Idę sobie właśnie krętą drogą.. mijam drzewo rozczarowania..
na którym wisi jakiś smutny dyndulec... nawet nie pamiętam
jak miał na imię... idę i idę a czerwone kamyki wesoło pryskają
spod moich drewnnianych sandałków....
Jakoś już dawno nie byłam na własnej planecie.. teraz wydaje
się znacznie większa i bardziej zapuszczona niż jak ją zostawiłam
dobre dwa i pół roku temu.
Uciekłam wtedy jak tchórz.... zostawiając paru omotonanych wokół
mego serdecznego palca nieszczęśliwców.... mogłam posłać ich
do wszystkich diabłów.. ale mam cholera miękkie serce...(zupełnie
jak gąbka kaczuszka na stałe wkomponowana w moją łazienkę.....)
dlatego spakowałam się i zwiałam stamtąd w wielkim popłochu
... zostawiając za sobą nikłą smużkę lawendowego zapachu.......
a niech to...
Gdybym mogła popatrzeć wtedy na ich miny.... skuleni jak niewinne
małe szczeniaki.... z nosami skierowanymi ku górze.... wyli cierpiętniczo
jeszcze przez kilka tygodni....
Nieważne.. teraz kiedy już zrobiłam obchód starych śmieci i twardo
postanowiłam, że już mej planety nie opuszczę za nic... nigdy! i absolutnie!!!
Teraz właśnie... przyleciał do mnie statek Falgardów....
Falgardzi.. to dosyć maly.. ale upierdliwy narodek.... zamieszkały pięć galaktyk
w prawo od mojej UM25....
Są niezwykle wścibscy i nigdy nie omieszkają wpaść gdy tylko zaświecę
jeden z frontowych księżycy - nieomylny znak,że ja - gospodyni jestem już
w domu...
Czasami mam ochotę nasłać na nich drzewo rozczarowania... ale przecież
to tylko wścibskie istotki, które oddałyby swój 11 palec tylko po to by móc
skosztować moich miętowych herbatników i napić się lawedowej nalewki......
Nawet tutaj nie jestem sama.. widać gagatki skazane są na towarzystwo innych..
Razem z ciastkami i herbatą kroję swoje serce... które podaję na dłoni jak na
srebrnej tacy....
Muszę się opamiętać bo coraz mniej go mam.. ubywa go z każdą chwilą....
aż nawet Hurgotka - moja ulubiona krewetka pobladła dnia któregoś,
przystawiwszy swój otwór słuchowy (mały jak główka od szpilki) do mej piersi...
bo nie usłyszała jego bicia...
Tak.. gagatka nigdy nie umrze kiedy zabraknie jej serca... ale całą planetę szlag trafi
. tryliony malutkich kawalątków mej planety rozsypie się po galaktyce Złudnej Nadzieji...................
JUż widzę nagłówki Falgradzkich gazet: "UM25 - kraina miętowych herbatników -
przestała istnieć... zakończył się złoty okres galaktyki"....
Dzisiaj poszłam zebrać owoce mego drzewa rozczarowania... kolejny wisielec dojrzał i spadł
z głośnym hurgotem na ziemię... tej zimy będę miała dobre przetwory...
Nie.. nie ja ich nie zjadam.. brzydzę się ludożerstwem.. zresztą kto by tych facetów skubał
z ich malutkich twardych jak szczecina włosków...
Nie jem.... ich,,,, mam za to maszynkę upadłości męskiej.... tam im wkładam... i wszystkie myśli
które krążą w ich ciele... są zasysane przez pomkę próżniową prosto do słoika filtracyjnego....
tam są płukane z typowych męskich małych kłamstewek (mają gorzki smak dlatego trzeba je
odseparować od reszty..)... potem przewodem konfiturowym pędzą wprost do głównego zbiornika....
A w nim są mieszane i ubijane na gęstą papkę....
Zapakowane w niebieskie (moje ulubione) weki.. wędrują do mojej spiżarni.. a tam sobie spokojnie
czekają aż będzie na nie zamówienie...
