prędkość, przestrzeń, wolność, nieograniczoną mądrość i obojętną samotność.
Jak wspomnienie z prawdziwego życia. Bo wydaje mi się, że za sprawą jakiegoś
okrutnego figla natury urodziłem się, urodziliśmy się za wcześnie. sto,
pięćset, może tysiąc lat za wcześnie w tej chorej epoce tryumfu głupców
cyników i kpiarzy. I Ziemi, która obraca się jakby zbyt szybko patrzę, jak
mistyczne znaki na czarnych koszulkach zmieniają się w doskonale dopasowane
uniformy biznesu, jak znikają nutki pasji w głosie, tępią się poglądy. Myślę
wtedy że się spóźniam, że zagapiłem się na którymś z przystanków ekspresu
stojąc gdzieś obok ślepych rebelii które wypalają tak szybko i teraz zostaje
z tyłu. Sam. Może to dlatego, że jestem starcem? Mam przecież cztery tysiące
lat. Czterdzieści wieków doświadczeń historii ugina plecy, paraliżuje ruchy,
tłumi nawet eksplozje biologii odbierając prawo do buntu. Nie może jednak
zagłuszyć szeptów duszy, zasłonić oczu nie zmusi do zgody na świat.
Więc nasuwa się ta sama myśl, za każdym razem gdy z tłumu w podziemnym
przejściu centrum Warszawy wyrasta otwarta dłoń nieumytego dziecka lub
pachnącego wczorajszym denaturatem staruszka; moneta o niskim nominale,
która czasem wala się gdzieś na dnie kieszeni, zapomniana po ostatnim kuflu
piwa nie rozwiąże przecież żadnego problemu, bułka? Tak jak dodatkowe zero
zapisane złotym piórem na leczącym sumienie czeku snoba. Papierku który
rozpłynie się w gorącej wodzie przez tydzień, może kilka tygodni
ogrzewającej kaloryfery jakiegoś schroniska. Stowarzyszenia, organizacje
charytatywne; podmiatanie pod szafę mimo wszystko sprawia ważenie porządków.
Myśl, że trzeba coś zmienić. Więc może, kusząca to wizja, sięgnąć do
przyczyn, przeanalizować błędy poprzedników, ustawić barykady i... Teorie,
Teorie, Teorie.
Bezlitosna z ciebie nauczycielka, Klio. Wierzysz w równość. Tak samo każesz
nieudane, wszystkie rewolucje. Wysysasz ideały i pozwalasz gnić ich tyjącym
ciałom aż smród staje się nie do zniesienia. Wtedy, z naiwnej wiary rodzą
się następne powstania by podzielić los poprzednich. Na okrągło, wciąż, tak
samo. Pojawia się więc pomysł, chęć wyrwania się z tej pętli; gdyby tak
dotrzeć do sedna, węzła, pociągnąć innych i rozwiązać jak kokardkę, leżącą
ósemkę, wyprostować bieg wydarzeń? Wielu próbowało i nie zaczęło się w
Paryżu. Tylko Bóg zna imię doliny, w której pierwsza wyprostowana małpa
zaczęła budować struktury żeby innym było lepiej, a potem zrozumiała że
ważniejsze jest by struktury służyły jej samej. Bóg widział... i milczał
więc boga nie ma.
Ale co gdy wciąż, pomimo to chcę szukać? Może są jednak jeszcze inne,
niezbadane drogi? Klio? Milczysz... więc czekasz aż zrozumiemy, uwierzymy że
rzecz nie leży w strukturach ale w naszych żądzach? Wówczas mieli by rację
ci, którzy chcą cię pogrzebać. Konasz odkąd pojawił się człowiek. Nie, nie
wolno mi ci uwierzyć.
