BRAK

Stefan Dedalus

BRAK

Ci prawdziwi, wolne duchy, mieszkali od dawna na pustyni jako jej panowie; w miastach zaś mieszkają dobrze odżywieni, sławni mędrcy - zwierzęta pociągowe

Friedrich Nietzsche

I

Jestem na pustej autostradzie, sam pośród piachów pustyni. Obracam głowę, powoli, spokojnie, najpierw w lewo - piach, potem w prawo - widzę to samo. Nie dostrzegam żadnych zmian. Dookoła rani w oczy wszechobecna monotonia smutnych drobinek samotności. Czuję, że jestem idealnie pośrodku, ale nie jestem pewien czego. Po prostu wiem, że wszędzie dokądkolwiek skieruje swe kroki odległość będzie jednakowa. Gdzie bym się nie udał, to i tak przez wiele kilometrów pozostanę sam pośród gwiazd wieczności. Odwracam się i widzę, że moją autostradę od słoneczno - złotego podłoża oddzielają dwie naprzeciwległe białe linie. Rozciągają się od horyzontu po horyzont, spokojnie usadowione na czarnej, asfaltowej pryczy.

"Biały brzeg" - tak sobie je nazwałem. Zastanawiam się czy przekroczyć któryś z tych zakazów. Wydaje mi się, że chyba mam prawo to zrobić, wszak jestem człowiekiem, a któż inny jak nie istota ludzka wyznaczyła te granice, oddzielające bezpieczną drogę od zagrożonego upadkiem zboczenia z niej.

II

Właściwie to moją opowieść powinienem, a raczej powinniśmy zacząć od zapomnienia. Przepraszam, że mówię wam to dopiero teraz, ale tak wyszło i nic na to nie poradzę.

Jeżeli więc jest to możliwe, to zapomnijcie, moi drodzy towarzysze podróży, o sobie. Zapomnijcie siebie, zapomnijcie o wszystkim co kiedykolwiek was otaczało, otacza i otaczać będzie. Wymarzcie ze swej pamięci wszystkie daty, zdarzenia, wspomnienia i miejsca w których kiedykolwiek byliście i które mniej lub bardziej stały się waszym udziałem.

Znajdźcie ów cudowny lek, Nepenthes, który pozwoli wam spojrzeć na wszystko innymi oczyma, napój ten zdejmie ślady waszych stóp i nałoży je na nową rzeczywistość.

Zapomnijcie ludzi, których znacie...zapomnijcie, że jesteście, bo przecież jak zwykł mawiać Artuand Rimbaud "prawdziwe życie nie istnieje nie ma nas na świecie".

Wszystkie te zabiegi są konieczne, jeżeli chcecie choćby przez ułamek sekundy poczuć na swej skórze delikatne wspomnienie tego, którego zwykliśmy określać mianem "bohater", bo to właśnie o nim zamierzam wam, a może i przy okazji sobie, moi drodzy, opowiedzieć.

Krótka historyjka o człowieku, który...no właśnie, który... a zresztą, sami się przekonacie i sami ocenicie. Jeżeli więc macie ochotę to udajcie się w podróż, która zaczyna się tutaj, na początku ludzkiego istnienia, którego cel jest wielką niewiadomą.

No tak, byłbym zapomniał. Na pewno ciekawi jesteście, po co to wszystko? Do czego wam te niezliczone zabiegi zapomnienia, dlaczego macie odrywać się od rzeczywistości? Przecież to tutaj zrodzono was, tutaj trwacie i postępujecie w większym lub mniejszym stopniu wedle tutejszych reguł. Dlaczego więc macie z tym wszystkim zrywać, choćby i na kilka chwil?

Odpowiem wam tak. Otóż zawsze twierdziłem, iż czytanie czegokolwiek, powieści, opowiadania, noweli czy nawet wiersza, powinno jawić się czytelnikowi jako drugie, równoległe życie. Jako coś co dzieje się na równi z czytaniem jako czynnością. Moim zdaniem słowa przelane na papier stają się bramą do innego świata. Wystarczy tylko nacisnąć klamkę...

Wynika z tego, że myśli zakute na białej kartce papieru winny działać jak hipnotyzer, a każdy czytelnik, który decyduje się wyruszyć w podróż musi czuć co czuje "bohater", inaczej wędrówka nie ma większego sensu.

