Człowiek żyje posiadając ograniczoną wartość poznania piękna, które go codziennie otacza. Statystycznie można przeżyć schematycznie nudną ezgystencję, by w końcu żałować swojego marnego życia bojąc się pukającej do nieba bram śmierci. Schematycznie, jak najbardziej – północ, wschód, zachód, południe.
Pamiętasz? Jeszcze rok temu próbowałeś w coś wierzyć, okłamując się, że przecież musi być jakaś bliżej nieokreślona siła. Codzienność ośmieszała tą twoją wiarą. Błogosławieni ci co nie wiedzieli, a uwierzyli? Nie, kiedy ma się dziewiętnaście lat, nie kiedy katolicyzm wbił ci w chłonne serce dogmatyczny kołek. Nie, kiedy codzienność wydaje się całym światem. Nie....
Ciągle się pytam siebie, jak mogłem się zgodzić na połowę znaczka z rowerzystą. Jak? Ja, który sobie zawsze powtarzałem „nic więcej”. Ja, który potrafiłem odmówić każdego narkotyku. Ja, który byłem dumny z własnej woli, dążyłem jakimś sposobem całym sobą, by tamtej nocy w Zakopanym wziąć to coś pod język. <= bez żadnej świadomości o konsekwencjach.
To był „Korowód” Grechuty. Zamknąłem oczy. Pojawiła się wizja kuli w kwadracie, wszystko oblane szaro-błękitną kroplą olbrzymiej wody. „Kto pierwszy szedł przed siebie..... zapatrzeni w słońce”. Otworzyłem oczy i z dziury w ścianie wylała się granatowa czerń. Serce zamarło. To było pierwsze słowo tego czegoś. Pierwsze słowo wypowiedziane do mnie osobiście.
Sam tego chciałeś. – podsumowała Nica, kiedy struty jak kot wróciłem z kolejnej wyprawy do kibla. Czułem się paskudnie, konsekwencją tego doznania był rozpierdolony żołądek. Rzeczywistość ciągle wracała na swoje miejsce, jakoś tak zbyt wolno. Chyba się wtedy uśmiechnąłem do Nicy. Chciałem jej wytłumaczyć, że to moje teraźniejsze cierpienie jest niczym w porównaniu z doświadczeniem, jakiego doznałem parę godzin temu. Jednak zabrzmiałoby to pewnie żałośnie.... więc po prostu się uśmiechnąłem.
Zasnęli upaleni haszem. Ona i on. Mieli się mną opiekować, ale olali mnie gasząc światło. Leżałem tuż obok nich, a jednak jak najbardziej sam. Ciemność i myśl żeby nie zrobić czegoś głupiego. Spojrzałem w miejsce oddzielając łóżko od ściany. O mało nie zapadłem się w przepaść. Uratowała mnie ściana – otulając mnie.
Sobota była tak ohydna. Wszystko topniało. Ciągle struty przebijałem się przez szarą ludzką masę. Ktoś mnie potrącił, ja potrąciłem kogoś. Wszyscy byli dla mnie tak karykaturalni w swoim dążeniu do celów. Teraz kiedy wszystko wracało do swoich zasad i wymiarów, do tego czego pragnąłem z całego serca. Do porządku percepcji. Było wtulić się w nią... by być bezpiecznym.
Ruch ręką. Świetliste ruchy. Obrazek pulsującego Jezusa na ścianie. Ściany przybliżające się. To sufit przyszedł mi powiedzieć dobry wieczór. Coś wzrastało. Coś wzrastało we mnie... to poczucie. Poczucie.... nadchodziło.
Trzymałem dyktafon jak dziecko.... jak małe dziecko. Bardzo nieporadnie. Muzyka tym razem przeszywała mnie. A może po raz pierwszy poczułem to w inny sposób. ..... that the real is deep inside.....
Kim chcesz być? Kim masz być? Kim powinieneś być? Odpowiadał mi śmiech – nie szyderczy, czy cyniczny. Ciepły opiekuńczy śmiech. Coś przerzuciło mnie do faktów z mojego życia. By później stwierdzić tylko, że to co się teraz dzieje będzie jednym z tych najważniejszych faktów.
Nie widziałeś Boga! – wyśmiał mnie ten, któremu się później spowiadałem.- Kwas daje ci po prostu sposobność do zrozumienia siebie. To takie lustro. - miał rację. I to nie była moja wina, że nie zrozumiał mojej frazy „Weź kwasa, a uwierzysz w Boga”. To naprawdę nie moja wina.... prawda boże?
...wzrok.. słuch...dotyk...potem ruszyły poszczególne układy.... wszystko we mnie poruszono.... wszystko we mnie przewrócono.... cała moja osobowość została rozbita nie bez bólu potężnym młotem chemii... dziękuję....
Dziecięce poczucie weterana wracającego z wojny tliło się we mnie, kiedy nocą przechodziłem przy osiedlową ulicę. Ulicę mojego miasta... o mało nie wpadłem pod samochód.....
Nawet przypadek niesiony przez życie jest wypadkową przeznaczenia, zresztą nie ma tu żadnej sprzeczności...
- Dlaczego on siedzi? – zapytała onego kiedy o piątej rano siedziałem w kucki słuchaj Days of the New 2.... jak można było jej odpowiedzieć, nie było kurwa siły.
Nie miałem zegarka ze światełkiem i kiedy Nica zgasiła światło... ja zostałem odcięty... od jakiegokolwiek pewnika. Pamiętam co to było nad ranem wstać i zapalić to światło, co to było znowu powrócić do kontroli nad czasem i przestrzenią. Zresztą nie ważne, ważne co było w totalnym zagubieniu... aury, nieprzewidywalność, wnętrze, miłości, igły rzeczywistości niosące prawdę, spokój jedności i ja... przede wszystkim ja. Ja, a dopiero potem wszystko dookoła mnie. A mimo wszystko – to właśnie wszystko było jednym.... wszystko było... wiem... brzmi banalnie.. prawda uczuć inaczej brzmieć nie może.
Wewnętrzny głos, który mówi ci... nie używając słów. Podświadomość i wszechświat, który się tobą opiekuje. Zero strachu przed śmiercią. Bogatsza dusza pozbawiona wszystkich pokaleczonych dogmatów....jaki ja kurwa byłem rozpieprzony na drugi dzień... matko...
Powiedz mi.. mistyczne przeżycie.. powiedz mi Bóg... powiedz mi ponad zmysłami... powiedz mi to jeszcze parę lat temu.. wyśmieję cię....
Sposób w jaki widzimy rzeczywistość. Przekonani, że to co widzimy.. to słyszymy, co czujemy to jest prawda obiektywna wszechświata. A prawda? Jaka prawda? To nasze subiektywne wrażenie.. jakże doskonałego mechanizmu jakim jest człowiek. Tak uważam, że człowiek to mechanizm doskonały. Przekonałem się i dziękuję Bogu, że wszystkie moje zmysły pracują prawidłowo. Doceniam....
Magiczny kwas... wziąłem połówkę parę miesięcy później. I to coś się ode mnie odwróciło. Fajna jazda była, fajna fajna. Tylko, że tamta jazda była niczym.... niczym... niczym.... jak wódka... zwykła używka... fajna jazda była. Do kurwy nędzy z fajną jazdy. Do kurwy nędzy z oglądaniem po upaleniu Cartoon Network.
- Brałaś kiedyś lsd?
- A dlaczego pytasz?
- Bo podoba mi się twój najnowszy wiersz...
A tak poważnie ... to dziękuję....