Chociaż ta Masa... Pokolenia przepływają przez coraz węższe gardło
klepsydry, bezwłose małpy, jak postacie z kreskówki ubrane w coraz bardziej
fantazyjne stroje, ściskające coraz bardziej złożone zabawki w swoich
małpich dłoniach, gotowe jednak cisnąć nimi o ziemię by chwycić kamień i
zranić. Dla innych zabawek. To postęp. Naprawdę niewielu jest tych, którzy
tworzą stawiając krok naprzód, niewielu więcej, którzy wykorzystują te twory
by dociekać prawdy. A inni? Nie wolno nimi gardzić. Nie przez przypadek
pogarda jest Siostrą. Tylko najgorszy alfons każdemu się nią odpłaca. Małpy,
ludzie nie są niczemu winni, jak my, są produktami ewolucji. Żyją, bo ich
pradziadowie potrafili zabijać, żeby przeżyć. Noszą ich geny. Wyścig
szczurów nie jest więc patologią, jest dopieszczonym, wyrafinowanym
narzędziem natury, maksymalizuje szanse najlepiej przystosowanych. Dyktuje
prawa w górnej czaszy klepsydry, gdzie jedni stają na głowach innych, by
zostać odrobinę dłużej, przekazać więcej swojego nasienia, dać większe
szanse tym, którzy będą mnożyć ich cechy.
Ale to przecież Ludzie. Pojedyncze ziarnka piasku, jak ja, chcą być
szczęśliwi. Snują swoje małe sprawy, żyją w wygodnych światach własnej
metafizyki, są zawsze dobrzy w obrębie własnych etyk. Gotowi do poświęcenia,
gotowi do bohaterstwa... Gdy wskazać ich palcem choć głusi na łzy z
telewizorów. Potrafią być wredni, potrafią być piękni. Małe miłostki, małe
plany, małe kroczki. Czują jednak tak samo jak my. Takie sama radości, taki
samą ból. Jak Julia, jak Romeo z zasadniczej zawodowej trzy przystanki
alejami, jak kochankowie w ciemnościach z piosenki Pidżamy. Nie można ich
nie lubić.
Jestem, jesteśmy inni. Mądrość, bo nie znam trafniejszego określenia,
chociaż nie jest to najlepsze słowo, nie nobilituje. Jest ciężarem choć nie
jest przekleństwem. Kiedy bladną wszystkie proste odpowiedzi pozostaje
pustka. Jak w tym śnie, paskudny to paradoks, gdy chce się uciekać, a nie
można podnieść się z ziemi, nie starcza mądrości by tę pustkę zapełnić. Więc
są tylko pytania. Coraz więcej pytań.
Tak długo myślałem (wszystkie piosenki są o miłości), chciałem, żeby była
odpowiedzią na najtrudniejsze z pytań. Nie wiem, jak wiele razy musi być
użyte to samo słowo, wypowiedziana ta sama myśl, by nazwana została banałem.
Wiem za to, jestem pewien, że było to coś więcej niż zakropiony alkoholem
barszcz hormonów w podskakującym szybkowarze, niż wiersz Mickiewicza czy
scena z filmu, które zmaterializowały by się w realnym świecie przywołane
nieświadomym głosem aktora tak bardzo chcącego w nich uczestniczyć.
Tylko Iskra. Kilka spojrzeń, milczenie, (powiedzieć wszystko nie mówiąc zbyt
wiele) taniec, którego nie było, kilka, wiele niewypowiedzianych słów,
strach?, milczenie i nic więcej. Potem bierność i nadzieja (doskonały środek
anestezjologiczny). Milczenie i czas, czas nie była już sama. Szczególiki,
które rosły by zasłaniać pole widzenia, wciąż rodzące się nowe, groteskowe
mutanty- interpretacje nieistotnych faktów, nadzieja... To śmieszne, jak
trudno oprzeć się destruktywnym mechanizmom umysłu, pomimo że się je zna i
próbuje zrozumieć, jak trudno omijać pułapki wypływające gdzieś z
podświadomości, nie zamieniać prawdy na fikcyjne, przyjazne rzeczywistości.
One tak nie bolą. Jedno nieodpowiedzialne spojrzenie by dopisać kolejny
rozdział tej samej historii do rozdziałów, z których każdy miał być
epilogiem.