Wyzerujcie więc zegary waszej pamięci, a przede wszystkim tarcze wspomnień. Zatrzymajcie wskazówki, które tak wiele razy rzucały cień...

III

A więc stałem tak samotny; namiętna istota na beznamiętnej ziemi - pomyślałem. Nagle zdałem sobie sprawę, że tak właściwie to nie wiem gdzie jestem, nie wiem jak się tutaj znalazłem, i jaki jest cel tego pobytu. Zastanawiałem się o co w ogóle w tym wszystkim chodzi.

Setki pytań poczęły kłuć mój umysł, domagając się racjonalnych i wyczerpujących odpowiedzi. Dlaczego nic nie wiem, nic nie pamiętam? - myślałem. Jeszcze raz spojrzałem we wszystkie strony, lecz nie dostrzegłem żadnej różnicy, najmniejszej nawet zmiany. Pośrodku złotej tafli rozciągała się cały czas ta sama czarna, monotonna droga z dwiema równoległymi liniami po bokach. Spojrzałem w niebo, ale ku mojemu zdziwieniu było ono puste, ani chmur, ani Słońca, kompletnie nic. Wszystko wydawało mi się tak strasznie bezpłciowe, przepełnione wewnętrznym uczuciem niewytłumaczalnej tęsknoty za czymś niezrozumiałym.

Nawet nie było mi gorąco, mimo tego, iż cały czas szedłem dość szybkim krokiem. Pytania, które trapiły mą głowę nagle jakby zniknęły, kiedy tylko zacząłem zastanawiać się co jest na końcu owej drogi. Spojrzałem w dół i stwierdziłem, że owe dwie białe linie cały czas mi towarzyszą, proste jak strzała, ani o milimetr nie zmieniają swego położenia.

Po kilku godzinach wędrówki, przynajmniej tak mi się wydawało, poczułem się zmęczony i postanowiłem odpocząć. Położyłem się na autostradzie, głowę oparłszy na splecionych dłoniach i począłem wpatrywać się w spokojne, jednolite niebo. Właściwie to nie pamiętam o czym myślałem, wiem tylko że w pewnym momencie usłyszałem wołanie. Ktoś bez przerwy powtarzał - z drogi, z drogi. Spokojnie wstałem i spojrzałem za siebie. Moim oczom ukazał się delikatnie rozmazany zarys czyjegoś oblicza, które powoli zbliżało się w moim kierunku. Postanowiłem poczekać i zapytać co to wszystko znaczy? Dokąd ten ktoś zmierza? itd. Jak postanowiłem tak też zrobiłem. Po kilku minutach, owa postać przybliżyła się do mnie na tyle, że mogłem bez problemu ujrzeć jej twarz. Była to dziwna osoba, (mimo wnikliwego spojrzenia nie potrafiłem określić płci) o oczach wyglądających na bardzo zmęczone. Z czoła spływały kropelki potu, ubranie choć pięknie skrojone, było przemoczone do suchej nitki, jakby ktoś dopiero co wyjął je z miski pełnej wody, która ściekała strumieniami pozostawiając na asfalcie mokre ślady. Plamy te, nie wiedzieć dlaczego, po chwili znikały.

Im odległość między nami stawała się mniejsza, tym więcej szczegółów dostrzegałem. Nie zrobiły one jednak na mnie tak dużego wrażenia, jak kawałek papieru, który pognieciony tkwił w zaciśniętej pięści lewej ręki. Kiedy od owej osoby dzieliła mnie odległość wyciągniętej ręki, zapytałem:

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy był...a byś tak uprzejma powiedzieć mi dokąd ta droga prowadzi?

Wsłuchiwałem się w pomruki, które cały czas wydostawały się ust mego "niespodziewanego towarzysza", który miast udzielić mi odpowiedzi na pytanie cały czas szeptał pod nosem słowa, które brzmiały mniej więcej jak - Szybciej, szybciej, szybciej, prędzej bo nie zdążę.

