Wyrzut. Wyrzut zawsze pojawia się w głowie tuż po przebudzeniu. To pierwsza myśl, która czasem boli, czasem swędzi a czasem ma taki dziwny, cierpki posmak u nasady języka. I nigdy nie jest przytłumiony. Zawsze robi takie wrażenie, jak żarówka prosto w oczy. Czasem nawet ożywa.
Wyrzut jest stworzony z jakiejś dziwnej materii, która ulega przekształceniu w odpowiednim kokonie. Wystarczy tylko dostarczać właściwe ilości zdumień i zachwyceń, stracić własne zdanie i pozwolić zawładnąć sobą: „Tak! Uczyń mą osobę na obraz i podobieństwo obrazu twej idei! Twórz we mnie! Kształtuj!”. Samemu zawiązać sobie oczy i uczynić z siebie kokon dla własnego wyrzutu. Zabawa dla masochisty. Albo sposób na życie...
Wciąż idę z mocno zaciśniętymi oczami, pozwalając, krok za krokiem, by rozwijał się we mnie twór. Niepamiętna starej rany, która zostaje po wykluciu się poczwarki. I bólu. Naturalne: kiedy wyrzut dojrzeje, musi wyjść, rozszarpując kokon. Tymczasem jest prawie doskonale. Karmię się tym, co wpadnie mi w usta. Smaku nie jest się pewnym, kiedy zmysły są otępione. Ważne, że jest prawie doskonale. Posmak będzie tuż po przebudzeniu się.
Istnieje jednak zawsze ten sam, jeden problem, jedna wątpliwość: brak pewności w słuszność. Ale zaślepienie w ufności jest silniejsze: ”Tak, dziewczynko-świat jest piękny a ludzie się kochają”. A wyrzut dojrzewa i pęcznieje...
Kulminacja nadchodzi, przebudzenie jest bliskie: „Po co ci igloo, kiedy szliśmy tutaj, żeby pograć w śnieżki?!”. I nagłe zawirowanie w głowie. Teraz wykluwa się on. Rozdzierając wszystkie powłoki- wydostaje się na zewnątrz i naigrywa się ze mnie. Kpi, kiedy znów budzę się z twarzą w błocie. Powraca wówczas i zamienia w świadomość, pulsującą jak tępy ból w obydwu skroniach...