potem zrozumiała że

ważniejsze jest by struktury służyły jej samej. Bóg widział... i milczał

więc boga nie ma.

Ale co gdy wciąż, pomimo to chcę szukać? Może są jednak jeszcze inne,

niezbadane drogi? Klio? Milczysz... więc czekasz aż zrozumiemy, uwierzymy że

rzecz nie leży w strukturach ale w naszych żądzach? Wówczas mieli by rację

ci, którzy chcą cię pogrzebać. Konasz odkąd pojawił się człowiek. Nie, nie

wolno mi ci uwierzyć.

Chociaż ta Masa... Pokolenia przepływają przez coraz węższe gardło

klepsydry, bezwłose małpy, jak postacie z kreskówki ubrane w coraz bardziej

fantazyjne stroje, ściskające coraz bardziej złożone zabawki w swoich

małpich dłoniach, gotowe jednak cisnąć nimi o ziemię by chwycić kamień i

zranić. Dla innych zabawek. To postęp. Naprawdę niewielu jest tych, którzy

tworzą stawiając krok naprzód, niewielu więcej, którzy wykorzystują te twory

by dociekać prawdy. A inni? Nie wolno nimi gardzić. Nie przez przypadek

pogarda jest Siostrą. Tylko najgorszy alfons każdemu się nią odpłaca. Małpy,

ludzie nie są niczemu winni, jak my, są produktami ewolucji. Żyją, bo ich

pradziadowie potrafili zabijać, żeby przeżyć. Noszą ich geny. Wyścig

szczurów nie jest więc patologią, jest dopieszczonym, wyrafinowanym

narzędziem natury, maksymalizuje szanse najlepiej przystosowanych. Dyktuje

prawa w górnej czaszy klepsydry, gdzie jedni stają na głowach innych, by

zostać odrobinę dłużej, przekazać więcej swojego nasienia, dać większe

szanse tym, którzy będą mnożyć ich cechy.

Ale to przecież Ludzie. Pojedyncze ziarnka piasku, jak ja, chcą być

szczęśliwi. Snują swoje małe sprawy, żyją w wygodnych światach własnej

metafizyki, są zawsze dobrzy w obrębie własnych etyk. Gotowi do poświęcenia,

gotowi do bohaterstwa... Gdy wskazać ich palcem choć głusi na łzy z

telewizorów. Potrafią być wredni, potrafią być piękni. Małe miłostki, małe

plany, małe kroczki. Czują jednak tak samo jak my. Takie sama radości, taki

samą ból. Jak Julia, jak Romeo z zasadniczej zawodowej trzy przystanki

alejami, jak kochankowie w ciemnościach z piosenki Pidżamy. Nie można ich

nie lubić.

Jestem, jesteśmy inni. Mądrość, bo nie znam trafniejszego określenia,

chociaż nie jest to najlepsze słowo, nie nobilituje. Jest ciężarem choć nie

jest przekleństwem. Kiedy bladną wszystkie proste odpowiedzi pozostaje

pustka. Jak w tym śnie, paskudny to paradoks, gdy chce się uciekać, a nie

można podnieść się z ziemi, nie starcza mądrości by tę pustkę zapełnić. Więc

są tylko pytania. Coraz więcej pytań.

Tak długo myślałem (wszystkie piosenki są o miłości), chciałem, żeby była

odpowiedzią na najtrudniejsze z pytań. Nie wiem, jak wiele razy musi być

użyte to samo słowo, wypowiedziana ta sama myśl, by nazwana została banałem.

Wiem za to, jestem pewien, że było to coś więcej niż zakropiony alkoholem

barszcz hormonów w podskakującym szybkowarze, niż wiersz Mickiewicza czy

scena z filmu, które zmaterializowały by się w realnym świecie przywołane

nieświadomym głosem aktora tak bardzo chcącego w nich uczestniczyć.

Tylko Iskra. Kilka spojrzeń, milczenie, (powiedzieć wszystko nie mówiąc zbyt

wiele) taniec, którego nie było, kilka, wiele niewypowiedzianych słów,

strach?, milczenie i nic więcej. Potem bierność i nadzieja (doskonały środek

anestezjologiczny). Milczenie i czas, czas nie była już sama. Szczególiki,

które rosły by zasłaniać pole widzenia, wciąż rodzące się nowe, groteskowe

mutanty- interpretacje nieistotnych faktów, nadzieja... To śmieszne, jak

trudno oprzeć się destruktywnym mechanizmom umysłu, pomimo że się je zna i

próbuje zrozumieć, jak trudno omijać pułapki wypływające gdzieś z

podświadomości, nie zamieniać prawdy na fikcyjne, przyjazne rzeczywistości.