Nie zadałem już więcej żadnego pytania. Gdy nasze oczy spotkały się, jakby zahipnotyzowane wspólnym spojrzeniem, zaklętym w ułamku wieczności poczułem przedziwny strach. Te oczy były jak lustro odbijające wnętrze duszy, tak bardzo zaabsorbowanej... pośpiechem?

Stałem tak przez kilka sekund nie mogąc przestać myśleć o owym spojrzeniu, poczym odwróciłem głowę za siebie, ale ku memu zdziwieniu nikogo nie dostrzegłem. Droga znów była pusta. Po chwilowym odpoczynku ruszyłem dalej. Idąc tak powoli, co jakiś czas przechodziły obok mnie postacie łudząco podobne do tej pierwszej. Początkowo myślałem, że to jedna i ta sama osoba. Z daleka wyglądały identycznie, gdy jednak odległość stawała się mniejsza, dostrzegałem w ich budowie niewielkie zmiany. Jedna rzecz, która u wszystkich była jednakowa to kawałek papieru w lewej dłoni, a także oczy, których spojrzenia wydawały mi się szalenie zmęczone. To nigdy się nie zmieniało. Idąc tak bez celu zacząłem się zastanawiać nad tymi dwiema białymi liniami, które niejako wyznaczały drogę. W tej samej chwili ujrzałem wielki znak stojący na granicy między pustynią, a autostradą. Był to żółty prostokąt na którym widniało, (co mnie zaskoczyło) zdjęcie pustyni po której pełza wąż. Pomyślałem sobie, że pewnie to jakieś ostrzeżenie czy coś w tym rodzaju. Szedłem jednak dalej co jakiś czas wyprzedzany przez owe ezoteryczne postacie powtarzające w kółko cały czas mniej więcej to samo - szybciej, szybciej, bo nie zdążę. Szczerze mówiąc nudziło mnie to trochę, tym bardziej, że żadna z osób nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi. Byłem już bardzo zmęczony i chyba podświadomie wyczekiwałem wieczoru, chłodu i ciemności. Po prostu chciałem zasnąć. Potrzebowałem zdrowego, nocnego snu. Zmierzch jednak jak nie nadchodził tak nie nadchodził. Nagle jednak ujrzałem, iż dzień, jasność oświetla tylko miejsce w którym znajduje się autostrada, a im dalej w głąb pustyni tym ciemniej. Dowodziło to niezbicie, że na pustkowiu jest zarówno dzień jak i noc. Skądś to znałem, i wiedziałem, że tak być powinno. Nie mogłem sobie jednak przypomnieć genezy tego wspomnienia.

Naszła mnie niepohamowana ochota, aby zboczyć z drogi, aby przekroczyć ową białą linię, granicę oddzielającą jasność od ciemności. W momencie, gdy owa myśl zakiełkowała w mym umyśle, nastąpiła rzecz, której z początkowo nie potrafiłem pojąc. Jedna z wielu wyprzedzających mnie osób zatrzymała się i rzekła:

- Nie wolno ci tego zrobić. Stamtąd nie ma już powrotu. Jak mogła ci przyjść do głowy tak idiotyczna myśl. Czyż nie widziałeś znaków? Nie bądź obłąkany, choć z nami. Masz przecież jasno wytyczony szlak.

- Szlak? A dokąd on prowadzi? - zapytałem.

W tym samym momencie towarzyszka rozmowy zniknęła, tak jakby nigdy nie istniała.

Nie wiedziałem co zrobić. Z jednej strony znaki, nakazy, przestrogi z drugiej jednak niepohamowana chęć aby dołączyć do czegoś co wydawało mi się...całkiem normalne. Zatrzymałem się. Obróciłem głowę o 90 stopni i spojrzałem na szarzejący już zarys pustyni. (wątpliwości oplatały moją głowę niczym winorośle wspinające się po starym domu) Po kilku chwilach namysłu zdecydowałem, że jednak przekroczę białą granicę. Podszedłem do linii i wpatrywałem się w ciemną rzeczywistość. Kiedy obróciłem głowę oczom mym ukazał się wielki tłum w którym znajdowali się wszyscy których już wcześniej spotkałem na swej drodze. Milcząc patrzyli na mnie mrocznymi oczyma. W ich spojrzeniach wyczułem strach, smutek, żal, nienawiść, zazdrość, niezrozumienie. Cisza nie trwała jednak długo, tłum począł szeptać niezrozumiałe dla mnie słowa. Nie wiedziałem o co chodzi, domyśliłem się tylko, że coś jest nie tak.

