Bawiły się doskonale – moje przyjaciółki. Ja też czekałam na ten dzień, miałam uczestniczyć całą sobą, prowadzić ciekawe rozmowy. Nie potrafiłam jednak zapomnieć i oddać się chwilom podróży. Krótka konwersacja tylko – temat im się przejadł, a ja wciąż nie wiedziałam. Tylko dusiłam swe zakręcone wizje. Czego ja się tak boję? Po co?
Mówią, że życie jest za krótkie na to, by rozmyślać niepotrzebnie, dobijać się niedokończonymi zdaniami. Ale nikt mi dokładnie nie wytłumaczył... Czy ktoś wie? Życie – nie warto istnieć dla niego, skończy się. Krucha jak malutkie dziecko – ktoś mnie zdepcze, zabije. Nie.... nie warto myśleć.
Jechałyśmy autobusem, padało. Wokół ludzie: znów ta szara masa, plastykowe powłoki, wpatrzone beznamiętnie oczy. Wszyscy zbulwersowani zachowaniem trzech młodych dziewczyn, jeszcze potrafiących cieszyć się codziennoscią; nawet zwykłą jazdą busem. Tylko jak długo będę potrafić? Na razie zachowuje, co udało mi się zbudować we własnym wyidealizowanym świecie, próbuje przelać na rzeczywistość. Ich zło mi nie zagraża, jeszcze mam swoją wolę.
Wysiadłyśmy pożegnane wrogimi, zimnymi spojrzeniami. “Idiotki” – tak powiedział, to jego słowa – starszego, poważnego mężczyzny. Nieudolna próba wychowawcza. Nie, nie uda mu się. Niczego nie ukradnie. Nie jest w stanie zranić nas skostniałą, rzeźbioną jakby od wieków smutkiem twarzą. To nasz dzień.
Tylko dwóch chłopaków pożegnało nas milej – uśmiechem. A może to tylko kolejne potępienie...
Śmiech: tak dla mnie ważny, tak czekany każdej minuty..... potrafi też zniszczyć. Ale wierzę, że przybliża. Możesz w nim wyczuć każdą gamę, zabarwienie głosu. Wnet poznaje czy to ten szczerości, czy może próbuje mnie zranić diabelski rechot.
Już nikt mnie nie oszuka...
Zdziwiły mnie te myśli. Kierowałam słowa do obcych ludzi, a jednak mówiłam do siebie. Przy tym czułam się obco w swoim własnym “ja”, wypełniał mnie nieznajomy głos. Z kim ja walczę? Rozerwanie...
Już nie potrafiłam skupił się na naszym wypadzie. Nienawidzę tego, że nie potrafię się przestawić. Tak łatwo ze mną wygrać, a potem z nieziemską siłą muszę walczyć o to, by odzyskać pozytywne myśli. Starania innych są odrzucane, tylko się pogrążam.
Nawet działanie alkoholu nie było w stanie odpędzić pesymistycznego myślenia. Rozkładałam każdą minutę na sekundy, a te na coraz to mniejsze jednostki.... mozolnie płynące. Widziałam świat w ujęciach.
Pierwsza klatka: kobieta z dzieckiem – matka. Ten mały chłopiec ma tyle niewinności w swych sześcioletnich oczach. Już za chwile zostanie mu odebrana. Ona rani go każdym lekceważeniem płaczu, kiedy ten próbuje zrozumieć co się dookoła dzieje. Jest zbyt mały, by to wszystko strawić, a kobieta odziera go z każdej ostatniej radości dzieciństwa, umiejętności patrzenia drugiej osobie prosto w oczy. Już dawno zapomniała. Zabrania mu poznawać otoczenie. Chroni go? Być może...
Z tym, że jej wizja jest jednostronna. Widzi szarość, codzienność, zapracowane postacie czczące nowego boga – pieniądz. Mały chce poznać inaczej, chce pragnąć. Podniesie nad nim rękę...
POTĘPIŁAM
Klatka druga: biznesmen, poważna osobowość. Wciąż młody człowiek, pewnie co dostał posadę. Pieprzony yuppi, zamerykanizowany Polak. Żal go... ta pustka. Zmienił szybko skórę. Zbyt szybko, bez zastanowienia. Marynarka, włoskie buty, aktówka, komórka. Śmieje się sztucznym głosem do słuchawki – nowa inwestycja. Tak, znów zarobi. Kupi nowy samochód, sprawi sobie większą chatę, a jego młoda wytapetowana żonka będzie mogła sobie zabalować.
Tak.... jakie szczęście dają pieniądze....
POTĘPIŁAM
Trzecia klatka: Ja – nikt. Nie mająca prawa osądzać, głupia nastolatka starająca się znaleźć godną tego świata osobowość – wśród nich wszystkich. Jak tu zimno.....
Ja, która osądziła i spisała na straty nawet samą siebie. Tak łatwo zabić młodą duszę... już nawet nie ma siły na żaden ostateczny, desperacki odruch, na wołanie o pomoc. Wcześniej krzyczała za cicho. Potem będzie już tylko błagać o krótkie męki w wieczystym pożarze. A może nawet nie chciało jej się wyć? Bo chyba nie warto cokolwiek robić – dobro pokonane. Zawsze powraca się na bruk, a stamtąd trudno wstać na nowo. Lepiej w ogóle się nie ruszać, kolejny upadek może zaboleć za bardzo.
ZNISZCZYŁAM
To pewnie sprawka alkoholu.... na pewno, przecież świat tak nie wygląda. Wszystko jedno: czy ten mój.... czy nawet już ta pieprzona rzeczywistość... Bo to zabija. Trzeba się tylko otrząsnąć i wszystko będzie dobrze. Kiedyś zdołam poznać tajemnicę, teraz po prostu pozostanę obojetna. Choć tak chwiejnie.... rozrywana przez dwie strony. Która glośniej zawoła, tam pójdę. Potem druga mnie odciągnie i się nawrócę. Można tak trwać, wcale nie trzeba wybierać. Ktoś już wybrał za nas wszystkich. A mimo to każe walczyć, wciąż walczyć słabej ludzkości o zmianę obranej przez niego natury, naszej natury.
Po której stronie żyje się wbrew sobie?
Klatka czwarta: dostrzegł mnie. Zaniedbany facet w czarnej, skórzanej kurtce, o ciemniej karnacji. Spojrzał mi prosto w oczy mijając, wtedy rozszerzył potwornie usta ukazując czarne, zniszczone zęby. Jego wzrok stał się wiercący i wrogi. Twarz przybrała grymas bólu i zła.
POTĘPIENIE
Nie zapomnę: zdrętwiałam cała. Nikt prócz mnie go nie widział. Moja przerażona wyobraźnia wciąż pamięta makabryczne spojrzenie, wymiotuje najmniejszym zarysem całej postaci.
Chciał mnie ostrzec. Powiedzieć, że jest obok co dzień. Potrafi pochlonąć, zniszczyć. Nie musi długo prosić, jesteśmy posłuszni, biegniemy.
Ja nie chcę. Nienawidzę. Nie jestem bezsilna, potrafię wziąć swoje życie we własne ręce i nim kierować. Obrać dobrą drogę, tą właśnie z dala od potępienia. I wciąż starać się uciekać od zła.... jak najdalej.
Nigdy więcej nie zobaczyłam czarnego człowieka, a wszyscy dookoła są nieskalanymi aniołami. Kiedy wyzdrownieją moje skrzydła..... rozwiążę i ich.