One tak nie bolą. Jedno nieodpowiedzialne spojrzenie by dopisać kolejny

rozdział tej samej historii do rozdziałów, z których każdy miał być

epilogiem.

Tysiące przeczytanych stron, miliardy słów, setki przemyśleń, nieprzespanych

nocy, dyskusje, poglądy, teorie, stwierdzenia. Tutaj, poza biologią (CHCE w

to wierzyć), poza mądrością, poza wiedzą nie ma nic. Więc może radzić się

poetów, świadków duszy, tych którym wytykało się popędy i hormony?

Doświadczenie pojawia się dopiero gdy jest zbyt późno, żeby je wykorzystać.

Czy (znów ten banał, ale ja też mam prawo pytać, nie uzyskałem jeszcze

odpowiedzi) taka miłość się powtarza? Taka, o której marzyły pensjonarki w

przyklasztornych szkołach, o której opowiadają kiepskie filmy i hurtowe

powieści do autobusów? Prawdziwa, naiwna.

Może czas wydorośleć? Wyrzec się, przecież nie wszystkich, marzeń? Przestać

wierzyć w magię, tak jak przestało się wierzyć w Świętego Mikołaja,

zachowywać jednak pozory, co roku ubierać choinkę? Ale wtedy po co...

Czasem myślę, że powinienem rzucić się w wir życia i rwać, bezlitośnie, jak

inni, kęsy szczęścia nie patrząc pod nogi, nie rozglądając się na boki,

sycić się pustymi kawałkami które udało się komuś wyrwać i jeszcze bardziej

bezwzględnie walczyć o następne. Nie chce walczyć. Nie umiem nienawidzić.

Czasem nocą, sam na stacji, w ciszy, gdy widzę światła pociągu majaczące

gdzieś na horyzoncie, potem coraz bliżej, byłoby łatwo, i bliżej, nie

potrzebna nawet odwaga, i bliżej huk kół uderzających o metalowe szyny...

gdyby nie wiatr

i nie księżyc.

W dusznym, zatłoczonym tramwaju linii 33 niepozorna dziewczynka, dziewczyna

w niebieskiej, wełnianej czapeczce osunęła się jakby. Wysiadłem na swoim

przystanku. I dzisiaj, po kilku latach nie jest już ważne to, czy zemdlała,

czy tylko usiadła na miejscu, które się właśnie zwolniło, czy ktoś jeszcze

to zauważył i też wysiadł, czy ktoś zareagował. Ważne jest to, że JA

wysiadłem. Dopiero dużo później myśl, że nigdy więcej pozwoliła mi znów

spojrzeć w lustro. Wiem więc jak, chociaż czasem jeszcze przegrywam z

tłumem, nie wiem jednak po co. Gdzie szukać, nawet nie znajdując, sensu? Czy

była tylko ideą, myślą, zarzuconym na niebrzydkie ciało

płaszczem-życzeniem? Wtedy było by łatwiej. Jak poprawić świat? Czy w ogóle

jest to możliwe, osiągalne dla nas, czy mamy prawo cokolwiek zmieniać? Po

co? Co jest ważne? Miłość? Prawda? Przecież nie pieniądze, nie sukces, nie

bóg, nie ma go nawet dla tych, którzy w niego wierzą. Może to, by bez wstydu

patrzeć w lustro? Może należy iść do nich, obrońców królestwa bez kresu i

miasta popiołów? A może, jak Norwid, cieszyć się każdą chwilą, listkiem

przyklejonym do szyby, pierwszą deszczu kropelką? Nie był szczęśliwy. Ile

trzeba, żeby być CZŁOWIEKIEM, nie produktem nieskończonych przypadków

mechanizmu ewolucji? Gdzie jest różnica? Czy można stać się poetą? Atomy,

neutrina, kwarki, co jest głębiej? Samotność? Świecą gwiazdy, których już

nie ma, co jest dawniej? I ta prawie namacalna granica poznania w

zakamarkach zbioru Mandelbrota. Po co pytać? Tyle pytań... i żadnych nowych

odpowiedzi.

AlojzyAlczyk
AlojzyAlczyk
Inny tekst · 3 stycznia 2001
anonim