Są na Ziemi kobiety, które słono płacą za takie konfitury.... czysty dżem niskokłamanych męskich
myśli.. mniam mniusia...
W dodatku nie tuczy.. ale miło pobudza inne zmysły.... na Ziemi nazwali by to afrodyzjakiem zapewne...
Cóż....
Cieszę się, że znowu tu jestem.... mam mnóstwo roboty.. zwłaszcza z mieszkańcami.... troszkę
ich się namnożyło podczas mojego niebytu...
Jest Mrówka Ilonka.. która wieczorami śpiewa przepiękne pieśni nocne.... jest Melchior... niebieski kot..
który ma ząbki jak szczupak cienkie jak igły... i niezwykły dar przepowiadania przyszłości...
jest stado krewetek, które muszę codziennie wyprowadzać na glonowe pole... jest Pusio.. gigantyczny
Puchatek, który wstydzi się tego, że ma na sobie tylko koszulkę... jest wypłowiała pani Tala, która
zajmuje się moją hodowlą złych decyzji (nie chwaląc się - największa w galaktyce).... i Jojek..żółty pies
z jednym szklanym okiem i obciętym uchem (ten obcięty przez rozwścieczoną zielonością trawy kosiarkę kawałek... do tej pory trzymam na dnie szuflady.. jak talizman szczęścia.. jak króliczą łapkę..)...
W zasadzie to dużo nas tutaj... to są twory mej wyobraźni... tyle, że ja nie jestem dobrą matką... twory raz poczęte
żyją dalej własnym życiem, w które ja nawet nie próbuję ingerować... jednak z tego co wiem to dobrze im tutaj...
Ach! Zapomniałabym o stepującej roślinie.... bardzo ją cenię zwłaszcza, że nie powstała w łonie mej chorej
wyobraźni.... ocalona z rąk oprawcy wdzięczna za ratunek nauczyła mnie osiągać nirwanę fizyczną za pomocą
paru bajecznie prostych kroków tanecznych..
Tutaj każdy ma swój ulubiony gatunek muzyczny i własną płytotekę..... w powietrzu gęsto od nut... fruwają
wszędzie jak oszalałe widokiem światła ćmy...
Lubię na nie patrzeć jak tak wirują... kręcąc niebywałe figury....
Najbardziej cieszy się wtedy roślina stepująca.. robi się jeszcze bardziej zielona i kwitną jej piękne kwiatowe
rumieńce.. Jak miło popatrzeć...
Wieczory są dłuższe niż na Ziemi i zawsze mają stałą temperaturę... jakieś 16 stopni Celsjusza...
nadciągają powoli z cichym jękiem zmęczonych długą wędrówką ciemnych chmur.... są takie dystyngowane -
w tych swoich ciężkich aksamitnych sukniach wieczorowych...
Kiedy dzień odchodzi na swoich jasnych drobnych stópkach.... mieszkańcy UM25 zbierają się na Wichrowym Wzgórzu..
rozsiadają się wygodnie na purpurowej trawie.. otwierają pojemniki z dobrą energią i czekają na wieczór....
dopiero kiedy usłyszą szelest chmurowych sukni... zaczynają powoli wstawać i nucą ogólną pieśń WICHRU....
To są zawsze niezykłe chwile.. ja i wytwory mej wyobraźni... we wzniosłym nastroju nadchodzącej nocy.....
............................................................................................
Dlatego będę strzegła wszystkiego co mi pozostało.. mojego okrojonego serca... mojej Planety i jej mieszkańców..
To jest tylko moje i nauczona doświadczeniem jakże często przykrym... postaram się już nigdy nikogo tu
nie wpuszczać... choćby nie wiem jak piękne znał pieśni i jak magicznie by na mnie nie patrzył...
Koniec.. Tak już zostało postanowione.. wiatj samotnośćci.. zapraszam Cię psiapsiułko na herbatniki miętowe
i lawendową herbatkę.. zaraz zapalę księżyc.. usiądziemy sobie pod drzewem rozczarowania i posłuchamy
wzruszających pieśni mrówki Ilonki, które podobno leczą złamane serca i pomagają zapominać..
.............................................................................................