1 ... 2 ... 3 ... kroki ku własnej nienawiści

takatam

Początek .. przypada na ciepły jak na tą porę roku październik 1999 roku. Sama nie pamiętam dokładnie w jakich okolicznościach zrodziły sie myśli, aby ingerować w coś co u normalnego człowieka pozostaje niezmienione.. Bodaj że piątek.. czas intensywnego zastanawiania się w jaki ciekawy sposób należałoby spędzić kolejny samotny wieczór. Wytęskniony telefon.. i spotkanie u wiernych przyjaciół. A żołądek pełny. Jeszcze kilka minut wcześniej.. może kilkanaście.. zanim usłyszałam monotonny dzwonek aparatu telefonicznego, który niestety rzadko dawał znać o swoim żywocie.. rozstrzęsiona kolejną kłótnią pomiędzy ojcem a matką, matką a ojcem, matką a mną, ojcem a mną, ojcem a bratem..itd.. przesiadywałam w kącie swego pokoju z jakąś czekoladą (zapewne o nadzieniu cappuccino, bo takową lubię) i kilkoma kawałkami chałwy.. a wszystko to aby zapomnieć choć na chwilkę o minionych zdarzeniach, które miały miejsce w murach zwanych "Domem". Może by zapomnieć .. a może by po prostu uspokoić rozdrażnione wnętrze. Jedni palą.. drudzy obgryzają zacięcie paznokcie, których już dawno nie mają.. inni drapią się aż do pojawienia się pierwszych kropel krwi... znowuż ja reaguję na jakikolwiek stres, na każdą niepewną sytuację, która zagłusza mój spokój, niezmiernie wzmożonym apetytem. Miałam zaledwie pół godziny do wyjścia, a niestety nie byłam w stanie się choćby ruszyć.. wszystko z powodu okrutnego przeżarstwa. Nie musiałam się długo zastanawiać nad wyjściem (w miarę szybkim) z owej sytuacji. Nieuchronny kierunek - ponura toaleta w jeszcze bardziej ponurym m3. Wybrałam moment kiedy akurat nikogo nie było w kuchni położonej tuż obok pomieszczenia, które wówczas wydawało się moim jedynym wybawieniem. Minęło kilka chwil, kiedy zadowolona i podniecona całym owym przedsięwzięciem usiadłam na krańcu wanny by opłukać twarz i ręce. Spojrzałam w lustro.. uśmiechnęłam się na myśl, że w tak prosty .. łatwy sposób mogłam sobie pomóc, przy tym nie wzbudzając niczyjej uwagi. Kiedy przestałam nasłuchiwać czy aby nie zostałam nakryta przez któregoś z domowników, a silne uczucie podekscytowania minęło.. w głowie pojawiło sie slowo: BULIMIA.. Oczywiście jak na początkującą i pewną siebie bulimiczkę zaprzeczyłam jakiemukolwiek powiązaniu tej choroby z moją osobą. Pomyślałam:

"Przecież to był nic nie znaczący jeden raz.. potrafię nad tym panować. Nie stanę się kolejną ofiarą.. o nie!"

I w takim przekonaniu spędziłam niezwykle miły wieczór w gronie najbliższych przyjaciół.

Mijały kolejne tygodnie, których schemat stawał sie coraz to bardziej tragiczny .. coraz obrzydliwiej okrutny. W szkole nadal starałam się utrzymać pozycję jednej z lepszych uczennic, które z uśmiechem na twarzy spełniały swoje obowiązki, nie zdradzając nikomu choćby zamyśloną miną, tego iż powoli popadam w coraz to większe wewnętrzne tarapaty. Nikt nawet nie podejrzewał, że ogarnia mnie straszliwy stan i zagrożenie. Każdego popołudnia, tuż po upragnionym zakończeniu zajęć szkolnych.. wracałam czym prędzej do domu, by zastać go zupełnie pustym.. by uczynić go cichym miejscem kolejnej zbrodni wobec własnego ciała. Po drodze zdążałam robić niezmiernie obfite zakupy, które na zmianę z przygotowanym dzień wcześniej przez mamę obiadem, pochłaniałam w pośpiechu.. co rusz spoglądając nerwowo na zegar leżący na zakurzonym telewizorze. Wszystko dokładnie zaplanowane.. zawsze muśnięte światłem powodzenia. Nieuchronnie zbliżała sie chwila.. godzina powrotu mamy z pracy. Rozpięty rozporek u spodni. Puste talerze i opakowania tych wszystkich słodkości, na które każdego dnia wydawałam z zupełna obojętnością fortunę. Czas "Oczyszczenia". Mimo iż nadal byłam sama w mieszkaniu .. zrezygnowałam z toalety na rzecz łazienki, gdzie było znacznie więcej miejsca i do tego natychmiast po zmuszeniu się do ciągłych wymiotów, mogłam się dokładnie umyć. Teraz wanna stała się mym wymarzonym obiektem, do którego spływały każdego dnia niezliczone ilości zgniłych wymiocin. Nieświadomie dobierałam coraz to dogodniejsze warunki dla rozwinięcia się czegoś co będzie początkiem własnej zagłady. Powoli zaczęło do mnie docierać, iż z każdym dniem coraz bardziej tracę kontrolę nad tą " nową sytuacją". Czułam, że stanowi ona dla mnie potworne zagrożenie. Jednak mimo wszystko nieustannie starałam sie oddalać od siebie owe myśli, wciąż tkwiąc przy nadziei, iż ze mną jest zupełnie inaczej... iż to co robię jest wynikiem własnej woli.. a nie stracenia nad nią kontroli.

