UM25 2

gagatka

Własnie sprzedałam siódmy słoik mojego niskokłamstwowego dżemu.... i teraz

bujam się szczęśliwa z dobrze idących interesów na huśtawce nastrojów...

Biuuuu i bziuuuu, a świat wokół układa się w rozmyte kolorowe pasy...............

kręci mi się w głowie, ale nie przestaję dyndać nogami zawieszona gdzieś

w połowie drogi do pierwszej gałęzi mego drzewa.... które zapadło w słodki sen

zmęczone natrętnymi promieniami słońca....

Ach jak mi się międli w głowie i zaraz przypominam sobie jak

Mrówka Ilonka wyjechała gdzieś do swoich licznych kuzynów.. hen.. hen do mrówczej galaktyki

i jak. jej miejsce zajęła nowa istotka....

(Czasami zjawiają się niewiadomo skąd.. chociaż wiem, że rodzi je moja

chora.. a raczej niecałkiem zdrowa wyobraźnia.. i jeśli jest im dobrze na mojej

planecie to zostają.. potem domyślam im partnera.,...żeby mogly zakładać rodziny.)

Tym razem jednak nowa istotka kategorycznie zabroniła mi wymyślania dla niej

partnera.. właściwie to się mocno zdziwiłam... ale w porządku jej sprawa...

Nie naciskałam żeby mi powiedziała skąd taka decyzja i wszystko wskazywało na to, że

nigdy się zaspokoję swojej ciekawości,,, aż do pewnego pochmurnego wieczora kiedy to

istotka bez imienia przyszła do mnie i wydąwszy swe usta orzekła:

"Faceci. Na co mi oni.

Z bólu rodzi się prawdziwa sztuka, a z radości głupi chichot."

Zaniemówiłam i oczy zrobiły mi się wielkie jak młyńskie koła.. tym bardziej...że

istotka spojrzała na mnie z lekka gniewnie i wyszła ostentacyjnie trzaskając przy tym drzwiami.

Tej nocy na Wichrowym Wzgórzu nie śpiewaliśmy pieśni WICHRU... nie miał kto rozpocząć przewodniej

zwrotki.... a istotka gdzieś zniknęła... Na co ją wymyśliłam,, miała zastąpić Ilonke... więc gdzie się włóczy??

Myślę, że nawet chmury troszkę się zdziwiły i na moment zawisły w bezruchu...........................

Wszyscy. czyli ja i reszta mieszkańców bardzośmy się wstydzili tej straszliwej ciszy....

Z nosami spuszczonymi na kwintę wszyscy smętnie wrócili do swych noclegowni....

Istotkę znalazłam następnego dnia... w przedziwnej pozie.. zastygłą jak rzeźba z silnie rozczapierzonymi

maluteńkimi paluszkami... jakby usiłującą złapać umykające jej nuty...

Puś mi powiedział potem, że ona polowała całą noc i że nie mógł spać bo straszliwie przy tym krzyczała

jakieś niezrozumiałe słowa........

A potem rozpłakał się, a łzy wielkie i żółte jak dynie potoczyły się po jego czerwonej kusej koszulce.......

Kiedy tak staliśmy nad zwłokami istotki bez imienia... a wokół zbierało się coraz więcej mieszkańców

mej planety i wszyscy po cichu chlipali.. wtedy to Puś ociarając puchatą łapką natrętną łzę powiedział:

"A mnie się wydaje, że prawdziwa sztuka to zrobić z bólu głupi chichot"

A Melchior dodał "Im bardziej chichoczesz tym większa szansa,że wytrzęsiesz wszystkie smutki"

Koniec końcem rozpaliliśmy wielkie ognisko... którego czerwone płomienie towarzyszyły duszy istotki

w drodze ku niebu.....

To nie był najmilszy okres i wszyscy odetchnęli z ulgą kiedy wróciła mrówka Ilonka....

Ech co to był za powrót z wielką pompą... za odlożone sosnowe igły z moich najlepszych drzewnych plantacji

kupiła nam piękny nooowyyy lśniący pojazd kosmiczny..

Puś skakał do góry ze szczęścia aż z drzewa rozczarowania spadły dwa niecałkiem dojrzałe wisielce...

Kto by jednak mógł mieć za złe misiowi tego jego wielkiej radości..

Ilonka z uśmiechem naokoło twarzy wręczyła każdemu jakiś podarek..

A więc Pusio dostał wieeelki złooty balooon i zaraz też gdzieś znikł pędząc z rozwianym futerkiem z bezgranicznym

szczęściem na żółtej mordzie, kurczowo ściskając swoją zdobycz....

Melchior dostał ozdobiony myszowym ornamentem pozłacany talerz i całą skrzynkę mleka zdojonego

własnoręcznie przez Ilonkę z mlecznej drogi...

Drzewo dostało okulary przeciwsłoneczne i jakąś odżywkę do nadmiernie przesuszonych liści...

krewetki dostały krawaty w morskie fale i słoik słonej wody... podobno z kraterów Posejdońskich.....

Pani Tala (ta od hodowli złych decyzji) dostała poradnik "Wpływ zjadliwego chichotu na hodowlę decyzji"..

przepięknie oprawiony w skórę chochlika drukarskiego...

Jojek..żółty pies dostał obrożę z wmontowanym generatorem szczeku,,,,. A roślina stepująca wzbogaciła się o

dwie pary unikatowych kastanietów z muszli Wszelkochłonów...

Ja natomiast dostałam przede wszystkim wielkiego mokrego całusa.. złożonego gdzieś koło lewego oka i

wielką beczkę miętowej mąki.. bez której nie mogłabym piec ukochanych miętowych herbatników...

To był niezapomniany wieczór,, bo po rozdaniu przez Ilonkę podarunków wszyscy tańczyli...(nie licząc Puchatka, który nadal pędził po całej planecie goniąc uciekający baloonik)..... krzycząc i śmiejąc się tak głośno, że aż umarli przesłali mi sms - a,

że proszą albo o spokój albo o zaproszenie na tą jakże hałaśliwą imprezę...

To była noc....

A następnego ranka wszyscy potargani z niewyspania, ale niezwykle szczęśliwi... zjedliśmy przepyszne śniadanie...

przygotowane przez jednego z przybyłych na imprezę Umarłych... obiecując sobie żarliwie, że wkrótce wszystko

powtórzymy...

MMMM..... drzewo się do mnie uśmiechnęło,, tym swoim gwałtownym bujaniem się obudziłam je z popołudniowej drzemki..

Do twarzy.. co ja mówię.. do pnia.. mu nawet w tych ciemnych okularach..

"hahah prawdziwy tajniak z Ciebie" - mówię

a ono trzęsie ze śmiechu jednym z dyndulców....

Jak miło.. jutro czeka mnie wizyta Sykawego Flopsa.... trzeba się przyszykować.. więc muszę na razie uciekać...

gagatka
gagatka
Inny tekst · 5 czerwca 2000
anonim