Tysiące przeczytanych stron, miliardy słów, setki przemyśleń, nieprzespanych
nocy, dyskusje, poglądy, teorie, stwierdzenia. Tutaj, poza biologią (CHCE w
to wierzyć), poza mądrością, poza wiedzą nie ma nic. Więc może radzić się
poetów, świadków duszy, tych którym wytykało się popędy i hormony?
Doświadczenie pojawia się dopiero gdy jest zbyt późno, żeby je wykorzystać.
Czy (znów ten banał, ale ja też mam prawo pytać, nie uzyskałem jeszcze
odpowiedzi) taka miłość się powtarza? Taka, o której marzyły pensjonarki w
przyklasztornych szkołach, o której opowiadają kiepskie filmy i hurtowe
powieści do autobusów? Prawdziwa, naiwna.
Może czas wydorośleć? Wyrzec się, przecież nie wszystkich, marzeń? Przestać
wierzyć w magię, tak jak przestało się wierzyć w Świętego Mikołaja,
zachowywać jednak pozory, co roku ubierać choinkę? Ale wtedy po co...
Czasem myślę, że powinienem rzucić się w wir życia i rwać, bezlitośnie, jak
inni, kęsy szczęścia nie patrząc pod nogi, nie rozglądając się na boki,
sycić się pustymi kawałkami które udało się komuś wyrwać i jeszcze bardziej
bezwzględnie walczyć o następne. Nie chce walczyć. Nie umiem nienawidzić.
Czasem nocą, sam na stacji, w ciszy, gdy widzę światła pociągu majaczące
gdzieś na horyzoncie, potem coraz bliżej, byłoby łatwo, i bliżej, nie
potrzebna nawet odwaga, i bliżej huk kół uderzających o metalowe szyny...
gdyby nie wiatr
i nie księżyc.
W dusznym, zatłoczonym tramwaju linii 33 niepozorna dziewczynka, dziewczyna
w niebieskiej, wełnianej czapeczce osunęła się jakby. Wysiadłem na swoim
przystanku. I dzisiaj, po kilku latach nie jest już ważne to, czy zemdlała,
czy tylko usiadła na miejscu, które się właśnie zwolniło, czy ktoś jeszcze
to zauważył i też wysiadł, czy ktoś zareagował. Ważne jest to, że JA
wysiadłem. Dopiero dużo później myśl, że nigdy więcej pozwoliła mi znów
spojrzeć w lustro. Wiem więc jak, chociaż czasem jeszcze przegrywam z
tłumem, nie wiem jednak po co. Gdzie szukać, nawet nie znajdując, sensu? Czy
była tylko ideą, myślą, zarzuconym na niebrzydkie ciało
płaszczem-życzeniem? Wtedy było by łatwiej. Jak poprawić świat? Czy w ogóle
jest to możliwe, osiągalne dla nas, czy mamy prawo cokolwiek zmieniać? Po
co? Co jest ważne? Miłość? Prawda? Przecież nie pieniądze, nie sukces, nie
bóg, nie ma go nawet dla tych, którzy w niego wierzą. Może to, by bez wstydu
patrzeć w lustro? Może należy iść do nich, obrońców królestwa bez kresu i
miasta popiołów? A może, jak Norwid, cieszyć się każdą chwilą, listkiem
przyklejonym do szyby, pierwszą deszczu kropelką? Nie był szczęśliwy. Ile
trzeba, żeby być CZŁOWIEKIEM, nie produktem nieskończonych przypadków
mechanizmu ewolucji? Gdzie jest różnica? Czy można stać się poetą? Atomy,
neutrina, kwarki, co jest głębiej? Samotność? Świecą gwiazdy, których już
nie ma, co jest dawniej? I ta prawie namacalna granica poznania w
zakamarkach zbioru Mandelbrota. Po co pytać? Tyle pytań... i żadnych nowych
odpowiedzi.