Pewnego dnia podczas rozmowy z Agatą, oddaną od lat przyjaciółką ze szkolnej ławy, dowiedziałam się, że i ona praktykuje podobne metody wobec własnego żołądka. Ja nie potrafiłam zdradzić swojej gorzkiej tajemnicy, ale uspokoiłam sie myślą, iż nawet ona to czyni... ona, która od zawsze była dla mnie wielkim autorytetem (choć jak wspomniała.. raczej rzadko dochodzi do takiego postępowania).

Z czasem przestałam się krępować własnej rodziny. Nawet podczas jej pełnej bądź też niepełnej obecności.. poświęcałam coraz więcej czasu chorobie - tak.., uświadomiłam sobie w końcu, że wpadłam w szpony przeraźliwie srogiej bulimii, która z każdą minutą pochłania coraz to większą część mnie.. i mojego czasu. Mimo wszystko nadal udawało mi się pogodzić ją z własnymi obowiązkami, których nigdy nie lubiłam zaniedbywać. Szkoła ... dom ... wszystko ważne i na pierwszym miejscu, pochłaniające w odpowiednim momencie niemalże cała moją uwagę.. całe moje skupienie.

Ponury listopad ... pochmurny grudzień .. chłód powietrza i myśli. Pierwsze oznaki utraty sił i chęci przetrwania, mimo iż dni wydawały się bardziej urozmaicone..może dlatego, że urozmaicone w mniej pozytywny sposób. Coraz częściej dochodziło do mojej absencji w instytucji zwanej szkołą. Zrezygnowana zostawałam w domu by całkowicie poświęcić się przyjemności, jaką mi sprawiało jedzenie i nieprzyjemności, którą budziły wiadome skutki poprzedniej przyjemności. Zauważyłam, iż nasilenie choroby nastąpiło wskutek zachwiania równowagi psychicznej.. a nie jakby można się było spodziewać, na odwrót. To właśnie z powodu zagubienia emocjonalnego.. wewnętrznego, które coraz bardziej pochłaniało mnie w swoich ciemnościach i otchłaniach, zaczęłam znacznie intensywniej się poddawać bezlitosnej chorobie..

Obraz pracowitej, pilnej uczennicy ... miłej, pomocnej koleżanki ... a przede wszystkim ułożonej, silnej, będącej od zawsze powodem do dumy córki, odszedł tak prędko jak chęć zmiany czegokolwiek. Stałam sie poległym pasożytem.. zaledwie otoczką człowieka, która nie była w stanie normalnie funkcjonować. Doszło do tego, że zupełnie przestałam uczęszczać do szkoły. Wszystko to zdarzyło się tak nagle.. że wręcz niewiarygodnym wydało sie wytłumaczenie, iż na tak radykalną zmianę w moim zyciu nie miało wpływu żadne konkretne wydarzenie, do którego mogło dojść w przeciagu kilku poprzedzających owe "załamanie" dni.. Zabiegani i jak zawsze obojętni rodzice, pochłonięci wzajemną nienawiścią nie zwracali uwagi na moje poczynania. Może po prostu zbyt mocno sie bali dojrzeć prawdę.. nie chcieli dopuścić do siebie myśli, iż ich doskonała pod każdym względem córka jest słaba i potrzebuje pomocy.. zamiast okazać ją, jak bywało do tej pory, im samym.