W tej samej chwili poczułem, że woła mnie jakiś głos. Nie dochodził on ani z tłumu, ani z ciemności. Czułem go wewnątrz siebie. Zrobiłem krok i przekroczyłem białą linie. Stałem już na złotym piasku. Poczułem dziwny chłód przeszywający moje ciało, który jednak po chwili zamienił się w letni powiew. Spojrzawszy w górę ujrzałem gwiazdy, które swą delikatną poświatą nadawały nocy odcień szarości. Zrobiłem następnych kilka kroków, potem odwróciłem się w stronę tłumu, lecz tam nikogo już nie było. Co najdziwniejsze, całą autostradę spowijała ciemna mgła, jakby zamiast białych liń, ktoś postawił rozciągający się po horyzont ciemny welon przez pryzmat którego wszystko wydawało się strasznie jednostajne i jednolite. Zrobiłem następnych kilka kroków. Wtem zza ciemności wyłonił się starszy, brodaty mężczyzna, którego czarne włosy wyrastające spod słomkowego kapelusza niemalże zlewały się z bujną brodą, przez co prawie w ogóle nie mogłem dostrzec jego twarzy. Nieznajomy uśmiechnął się i przyjacielsko skinął głową. Nawet nie czekał na odwzajemnienie powitania tylko od razu począł mówić:

- Obróć się w stronę autostrady - powiedział stanowczym głosem.

Posłuchałem go i oczom moim ukazała się już nie autostrada, ale wyglądająca jak tor wyścigowy czarna powierzchnia. Postacie które jeszcze przed paroma chwilami wydawały mi się powolnymi i zmęczonymi znakami zapytania, teraz poruszały się z tak wielką szybkością, że trudno było je w ogóle dostrzec.

Starszy mężczyzna kolejny raz uprzedzając moje pytanie rzekł:

- Cały czas tak biegną, cały czas, bez chwili wytchnienia. - poczym chwilę pomyślał i dodał - A ty będąc tam, nie dostrzegałeś tego, bo sam byłeś "prawie" jednym z nich.

Wreszcie odważyłem się zapytać - Dokąd oni tak biegną?, dlaczego wyglądają tak dziwnie? i co trzymają w dłoni?

Starzec uśmiechnął się ironicznie i wskazał ręką na horyzont, ponad którym wyłoniło się piękne miasto, jego mury, wieże, domy lśniły jakby pokryte warstwą złota. Potem spojrzał na chłodny już pustynny piach i z nostalgią w głosie zaperorował:

- Tutaj jest dzień, noc, świt i zmierzch. To tutaj codziennie wschodzi słońce, które strzeże światła na przemian z księżycem i jego gwiazdami. To tutaj wieje wiatr i śpiewają ptaki. To tutaj możesz poczuć chłód poranka i upał południa. Bo to wszystko nic nie kosztuje. Tylko tutaj. Przekonasz się. Z czasem.

- Dobrze więc -odrzekłem - Powiedz mi jeszcze proszę, cóż owi ludzi trzymają w lewej ręce.

- Czy chodzi tobie o ten kawałek papieru?

- Tak.

Starzec uśmiechnął się i odpowiedział.

- Jeszcze nie wiesz? Odpowiedź tkwi w...mieście. Spójrz na nie. Nie myśl, tylko patrz. Tam ważne są pozory i wygląd.

Spojrzałem na złotą poświatę łuny unoszącej się na niebie i zrozumiałem. Kiedy jednak obróciłem się aby spytać czy moje przypuszczenia co do odpowiedzi są słuszne, starca już nie było.

Usłyszałem tylko jego głos:

- Idź przed siebie, a znajdziesz to czego jeszcze nie szukasz, ale wkrótce zaczniesz.

Nachyliłem się i chwyciwszy lewą dłonią garść piachu, ruszyłem w dalszą drogę, szczęśliwy, że jestem tu gdzie czas i piasek mają inną wartość.

J.W.

Stefan Dedalus
Stefan Dedalus
Inny tekst · 16 maja 2001
anonim