Styczeń ... zupełnie nie wiem w jaki sposób mogłabym opisać ten miesiąc ... luty ... marzec ... pustka. Budziłam sie późnym rankiem i snułam po domu w piżamie nie mając najmniejszego zamiaru zrobić cokolwiek ... choćby nawet narzucić na siebie jakieś ubranie. Jednak najczęściej bywało tak, że leżałam w łóżku do późnego popołudnia rozmyślając ... wegetując ... lub rozmyślając ... wegetując ... a przede wszystkim rozmyślając. Dopiero wówczas dotarło do mnie jak potwornym przeżyciem były dla mnie te wszystkie lata "istnienia" w mojej rodzinie. Przez głowę wciąż przepływały myśli.. wspomnienia wszystkich niemiłosiernie przykrych awantur.. kłótni i wszelkich objawów egocentryzmu każdego członka rodziny. Skutkiem owych przerażających myśli stała sie moja bezsenność. Nie mogłam spać w nocy(nie miałam na to ochoty również za dnia). ale zmuszałam sie do choćby kilkunastominutowego snu.. by móc w tym czasie odpocząć psychicznie, a co ważniejsze.. odciąć sie całkowicie od tej całej niewesołej sytuacji, która mnie niestety coraz bardziej pogrążąła i powoli zatapiała w otchłani samotności ... i niebezpieczeństwa. W ciągu tych paru godzin, które mi zostawały pomiędzy snem a snem, pomiędzy nic nie robieniem a snem.. bądź nic nie robieniem a nic nie robieniem.. oddawałam sie całkowicie, jak przystało na wierną ofiarę, całemu obrzędowi ku czci bulimii. Nawet znalazłam doskonały sposób, by niepostrzeżenie.. eliminując w dużej mierze ryzyko nakrycia.. wydalać z siebie resztki dopiero co zjedzonego bochenka chleba. Za każdym razem gdy przygotowywałam sie do popełnienia "grzechu", zabierałam ze sobą do łazienki radio, które następnie nastawiałam odpowiednio głośno by zagłuszyć odgłos ochlapywania chłodnych ścian wanny ciepłą, przeżutą papką. Strumień zimnej wody ... plusk miliona kropel ... jakiś głos w radiu ... mniejszy strach ... ale czy mniejsze zło?- nie sadzę.. Osłabiona wracałam do zmiętej.. nie zmienionej od dawna, chłodnej pościeli. Zrezygnowana ponownie zatapiałam się w chwilach gdy jako młoda istotka pragnąca ciepła i miłości musiałam walczyć o pseudoszczeście mojej pseudorodziny.. Przyglądając się swym dłoniom, którymi jeszcze niedawno biłam własnego ojca, by powstrzymać go przed kolejnym atakiem na matke.. znów sięgałam po cokolwiek byleby jadalnego ... by za chwilkę móc zapalić światło w łazience. Trzask zamykanych drzwi ... radio ... 1 ... 2 ... 3 ... 4 ... 8 ... z czasem przestałam liczyć ile razy w ciągu dnia dopadała mnie "konieczność". Nawet przestałam się zastanawiać nad negatywnymi skutkami jakie mogły z tego wszystkiego wyniknąć, po prostu zdawałam sobie sprawę z tego, że nie czuję się wystarczająco silna by móc wrócić do normalnego życia.. do rzeczywistości. Po co było sie o cokolwiek starać, kiedy i tak wszystko prędzej czy później runęłoby z jeszcze większym hukiem.

Kwiecień ... nieuchronne wizyty u psychologa i psychoterapeuty ... nowa szkoła ... wszystko na "dobrej drodze". Powolutku zaczęłam sie budzić z przytłaczającego letargu.. nabierając coraz więcej sił, by w końcu się podnieść ... wyrwać ze stanu ciągłej wegetacji. Ahh ... jakiż piękny scenariusz ... wydawać by się moglo, że to upragniony początek końca ... i może tak to właśnie wyglądało, ale niestety zaledwie wizualnie. Wewnątrz nadal odczuwałam spory niepokój ... cierpienie wynikające z niemożności wygrania ze znienawidzoną chorobą.

Lato ... chyba pogodziłam się z faktem, iż śmiało można mnie nazywać głupią bulimiczką ... przecież to chyba przejaw pewnego rodzaju głupoty ..nieprawdaż? A może to po prostu rodzaj ucieczki ... jakże okrutne i ponure wyjście.

Październik 2000 ... rok! ... a co okrutniejsze, zauważalne zmiany w moim ciele. Na skutek nadwyrężania mięśni brzusznych nastąpiło ich zniekształcenie ... zaś szyja przybrała na obwodzie ... nie jestem w stanie spoglądać w lustro .. za każdym razem czynię to z wielkim obrzydzeniem i płaczem, obiecując sobie, że następnego dnia nadejdzie wymarzony koniec! Nieustannie powtarzam w myślach:

"Już jutro ... wygram ... wyzwolę się bo tego własnie pragnę .. przecież to zależy tylko ode mnie .. już jutro"

Naiwność? Niestety wszystko na to wskazuje ... kolejne dni ... godziny ... stawiam kroki w wiadomym kierunku ... EMEZJA i żałosny zapisek w dzienniku..:

"Tak strasznie siebie nienawidzę. Czuję obrzydzenie, odrazę, upokorzenie, wstręt, zawód, niechęć, zrezygnowanie, niespełnienie, bezsilność, wyobcowanie, po prostu zmęczenie.. To całkiem okrutne, mimo iż w pełni na to zasługuję. Nie mam na nic siły. Ból zmęczenia istnieje w każdej części mego ciała.. a co gorsze i duszy. TKWI I ATAKUJE.. Dobrze wie, że teraz jestem najbardziej nieodporna na jego pokusy. A wszystko przez Nią.. Ona zabrała mi zdrowie, wygląd, równowagę psychiczną. Była ze mną przez cały rok (a może wciąż jest, bo póki co wytrzymałam 3 dni.. - aż czy zaledwie?.. nie jestem w stanie ocenić). Budziła we mnie wzgardę i obrzydzenie a zarazem konieczność i jedyne rozwiązanie. Teraz, gdy jej skutki dostrzegają również inni, a ja nie mogę tego już zmienić.. pozostała mi jedynie moja wyobraźnia, która znów rodzi jakieś nieokreślone.. przedziwne wizje dotyczące mego ciała.. Znów widzę jak ogromnymi i niekoniecznie ostrymi nożycami, bądź też jakimś większych rozmiarów nożem odcinam sobie tą szpecącą.. wywołującą we mnie stan pewnego załamania, odstającą część brzucha.. Wycinam te twarde.. pomarszczone i bolesne mięśnie.. fałdy skórne.. Znów czuje sie kobietą"

Chęć walki towarzyszy mi od dawna, ale najwidoczniej nie jestem na tyle silna ... wciąż Ona .. silniejsza, wszechwładna, bezlitosna ... stoi nade mną i bawi się swą kolejną bezsilną ofiarą..

Zima ... kolejna ... kolejny grudzień ... kolejny styczeń ... kolejny nawrót załamania. Wciąż przegrywam. Jakże wszystko podobne. Aż wydaje się czymś niemożliwym tak nieziemsko podobny układ zdarzeń i uczuć. Absencja w szkole... bla .. bla.. dom.. bulimia ... tym razem znacznie poważniejszy kryzys.. całkowite pogrążenie. Znienawidzona wanna ... agresja wobec siebie i wszystkich ... zanik jakiejkolwiek nadziei ... wielkie rozczarowanie. Przecież wszystko miało być tak piękne ... niestety ... niedopuszczenie do matury ... psychiatra ..prozac ...depresja. Jak powiedział sam lekarz, czeka mnie prawie półroczna terapia lekiem, ktory ma również pozytywne działanie w wypadku bulimii.. I co z tego?? Stać mnie było zaledwie na kilka wizyt i co najwyżej na dwumiesięczną kurację, która niestety nie przyniosła upragnionego efektu.. Znów zostałam sama na polu walki. Ciągłe upadki, z których coraz trudniej mi było i nadal jest się podnosić. Wiara w cokolwiek?..coraz rzadziej udawało mi sie uwierzyć w jakiekolwiek wartości..znaczenia.. w możliwość manipulacji własnymi myślami, badź tylko poczynaniami. Niemożność ... strach ... apatia..

Wczoraj ... dziś ..właśnie opuściłam przeklętą łazienkę. Ręka nadal drży.. a długopis wypadł z dłoni. Zapalam kolejnego papierosa. Od niedawna miewam nieustanne.. silne bóle żolądka.. skrywam w dłoniach grymas cierpienia ..mamie powtarzam, że znów mam zły dzień i nie czuję sie najlepiej.. a wszystkiemu niby winna pogoda i zmęczenie bezczynnością ... całkowitym chorobliwym nic nie robieniem. Kolejny atak ... delikatnie dotykam i masuję brzuch ręką.. unikając spojrzenia w ową stronę.. zamykam oczy.. zrezygnowanie przeraża coraz bardziej ...ALE WYGRAM .. jutro nastąpi KONIEC..

mamo..tato..jestem poważnie chora ... po prostu potrzebuje waszej pomocy...- śnię..

takatam
takatam
Inny tekst · 21 lipca 2001
anonim